Z mapy Polski znikają miasta
Ubywa mieszkańców z byłych gigantów przemysłowych PRL-u, a przybywa miastom, które oferują pracę - wynika z analizy demografów z Uniwersytetu Łódzkiego. Niedługo z mapy miast powyżej 100 tys. mieszkańców zniknie Legnica, Chorzów i Kalisz
Ubywa mieszkańców byłych aglomeracji przemysłowych PRL-u. Przybywa zaś osób w tych miastach, które oferują atrakcyjną pracę. Według naukowców, najwięcej pracowników wyjechało z Bytomia - liczba mieszkańców zmniejszyła się tam o 1/4. Z mapy miast, liczących powyżej 100 tys. mieszkańców, zniknie m.in. Legnica, Chorzów i Kalisz. Takie prognozy wynikają z opracowania "Depopulacja dużych miast w Polsce", przygotowanego przez demografa Piotra Szukalskiego z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego.
Dużych miast (które mają przynajmniej 100 tys. mieszkańców) w 1970 r. było 29, w 1990 r. - 43, zaś w 2000 r. - 41. Obecnie jest ich 39. W ostatnim dwudziestoleciu w większości z nich nastąpił spadek liczby mieszkańców. Jedynie w sześciu odnotowano wzrost.
Mieszkańców przybyło w miastach największych i najbardziej atrakcyjnych z punktu widzenia rynku pracy, tj. w Warszawie i Krakowie oraz w stolicach regionów młodych demograficznie (np. Białymstoku, Olsztynie, Zielonej Górze czy Rzeszowie).
Zdaniem Szukalskiego, proces zmniejszania się liczby ludności przyspieszył w ostatnich latach. W przypadku Łodzi lub miast Górnego Śląska miał on bardzo stabilne tempo.
- Ich gospodarka - oparta o wielkie przedsiębiorstwa specjalizujące się w wydobyciu węgla, hutnictwie, chemii przemysłowej czy włókiennictwie - po otwarciu się Polski na światową konkurencję, upadła - zaznaczył Szukalski.
Jego zdaniem, do szybkiego tempa wyludniania tych aglomeracji doprowadziły niższe możliwości rozwoju, w połączeniu - jak to miało miejsce w przypadku miast Górnego Śląska i Wałbrzycha - z brakiem napływu nowych mieszkańców i migracjami powrotnymi osób, które uzyskawszy uprzywilejowane emerytury, decydowały się na powrót w rodzinne strony.
Zdaniem naukowca, głównym czynnikiem prowadzącym do spadku liczby ludności są wyjazdy przede wszystkim na obszary podmiejskie. Szukając bardziej korzystnych warunków życia, zamożniejsza ludność osiedla się na terenach okalających aglomeracje. Jedynie w przypadku Białegostoku, Chorzowa, Dąbrowy Górniczej, Gorzowa Wielkopolskiego, Łodzi, Rzeszowa, Szczecina i Wrocławia, ważniejszym czynnikiem był przyrost naturalny.
Ujemny przyrost naturalny najbardziej wyraźny jest w Łodzi. W ciągu 20 lat, liczba zgonów w stosunku do liczby urodzeń była wyższa o ponad 86 tys.
Liczbowo, w ostatnich 20 latach najwięcej mieszkańców straciły: Łódź (niemal 112 tys.), Bytom (ponad 53 tys.) oraz Katowice (ponad 47 tys.). Procentowo najwięcej ubyło mieszkańców Bytomia (23,5 proc.), Wałbrzycha (15,3 proc.) i Rudy Śląskiej (14,7 proc.).
Najwięcej osób zyskała w ciągu ostatnich 20 lat stolica - niemal 90 tys., Rzeszów - niemal 23 tys. oraz Białystok - prawie 17 tys. W Rzeszowie przybyło procentowo najwięcej nowych mieszkańców - 14,2 proc., ale było to spowodowane głównie zmianą granic administracyjnych miasta.
Zdaniem Szukalskiego, należy spodziewać się, że prawdziwe okażą się prognozy demograficzne mówiące o dalszym spadku liczby ludności. Jedynie kilka najbardziej prężnych ośrodków miejskich oprze się tej tendencji.
- W efekcie już za 4-5 lat z listy dużych miast ubędzie kolejne - Legnica. A następnie, w ciągu dalszych 2-3 lat, Chorzów i Kalisz - prognozuje Szukalski. - Jednocześnie zamiast mówić o dużych miastach, mówić się będzie o "funkcjonalnych obszarach miejskich", tworzonych przez aglomeracje i zurbanizowane tereny bezpośrednio je okalające.
JK