Polskie kluby piłkarskie wcale nie mają za mało pieniędzy. Mają ich o wiele za dużo!

Heroiczna walka suto opłacanych zawodowych piłkarzy mistrza Polski Legii Warszawa z Atletami Świętego Patryka, czyli półamatorami z irlandzkiego mistrza kraju, skłania do wielu przemyśleń. W kontekście finansów szeroko pojętych warto zadać sobie kilka fundamentalnych pytań.

Polskie kluby piłkarskie wcale nie mają za mało pieniędzy. Mają ich o wiele za dużo!
Źródło zdjęć: © Wikipedia/lic. CC | Sojomail

Kto w polską piłkę pcha tyle pieniędzy i z jakiego powodu? Dlaczego Polska, kraj przecież biedniejszy niż Irlandia, musi mieć piłkarzy zawodowych, a na zielonej wyspie półamatorstwo nikogo nie razi?

Legia w końcu awansowała po pięciu bramkach strzelonych w Irlandii, ale rywal napędził strachu naszym mistrzom, tydzień wcześniej do ostatniej minuty wygrywając na warszawskim boisku. Wicemistrz Polski Lech Poznań przegrał pierwszy mecz w Estonii 0:1 z drużyną o budżecie pięciokrotnie niższym. Trzecia drużyna ubiegłego sezonu - Ruch Chorzów - męczy się z klubem z Liechtensteinu. Te wszystkie atrakcje już w pierwszej rundzie pucharów europejskich z półamatorami, kelnerami, klubami o wielokrotnie niższych budżetach.

Ponad tydzień temu ukazał się światu raport ekspertów firmy audytorskiej Ernst&Young, prezentujący wyniki finansowe polskich klubów piłkarskich w 2013 r. Obraz to porażający i w swej istocie niezmienny od wielu, wielu lat. Poza trzema wszystkie kluby Ekstraklasy przyniosły straty łącznie 50 mln zł.

Raport jest opatrzony dość optymistycznymi wnioskami. Przychody klubów wzrosły o 10 proc. względem 2012 r., straty spadły z ponad 100 mln do "zaledwie" 50 mln zł. Przed nami rysuje się zaprawdę piękna przyszłość. Czy aby na pewno?

I tak, zysk w 2013 r. przyniosły trzy kluby: Legia Warszawa 39 mln zł, Lech Poznań 4,6 mln zł i Zawisza Bydgoszcz 5,4 mln zł. Cała reszta "jedzie na stratach".

Do grona stratnych właściwie trzeba dołączyć i Legię, która zysk zawdzięcza dywidendzie od MBC Real Estate. Spółka ta dysponuje nieruchomością na ulicy Wiertniczej w Warszawie, gdzie działają firmy koncernu ITI - właściciela Legii. Legia zarobiła na dywidendzie i sprzedaży udziałów MBC 41 mln zł. Bez tej transakcji byłaby więc na minusie!

Na marginesie - cała transakcja to pewnie sposób na uniknięcie podatku dochodowego. Kupiona pod koniec 2011 r. od innej spółki z grupy ITI spółka, dała cudownie błyskawiczny zysk, za który nie trzeba płacić podatku. Legia ma mnóstwo strat z lat ubiegłych i tym zyskiem pokryła poprzednie straty, czyli podatek dochodowy się nie należy, pieniądze zostają w grupie ITI.

Zdecydowana większość klubów od lat ledwo wiąże finansowy koniec z końcem, a właściwie nawet nie wiąże tych końców, tylko ciągle liczy na czyjąś ratowniczą działalność. Ratownikami są często prywatni inwestorzy, którzy za dużo mają albo pieniędzy, albo miłości do krajowego futbolu, ale dobrym wujem najczęściej okazują się samorządy.

PZPN od lat chwali się, że jest jedynym w Polsce związkiem sportowym, który nie bierze dotacji z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Od samego resortu może i faktycznie pieniędzy nie bierze bezpośrednio, ale za to szerokim strumieniem pieniądze leją się ze strony samorządów do klubów piłkarskich. Samorządy pieniądze biorą z naszych podatków: dochodowych i od nieruchomości.

Na warszawskim rynku akcji New Connect notowany jest klub piłkarski GKS Katowice, w związku z czym dość dokładnie i na bieżąco można obserwować poczynania finansowe polskiego średniaka. Do grającego w niższej lidze piłkarskiej klubu miasto macierzyste dokłada corocznie od wielu lat ponad 5 milionów zł, wykupując kolejne emisje akcji. W 2014 roku na razie 2 mln zł, ale z pewnością coś jeszcze dołożą. Ilu z 300 tys. mieszkańców Katowic o tym wie i dobrowolnie zgodziłoby się wydawać 17 zł rocznie na popisy lokalnych piłkarzy? Skoro to się dzieje z zespołem drugoligowym, to co wyprawia się w Ekstraklasie?

Kolejny przypadek, tym razem nienotowany na giełdzie, ale za to drużyna najwyższej klasy rozgrywkowej - Śląsk Wrocław. Pod koniec 2013 r. klub od bankructwa uratowało miasto Wrocław, przejmując większościowy udział od dotychczasowego właściciela Zygmunta Solorza. W innym wypadku Śląsk by zbankrutował.

Jak to często w przypadku klubów piłkarskich bywa, prywatny inwestor liczył nie tyle na powodzenie biznesu futbolowego - bo to przecież nierealne - ile na lepsze wykorzystanie atrakcyjnych nieruchomości, które zajmuje klub. Planowana była budowa galerii handlowej, która nie doszła do skutku i inwestor się wycofał. Samorząd w osobie burmistrza zdecydował o wykupieniu udziałów nierentownego biznesu. Może chodziło o wywarcie dobrego wrażenia na wyborcach (ratujemy nasz kochany klub), a może o to, że bez ekstraklasy we Wrocławiu marnowałby się piękny i drogi stadion. Na jego budowę przed Euro 2012 wydano przecież aż 900 ml zł.

Kilka miesięcy później miasto sprzedało udziały w WKS Śląsk trzem firmom prywatnym. Klub uratowany, ktoś teraz będzie razem z miastem Wrocław dalej dokładał do niego grubą kasę, żeby utrzymać klub na powierzchni. Jaki interes mieli nowi, prywatni właściciele w przejmowaniu spółki bez perspektyw na jakikolwiek zwrot? Może kto inny teraz zbuduje galerię handlową i jakoś odbije sobie pozornie bezsensowne wydatki?

No i - last but not least - sprawa stadionów. Nie budują ich same kluby, oj nie, ani nawet związek piłkarski. Stadiony oczywiście u nas musi budować państwo albo miasto.

Samorząd warszawski zbudował piłkarski stadion miejski, wydając 0,5 mld zł, a później wynajmując stadion Legii Warszawa za śmieszne pieniądze. Klub więcej wziął później za sprzedaż praw do nazwy stadionu, niż kosztuje go wynajem. Jak inaczej to traktować niż pośrednią dotację do klubu od samorządu?

Na budowę Stadionu Narodowego państwo polskie wydało 2 mld zł i teraz rok w rok dopłaca do jego utrzymania, nie mówiąc o znaczących odsetkach od długu, jaki musiało zaciągnąć sfinansowanie budowy. Ogromne kwoty poszły też na postawienie stadionów we Wrocławiu, Gdańsku i Poznaniu. Teraz dalej będą szły na ich utrzymanie, bo przecież stadiony zysków nie przynoszą. Były potrzebne na Mistrzostwa Europy? No, ale kto właściwie powiedział, że zawody w jakiejkolwiek dyscyplinie ma finansować państwo z podatków, a nie związki sportowe? Nie stać związków? Trudno - nie każdego musi być stać na wszystko.

Szokiem dla wielu w Polsce może być informacja, że związek piłkarski w Anglii stadion narodowy na Wembley zbudował za własne pieniądze! Państwo takie bogate, a nie zbudowało piłkarzom i kibicom godnej areny? Zaraz, zaraz, a może to właśnie dlatego tamto państwo jest takie bogate?

Po wrażeniach związanych z grą naszych zespołów złożonych z samych zawodowców z irlandzkimi półamatorami (lub półzawodowcami jak ktoś woli) i innymi nisko opłacanymi zawodnikami nieznanych klubów o budżetach wielokrotnie niższych od klubów polskich, nasuwają się natrętne wnioski.

Po pierwsze - mimo wielokrotnie większych pieniędzy w kasie ani Legia, ani Lech wcale nie grają dużo lepiej od półamatorskich i biedniejszych rywali. Może te budżety wcale nie są za małe, ale wręcz za wysokie i zupełnie niedostosowane do poziomu drużyn?

Ostatnio prezes Legii Bogusław Leśnodorski w rozmowie w Radiu TokFM przyznał, że polska piłka jest przepłacana. Jak pisze "Rzeczpospolita" z 22 lipca, średnia pensja piłkarzy w Czechach wynosi ok. 9 tys. zł miesięcznie, a tak jak w Polsce zarabiają tam tylko największe gwiazdy. Budżet regularnie grającej w Lidze Mistrzów Victorii Pilzno wynosi ok. 12 mln zł, wielokrotnie mniej niż polskich zespołów. Na dodatek Liga Mistrzów nie przewróciła w głowie właścicielowi klubu, który po względnych sukcesach wcale nie szaleje z wydatkami. Tymczasem w Polsce, na istniejącym systemie korzystają menedżerowie piłkarscy, bo biorą prowizje od towaru kupowanego za cenę, której wart nie jest.

Po drugie - prawie połowa zawodników czołowych klubów w Polsce to obcokrajowcy. Dofinansowanie samorządów idzie więc w dużej części do kieszeni graczy, którzy nigdy w naszej reprezentacji nie zagrają. Znaczna część pieniędzy zabranych w podatkach na cele wspólne wcale nie idzie więc na rozwój rodzimego futbolu.

Po trzecie - w Irlandii nie mają z tym problemu, żeby zawodnicy ligowi byli półzawodowcami, pracując jak każdy na swoje utrzymanie, a nie tylko kopiąc w piłkę. Dlaczego my koniecznie musimy mieć zawodowców i płacić piłkarzom wysokie stawki? Czy nikt nie pomyślał, że na takie szaleństwa nas po prostu nie stać, a umiejętności tych piłkarzy nie są aż tyle warte?

Po czwarte - zachowanie niektórych polskich kibiców piłkarskich, sprawia, że trzeba się zastanowić, dlaczego dla przyjemności Golonych Łbów wydajemy pieniądze, pochodzące z podatków wszystkich obywateli, czyli również od tych, którzy piłką się nie interesują w ogóle.

I jeszcze po piąte - skoro zdecydowana większość klubów przynosi ciągłe straty, to dlaczego nikomu z Ekstraklasy, czy PZPN jeszcze nie przyszedł do głowy prosty wniosek, że klubów jest zwyczajnie za dużo do podziału istniejącego, stosunkowo niewielkiego przecież tortu (reklamy, transmisje telewizyjne). Gdyby zmniejszyć liczbę klubów o powiedzmy połowę, to w końcu pozostałe dostałyby porządne podstawy finansowe do działania? Zamiast 16 w Ekstraklasie byłoby 12 klubów, sezon podzielić na zasadniczy i play-off (jak w NBA)
, to może i rozgrywki stały by się bardziej medialne, a kluby zaczęłyby przynosić zyski?

Oczywiście nie urodziłem się dzisiaj i rozumiem, że zmniejszyć liczby klubów Ekstraklasy się po prostu nie da, bo w PZPN jest za dużo lokalnych działaczy, których głosy wybierają zarząd związku i którym od lat dobrze się żyje z troski o polski futbol.

Irlandzki produkt krajowy brutto w przeliczeniu na osobę z uwzględnieniem siły nabywczej wynosi 40 tys. dolarów amerykańskich, a polski 21 tys. Dwa razy bogatsi Irlandczycy jak widać nie szastają pieniędzmi na zawodowych piłkarzy, a i tak ich futbolowa reprezentacja radzi sobie o niebo lepiej od naszej.

Może, idąc ich tropem, skupmy się najpierw na tym, żeby nie przepuszczać pieniędzy publicznych na rozrywki wątpliwej jakości, a obniżyć podatki tak, żeby bogacący się ludzie sami wybierali dyscypliny, które będą oglądać, a więc i sami decydowali o tym, którym sportowcom będzie się lepiej powodzić? Sport pozostawiony samemu sobie w końcu będzie musiał działać na normalnych zasadach, pracować i zarabiać na siebie, a stąd już tylko krok do fundamentalnej zmiany i sukcesów w przyszłości.

Marzenia. Znając naszą rzeczywistość, zaraz pojawiliby się eksperci, którzy będą biadolić, że obcięcie dotacji negatywnie wpłynie na zdrowotność polskiej młodzieży, że szpitale zaraz wypełnią się schorowanymi i otyłymi nastolatkami. Ekspertów, którzy udowodniają, że pieniądze trzeba wydawać, rządzący w demokracji słuchają niestety zawsze z nieporównywalnie większą uwagą, niż tych, którzy mówią, że trzeba przede wszystkim oszczędzać i zarabiać ciężką pracą.

lech poznańliga mistrzówlegia warszawa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (85)