Michał Rogalski © Archiwum prywatne

"COVID-19 w Polsce". Michał nie czekał, działa

Byli sobie trzej młodzi ludzie: Koreańczyk Bae Won-Seok, Amerykanin Avi Schiffmann i Polak Michał Rogalski. Brzmi jak początek żartu, ale nie o żart tu chodzi. To politycy wykonywali niepoważne ruchy w ogarniającym świat koronawirusowym chaosie. Bae, Avi i Michał pomagają innym. Nie czekając na rządy.

Jest środa, 4 listopada 2020 roku. W Polsce trwają protesty po decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. zaostrzenia prawa aborcyjnego, a Mateusz Morawiecki przedstawi nowe obostrzenia w związku z epidemią COVID-19. Apeluje do wszystkich o pozostanie w domach.

- Według analiz specjalistów z Uniwersytetu Warszawskiego każdego dnia wzrost liczby zakażeń na skutek protestów ulicznych może wynosić około 5 tysięcy osób – alarmuje premier..

Na to, żeby naukowcy skorygowali wypowiedź premiera, nie trzeba było czekać ani chwili, bo taka korekta już istniała. Dzień wcześniej Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego opublikowało komunikat, w którym dało do zrozumienia, że wyciąganie takich wniosków, jakie potem usłyszeliśmy na konferencji Morawieckiego, jest pochopne.

- W obecnym stadium rozwoju modelu nie jesteśmy metodologicznie przygotowani, aby uwzględnić w sposób odpowiedzialny tego typu zgromadzenia jako odrębny czynnik. W związku z powyższym nieuprawnione jest stwierdzenie, że z modelu ICM UW wynika, iż protesty uliczne mogą zwiększyć liczbę stwierdzonych przypadków z 25 tys. na 31 tys. – informowało 3 listopada ICM UW.

Obraz
© PAP | Leszek Szymański

Prawdziwa wrzawa podniosła się jednak 5 listopada. Wtedy Polacy poznają nazwisko Rogalski. Michał Rogalski.

To 19-latek z Torunia dotychczas znany twitterowiczom i grupie naukowców. Na Twitterze nastolatek pisze: "Warto też dodać, że prognozy, z których tak chętnie korzysta rząd, są prowadzone na podstawie mojego zbioru danych".

I się zaczęło. Rogalski znalazł się w centrum zainteresowania mediów. Jak grzyby po deszczu rosły sensacyjne nagłówki, że oto 19-latek rządzi państwem i niejako sam wprowadzi nam wszystkim lockdown.

- Nie ukrywam, że bardzo te zagrywki medialne bardzo mi się nie podobały. Tutaj nie chodziło o to, że nastolatek rządzi państwem, tylko o to, że rząd nie udostępnia danych, a naukowcy muszą korzystać z moich danych, plus jeszcze o to, że rząd manipuluje danymi od naukowców. To było sedno problemu, które zostało przez clickbaity i naciąganie rzeczywistości trochę ominięte w niektórych artykułach czy nagłówkach – mówi WP Michał Rogalski.

NA POCZĄTKU BYŁ CHAOS

Rogalski śledzi statystyki dotyczące pandemii od samego początku. Najpierw były to doniesienia głównie z Chiny i Włoch. Kiedy koronawirus pojawił się i w Polsce, nastolatek wziął się do pracy. Wiedział, że musi powstać dokładny, rozbudowany zbiór danych.

- Tym bardziej miałem taką potrzebę, kiedy patrzyłem na to, co się działo. To był kompletny chaos, zdobycie rzetelnych danych początkowo graniczyło z cudem – wyjaśnia.

Swój arkusz "COVID-19 w Polsce" udostępnił na Twitterze i szybko się okazało, że zapotrzebowanie na szczegółowe statystyki dotyczące epidemii jest duże. Jak mówi, wcześniej "jedyne, co człowiek miał, to wielkie nagłówki, że jest coraz gorzej".

Arkusz Rogalskiego – współtworzony przez innych wolontariuszy – dostarcza drobiazgowych informacji nie tylko na temat sytuacji epidemicznej w całym kraju, ale też w poszczególnych województwach i powiatach. Znajdziemy w nim dokładne dane na temat testów, dane o zapadalności na 1 tys. osób, o zgonach na 1 tys. osób, o udziale województw w ogólnej liczbie zgonów itd.

Ale po co tego wszystkiego aż tyle, skoro – według rządu – w codziennych raportach wystarczy się ograniczyć do kilku najważniejszych liczb?

Rogalski wyjaśnia, że bynajmniej nie chodzi o to, aby siać panikę. Przeciwnie – liczby pomagają porządkować rzeczywistość, która ze względu na to, że zagrożenie jest, można powiedzieć, niewidzialne, wymyka się poznaniu.

- Wydaje mi się, że ja i ludzie, którzy z tej bazy korzystają, zaczynają w głowie nad wszystkim panować. Widząc, jak to się zmienia dzień w dzień, porównując dane, licząc – zaczynamy sobie to wszystko układać – tłumaczy autor arkusza.

Obraz
© Archiwum prywatne

I dodaje: - Szczególnie było to widać na początku epidemii albo w wakacje, kiedy było trochę lepiej. Teraz może się nam to trochę rozmywać, bo sytuacja jest beznadziejna i dużo ludzi umiera. Racjonalizowanie nam tutaj nie pomoże.

To, jak ważne są liczby, widać w życiu codziennym. Właśnie od nich – od tego, ile jest zakażeń w okolicy – możemy na przykład uzależniać tak prozaiczne decyzje, jak to, czy będziemy częściej, czy rzadziej wychodzić do sklepu.

A przynajmniej tak można było sobie układać świat jeszcze kilka miesięcy temu.

- Sugerowałbym nie analizować już statystyk pod takim kątem, bo wirus jest teraz wszędzie. Sytuacja w wakacje a sytuacja obecna to jest przepaść – mówi Rogalski.

TYMCZASEM W KOREI POŁUDNIOWEJ

Rogalski nie był pierwszym, który indywidualnie próbował w czasie pandemii zrobić coś dla innych.

Przenieśmy się na chwilę 8 tys. kilometrów dalej, do Korei Południowej. Ma ona ok. 51 milionów mieszkańców, czyli więcej niż Polska. No i leży bliżej Chin, z którego wirus rozprzestrzenił się na cały świat.

Tymczasem w Korei stwierdzono dotychczas łącznie tyle przypadków, ile w tej chwili w Polsce notujemy prawie każdego dnia (według danych WHO w Korei Południowej odnotowano ok. 28 tys. zakażeń).

Jak to możliwe? Sukces państwa w walce z wirusem jest oczywiście złożony, ale przyczyniły się do niego m.in. masowe testy – tamtejszy system testów uchodzi za jeden z najlepszych na świecie – izolacja zakażonych oraz tropienie i izolacja osób, z którymi mieli kontakt.

Właśnie w "tropieniu" zakażonych swój udział miały oddolne inicjatywy. Bodaj najgłośniejsza to aplikacja "Corona 100m".

Program, który ściągnęło kilka milionów Koreańczyków, pozwala zobaczyć, w jakich miejscach przebywała osoba zakażona. Umożliwia też sprawdzenie, jak blisko osoby zakażonej przebywa w danej chwili użytkownik aplikacji.

Z miejsca rodzi to obawy, które w czasie pandemii towarzyszą wielu ludziom, że stopniowo będą pozbawiani wolności i swobód, a prywatności będą się musieli zrzec w imię dobra publicznego.

Ale Bae Won-Seok, jeden z twórców aplikacji stworzonej przez firmę TINA3D, podkreśla, że za "Corona 100m" nie kryją się żadne złe intencje.

- Aplikacje w wielu krajach zostały stworzone w taki sposób, żeby można było śledzić zakażonych. "Corona 100m" nie służy do śledzenia. Użytkownik otrzymuje tylko powiadomienie, aby mógł ominąć miejsce, gdzie przebywała bezobjawowa osoba zakażona – albo po prostu poprawić swoją maseczkę i być bardziej ostrożnym. Nie są udzielane żadne tzw. wrażliwe informacje – wyjaśnia w rozmowie z WP.

Podobnie jak Michał Rogalski, Bae Won-Seok myślał o aplikacji, zanim jeszcze wirus dotarł do Korei Południowej. I podobnie jak Rogalskiemu, przyświecała mu głównie jedna myśl.

- Chcieliśmy po prostu dostarczyć ludziom informacji, które przydadzą się w życiu codziennym. I myślę, że się udało. Sądzę, że informacje prezentowane w formie newsów czy artykułów aż tak nie utrwalają się ludziom w pamięci – mówi.

Aplikacja ułatwiła życie niektórym Koreańczykom, ale Bae Won-Seok nie ma wątpliwości, że kluczem do koreańskiego sukcesu w walce z epidemią były działania władz.

- Najważniejszy było to, że wielu ludzi uczestniczy w systemie kwarantanny, który wdrożył koreański rząd – podkreśla Bae Won-Seok.

Na całym świecie jest dużo innych oddolnych inicjatyw, które mają pomóc ludziom i wypełnić lukę po działaniach władz.

W Korei Południowej była to jeszcze np. aplikacja "Corona Map". W USA 17-letni Avi Schiffmann poszedł jeszcze dalej i stworzył coś nie tylko dla swojego kraju, ale dla całego świata – serwis ncov2019.live. Można na nim śledzić rozwój pandemii w poszczególnych krajach.

Jak wiosną podawały media, strona 17-latka była każdego dnia odwiedzana 30 mln razy.

Interes szybko zwietrzyli reklamodawcy, ale Schiffmann podziękował za ofertę opiewającą na 8 mln dolarów i powiedział, że na jego stronie reklam nie będzie.

"SPOKO, PRZEPISZEMY SE Z TWITTERA"

Avi Schiffmann gra na swoich warunkach, podobnie jak Michał Rogalski. Pytam, czy to kwestia pokoleniowa.

- Odnoszę wrażenie, że jak naszemu pokoleniu coś nie pasuje, to nie czekamy, aż to się zmieni. Od razu działamy i staramy się to zmienić sami. Trochę tak było też z moim projektem. Nie pasował mi boom emocjonalny, nie pasował mi brak danych, więc po prostu zrobiłem je sam. Okazało się, że zrobiłem to dobrze i że było to niesamowicie przydatne – mówi Rogalski.

Obraz
© Archiwum prywatne

Wyjaśnia, że statystyki, które widzimy w danych rządowych, są rozproszone. Dopiero on i wolontariusze zbierają je w jedną całość. A, jak mówi, "wyobrażałby to sobie zupełnie inaczej" – że to rząd będzie udostępniać szczegółowe liczby, tabelki i wykresy, a nie 19-latek, który właśnie zdał maturę, a dane zbiera hobbystycznie.

- Z czego wynika brak tych danych ze strony rządowej? Tego nie jestem w stanie powiedzieć. Ale jestem w stanie powiedzieć, że brak tych danych i tajność tych danych na pewno powoduje brak zaufania – mówi Rogalski. - A brak zaufania będzie powodował, że będziemy zadawać pytania. Dlaczego one są tak tajne? Co jest w nich takiego, że one są tak tajne? Albo nawet dalej – czy rząd ma w ogóle jakiekolwiek dane, które mógłby uzupełnić?

Zaraz dodaje, że nie ma podstaw, aby sądzić, że rząd statystyk nie ma – i podkreśla, że sam przecież nie chodzi po szpitalach i nie liczy chorych, tylko korzysta z danych oficjalnych. Problemem jest to, że dane rządowe nie są uporządkowane i zebrane w jednym miejscu. I że nawet naukowcy nie mają do nich dostępu.

- Dostęp do danych, najlepiej publiczny, to moim zdaniem jeden z filarów walki z epidemią. Jego brak sprawia, że jest trudniej, już nawet nie tyle obywatelom, co naukowcom, dziennikarzom, politykom – uważa Michał Rogalski.

- Gdyby placówka badawcza chciała przeprowadzić badania na ten temat i potrzebowałoby danych o zakażeniach, to nie wiem, chyba musiałaby je sobie spisać z Twittera Ministerstwa Zdrowia – zastanawia się nastolatek. - Tak przynajmniej wynikało z niedawnego komunikatu rządowego na temat danych, prawdopodobnie wywołanego szumem wokół mojej osoby.

Istotnie – 7 listopada, czyli już po tym, jak Polska usłyszała o Michale Rogalskim, na stronie rządu pojawił się komunikat, że "jedynym wiarygodnym źródłem danych dotyczących rozwoju epidemii są przede wszystkim Ministerstwo Zdrowia i Państwowa Inspekcja Sanitarna".

Doradzono, by słuchać codziennych konferencji prasowych, zaglądać na stronę rządu poświęconą koronawirusowi (w przytaczanym komunikacie jest link do tej strony, ale… został źle wklejony i nie działa) i konta Ministerstwa Zdrowia i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów na Twitterze.

Odesłano też do wykazu stacji sanitarno-epidemiologicznych, żeby sprawdzić statystyki na szczeblu lokalnym.

- Trafili w sedno całego problemu. Brak publicznej bazy danych zbierającej wszystko w jednym miejscu. Ale spoko, przepiszemy se z Twittera – podsumował wtedy Rogalski na portalu społecznościowym.

DYLEMAT WAGONIKA

Sytuacja w kraju, jak już wspomniał Rogalski, jest "beznadziejna". Według danych Światowej Organizacji Zdrowia Polska znajduje się na 16. miejscu na świecie, jeśli chodzi o liczbę łącznych zakażeń koronawirusem. A przy obecnym tempie – ok. 25 tys. zakażeń na dobę (jeśli nie zacznie radykalnie spadać) – będziemy się szybko przesuwać w rankingu.

Nadal nie jest przesądzone, co z lockdownem. Na razie przesunął się w czasie. Stanowisko Rogalskiego w tej sprawie jest jasne.

- Moim zdaniem lockdown powinien być. I powinien był zostać wprowadzony dużo wcześniej – mówi.

Rzecznik rządu Piotr Muller zapowiadał 5 listopada, że tzw. narodowa kwarantanna zostanie wprowadzona, jeśli przez siedem kolejnych dni liczba zakażeń w kraju będzie się utrzymywać na poziomie ok. 29-30 tys. zakażeń. W tym tygodniu epidemia, jak się wydaje, nieco wyhamowała, więc rząd ma argument, aby lockdown odłożyć.

I tutaj z pomocą przychodzi arkusz Rogalskiego. Wystarczy szybki rzut oka na zakładkę "testy", aby zobaczyć, że liczba wykonywanych testów w tym tygodniu znacząco spadła. Rogalski przypomniał na Twitterze, że w rekordowym okresie byliśmy w stanie wykonać nawet średnio 68,3 tys. testów dziennie, a obecnie liczba ta zmalała do 61,3 tys. Kwituje, że w ten sposób "liczba nowo wykrywanych przypadków zaczęła się sztucznie stabilizować".

Rządowi, który nie chce dopuścić do zapaści gospodarki, te statystyki są na rękę. Rogalski przyznaje, że to klincz. Mówi o dylemacie wagonika – albo życie ludzkie, albo gospodarka.

Mamy więc konflikt moralny, z którego właściwie nie sposób wyjść obronną ręką, bo nawet jak wybrać życie ludzkie, to odbije się to na gospodarce, co z kolei znowu odbije się na życiu ludzkim. I koło się zamyka.

Pozostaje też pytanie, czy lockdown będzie w ogóle skuteczny. Rogalski nie chce na ten temat debatować – zostawia to lekarzom i epidemiologom.

Ale dodaje, że w jego osobistej opinii nie ma na co czekać.

Stwierdza: - Czekanie spowoduje, że gdy wprowadzimy lockdown, sytuacja będzie o wiele gorsza, niż gdybyśmy wprowadzili go w poprzednim tygodniu. A to by spowodowało, że wcześniejszy lockdown byłby krótszy. Krótszy lockdown to mniejsza szkoda na gospodarce i życiu społecznym. Tutaj akurat, jeżeli coś się wydaje nielogiczne, szukałbym już argumentów politycznych, dlaczego coś jest odkładane w czasie.

Wybrane dla Ciebie
Magazyn Amazona w Sosnowcu opanowały mole. Trwa nierówna walka
Magazyn Amazona w Sosnowcu opanowały mole. Trwa nierówna walka
Sprzedała mieszkanie, buduje dom. Fiskus i tak żąda podatku. Dlaczego?
Sprzedała mieszkanie, buduje dom. Fiskus i tak żąda podatku. Dlaczego?
Brudne słoiki wyrzucaj do tego kosza. Wiedziałeś o tym?
Brudne słoiki wyrzucaj do tego kosza. Wiedziałeś o tym?
O 6 rano zaczęli strajk. Tak chcą wymusić podwyżki w zakładzie
O 6 rano zaczęli strajk. Tak chcą wymusić podwyżki w zakładzie
Zatrudniasz sprzątaczkę? Tak możesz narazić się skarbówce
Zatrudniasz sprzątaczkę? Tak możesz narazić się skarbówce
Pierwsza taka Wigilia. Inspektorzy ruszą w teren? Kary do 100 tys. zł
Pierwsza taka Wigilia. Inspektorzy ruszą w teren? Kary do 100 tys. zł
Kupił lokal za 50 proc. wartości. Prokurator domaga się więzienia
Kupił lokal za 50 proc. wartości. Prokurator domaga się więzienia
"Zwiększa koszt ogrzewania nawet o 10 proc.". To powszechny błąd
"Zwiększa koszt ogrzewania nawet o 10 proc.". To powszechny błąd
7 tys. zł emerytury. Ile trzeba zarabiać? Oto szacunki dla 40-latków
7 tys. zł emerytury. Ile trzeba zarabiać? Oto szacunki dla 40-latków
Kupiłeś nowy telewizor? Musisz go zgłosić. Po tym czasie 800 zł kary
Kupiłeś nowy telewizor? Musisz go zgłosić. Po tym czasie 800 zł kary
Wjechał kombajnem do miasta. Zablokował ulicę w centrum na 2 godziny
Wjechał kombajnem do miasta. Zablokował ulicę w centrum na 2 godziny
Gigant inwestuje w Polsce. Powstaną setki miejsc pracy
Gigant inwestuje w Polsce. Powstaną setki miejsc pracy