Polska musi ruszyć na podbój kosmosu
Polska wreszcie zaczęła nadrabiać zaległości infrastrukturalne i gospodarcze. Budujemy drogi, są plany szybkiej kolei, organizujemy Euro 2012, chcemy mieć elektrownie atomowe. Zostało nam jeszcze tylko... podbicie kosmosu.
01.12.2010 | aktual.: 01.12.2010 19:16
Tylko w podobnej do nas Hiszpanii roczne obroty branży kosmicznej to około 400 mln euro. W Norwegii każde wydane na kosmos euro daje ponad 4,5 euro zysku. W sumie w 2008 roku obroty całego sektora kosmicznego na świecie wyniosły ponad 250 mld dolarów. Niestety polskie firmy nie mają nawet możliwości uszczknąć choć trochę z tej ogromnej kwoty. Co trzeba zrobić, by to zmienić? Przede wszystkim przystąpić do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) - mówią zgodnie politycy, biznesmeni i naukowcy.
- Kosmos to nie jest droga zabawka dla naukowców. To naprawdę coraz ważniejsza dziedzina gospodarki - mówi prof. Marek Banaszkiewicz, szef Centrum Badań Kosmicznych PAN. - Przecież nie jest tak, że inne kraje inwestują w kosmos dla zabawy. Dziś to już nie tylko wyścig: USA i Rosja. W projekty inwestują Niemcy, Szwedzi, Belgowie, Hiszpanie. Do ESA przystąpiły już Czechy, w tym roku wejdzie Rumunia. Dużo większe swoje programy kosmiczne mają też Chiny i Indie - dodaje.
- Rozwój sektora kosmicznego w Polsce dzięki przystąpieniu do Agencji przyniesie długofalowe korzyści gospodarcze, zwiększające innowacyjność gospodarki i poprawiając jej pozycję konkurencyjną - stwierdza wiceminister gospodarki Grażyna Henclewska.
Słońce czy Ziemia?
Na razie Polska jest tylko krajem współpracującym z ESA w ramach PECS (Porozumienie o Europejskim Państwie Współpracującym z Europejską Agencją Kosmiczną). Daje to pewne możliwości polskim instytutom naukowym, ale uniemożliwia udział polskich firm w kosmicznych przetargach. Dlatego dziś praktycznie nie ma w naszym kraju przedsiębiorstw działających w tej branży.
- To jest problem jajka i kury. Firma, aby zainwestować, musi mieć gwarancję, że jakieś kontrakty w ogóle będą i że nie będzie to jednorazowy strzał. W Polsce nie ma problemu, by w kilka lat zbudować przemysł kosmiczny. Są odpowiedni ludzie i firmy z potencjałem technologicznym - uważa profesor Banaszkiewicz.
Kosmiczne zyski czy astronomiczne straty?
Na czym więc polega problem? ESA kosztuje. I to dużo.
- Koszty członkostwa wynoszą rocznie w wariancie obowiązkowym około 12 mln euro. Do tego dochodzą programy opcjonalne. Przyjmując średnią dla krajów członkowskich Agencji, wyniosą one 36 mln euro rocznie - mówi wiceminister gospodarki.
Te pieniądze jednak są całkowicie do odzyskania, bo tylko ich część pochłania koszt samego funkcjonowania agencji. Około 90-95 proc. wróci do naszej gospodarki w postaci kontraktów dla naszych firm.
ILE KOSZTUJE ESA?
- jednorazowa „opłata wstępna” przy wejściu do ESA - około 6-8 mln euro,
- coroczna składka na programy obowiązkowe ESA - obliczana jako udział w PKB, oceniana na około 12 mln euro rocznie,
- składka na programy opcjonalne ESA - kwota i zakres udziału w tych programach zależy od indywidualnej decyzji każdego zainteresowanego państwa. Średnio kraje członkowskie Agencji wydają na programy opcjonalne trzykrotnie więcej, niż na programy obowiązkowe; przy zachowaniu tej proporcji polska składka wynosiłaby około 36 mln euro rocznie. - ESA zleca wykonanie swoich kontraktów głównie prywatnym firmom. Po pierwsze, zrobią to taniej. Po drugie, to największa zaleta przemysłu: jak się przedsiębiorstwo w czymś wyspecjalizuje, to potrafi to robić coraz lepiej. Nauka ma za zadanie ciągle szukać innowacji - mówi prof. Banaszkiewicz.
Dlaczego więc jeszcze nas w ESA nie ma?
- Akcesja do ESA uzależniona jest od decyzji Rady Ministrów, wyników negocjacji Polska-ESA, wyników analizy potencjału polskiego przemysłu kosmicznego dokonywanej przez ESA oraz zgody Rady ESA - mówi Grażyna Henclewska.
Decyduje polityk, nie kosmonauta
Zdaniem części ekspertów to kwestia decyzji polityczno-ekonomicznej. Dziś jesteśmy liderem w produkcji pralek i kuchenek, po co więc to zmieniać na jakąś mglistą perspektywę zysków z kosmosu? Takie myślenie nie wszystkim się jednak podoba.
- Państwa garną się do klubu naczyń technologicznie połączonych, czyli ESA, bo jej polityka przemysłowa kreuje technologiczne zaangażowanie kraju członkowskiego. ESA daje unikatową możliwość wpięcia się w sieć powiązań kooperacyjno-technologicznych - twierdzi poseł Bogusław Wontor, członek sejmowego zespołu zajmującego się kosmosem. Dziś Polska jest w ogonie krajów stawiających na innowację. W Unii Europejskiej zajmujemy ostatnie miejsce w rankingu eksportu nowoczesnych technologii. Ten stan pogłębia brak zaangażowania w "podbój kosmosu". Na dodatek, aby to zmienić, trzeba będzie jeszcze sporo poczekać.
- Rok 2011 jest przedostatnim rokiem obowiązywania porozumienia PECS W 2011 planujemy zwiększenie składki powyżej obowiązkowej. Chcemy zwiększenia zaangażowania Polski w programy i misje ESA. Jako że porozumienie PECS ma przygotowywać kraj do akcesji, przystąpienie Polski do tej organizacji powinno nastąpić nie później niż po wygaśnięciu porozumienia PECS - mówi Grażyna Henclewska.
Ale to tylko teoria. W praktyce nie rozpoczęliśmy z ESA nawet negocjacji akcesyjnych. Z jednej strony Ministerstwo Gospodarki mówi o wielkiej chęci wstąpienia do organizacji, z drugiej nie dzieje się w tej sprawie zbyt wiele.
A może posprzątamy w kosmosie?
Dla Polski priorytetowe powinno być jak najszybsze przystąpienie do ESA, między innymi dlatego że dla Unii Europejskiej kosmos zaczyna być coraz ważniejszy. Widać to choćby przy negocjacji budżetu na lata 2014-2020, gdzie zamiast dopłat do rolników czy inwestycji w infrastrukturę część krajów chce inwestować w technologię i innowacyjność.
Czasu mamy natomiast coraz mniej, bo każdy członek ESA jest w czymś ekspertem. Dla nas perspektywicznych - czytaj: dochodowych - branż może zabraknąć.
- Powinniśmy poszukać nisz, która w przyszłości może przynieść korzyści. Już dziś na przykład myśli się o ściąganiu z kosmosu źródeł energii. Kiedyś skończy się ropa, a nawet łupki, i trzeba będzie znaleźć te surowce w kosmosie (np. hel z księżyca czy rzadkie metale z asteroidów). Może warto już dziś w tę branżę zainwestować - zastanawia się prof. Banaszkiewicz.
Inny pomysł to zostanie kosmiczną sprzątaczką.
- W tej sytuacji na orbicie jest już bardzo dużo starzejących się satelitów, które za parę lat staną się problemem. Można by opracować satelitę-robota, który będzie potrafił posprzątać te kosmiczne śmieci. To na pewno będzie branża, na której będzie można zarobić - podrzuca kolejny pomysł profesor.
Z satelitami jak z piłką nożną
Na razie nie mamy polskiego satelity - ani telekomunikacyjnego, ani nawet obserwacyjnego. W tej kwestii jesteśmy tak daleko za światem jak nasza piłkarska reprezentacja. Własne satelity mają m.in. Mauritius, Wenezuela, Białoruś, Nigeria, Ukraina, Algieria, Chile. W trakcie tegorocznej powodzi zdjęcia satelitarne zalanych terenów dostawaliśmy od ESA. Przez brak satelity problemy mają także nasi żołnierze w Afganistanie.
- One integrują na forum krajowym sektor badań i sektor przemysłu. Jest to kolejna siła programów z zakresu eksploracji przestrzeni kosmicznej. Ja osobiście uważam, że Polsce potrzebny jest satelita obserwacyjny - mówi Bogusław Wontor.
Powoli przygotowujemy się jedynie do wystrzelenia małych i w świecie kosmosu praktycznie nic nie znaczących satelitów naukowych - kiedy na orbicie znajdą się BRITE i dwa obiekty budowane przez województwo mazowieckie, na razie nie wiadomo. O tych dużo większych czasami wspomina wojsko, ale realnych planów na własnego satelitę brak.
Tymczasem do wyniesienia na orbitę swoich satelitów szykują się Rumunia, Peru, a nawet mała Łotwa czy Bangladesz. Na razie więc w podboju kosmosu Polska jest daleko w tyle. Zanosi się na to, że gonić świat będziemy latami świetlnymi.