Dwie twarze banków: Doktor Jekyll i Mister Hyde
Jesteśmy karmieni przez media reklamami banków, w których młodzi, piękni i super uprzejmi pracownicy instytucji finansowych niemal stają na głowie, aby spełnić nasze oczekiwania. Czytaj – wcisnąć nam kolejną pożyczkę.
14.08.2015 | aktual.: 17.05.2016 16:24
Jesteśmy karmieni przez media reklamami banków, w których młodzi, piękni i superuprzejmi pracownicy instytucji finansowych niemal stają na głowie, aby spełnić nasze oczekiwania. Czytaj – wcisnąć nam kolejną pożyczkę.
Jak daleki od prawdy jest wytworzony przez media obraz banków, przekonać się mogą ci klienci, którzy wpadli w problemy finansowe i nie są w stanie terminowo obsługiwać kredytów. Szczególnie bolesne są w tej kwestii doświadczenia kredytobiorców hipotecznych. Im bowiem zagraża utrata dachu nad głową i eksmisji.
Aby nie wracać do przeszłości, kiedy to jeszcze banki – czasem – pamiętały, że są instytucjami publicznego zaufania, wyobraźmy sobie, że rzecz dzieje się w tym roku. Przyjmując takie założenie, zastanówmy się:
co może zrobić bank, gdy kredyt hipoteczny jest zagrożony?
1. Zrestrukturyzować kredyt. Czyli zmniejszyć na pewien czas miesięczne obciążenia, aby klient się „odkuł”; być może potem kredyt wróci do normalnej spłaty. Ma to sens wtedy, kiedy problemy klienta ze spłatą zobowiązania są chwilowe.
2. Oddłużyć częściowo (lub całkowicie) klienta poprzez uzgodnienie z kredytobiorcą sprzedaży mieszkania z wolnej ręki. Jest to działanie zalecane w szczególności, kiedy nie widać szans na uratowanie kredytu. Albo – nie ma to żadnego sensu (np. kredyt w CHF, gdzie zobowiązanie jest ponad 2 razy większe od wartości nieruchomości).
3. Namówić klienta na złożenie wniosku o upadłość konsumencką. Mieszkanie wejdzie wtedy do masy upadłościowej, sprzeda je syndyk – niemal zawsze za wyższą cenę, niż zrobiłby to komornik w wyniku licytacji komorniczej. Poza tym będzie to forma sprzedaży z wolnej ręki, klient dostanie kasę na najem, rozliczenie z bankiem nastąpi znacznie szybciej, niż miałoby to miejsce po licytacji komorniczej.
Od teorii przejdźmy do praktyki ...
Rozwiązanie 1: Jest praktykowane przez banki, ale nie zawsze, a jeśli już, to nieudolnie.
Rozwiązanie 2: Poza 2-3 bankami raczej klient sam musi na to wpaść. Najczęściej się nie domyśli, że taka możliwość istnieje, szczególnie jeśli z kwoty sprzedaży nie spłaci całości kredytu.
Rozwiązanie 3.* – *nie jest stosowane obecnie przez ŻADEN BANK!
Jakie zatem – najczęściej – stosują banki rozwiązanie problemu z niespłacanym kredytem hipotecznym?
Krok 1. – Monit.
Krok 2. – Drugi monit.
Krok 3. – Wypowiedzenie umowy.
Krok 4. – „Batonik” (w slangu bankowym – BTE).
Potem – komornik i licytacja.
Zatruty batonik
Przypomnę – BTE jest niezgodne z Konstytucją RP. Bank więc – w pełni świadomie – łamie konstytucyjne prawa kredytobiorcy.
Jakie formy egzekucji wpisują (komornikowi do wykonania wyroku) bankowcy do BTE? Zazwyczaj – wszystkie możliwe. Nie tylko jest to egzekucja z nieruchomości.
Czyli: zajęcie wynagrodzenia z miejsca pracy, zablokowanie wszystkich kont bankowych, zajęcie ruchomości (wysiadka dłużnika z posiadanego auta) oraz zajęcie ruchomości z miejsca zamieszkania dłużnika: jest to najobrzydliwszy, najbardziej podły sposób egzekucji.
Jeśli komornik „wczuje się rolę” i zachowuje się jak Chyra ze znanego filmu („Komornik”) – może wynieść wszystko, co znajdzie w mieszkaniu, łącznie z zabawkami dziecka. Oczywiście – na oczach członków rodziny, tych dorosłych i tych nie za dużych. Jest to ogromne upokorzenie dla kredytobiorcy, m.in. z tego powodu miała ostatnio miejsce samobójcza śmierć ochroniarza z Bielska – Białej (zostawił żonę i osierocił kilkuletnią córkę).
Oczywiste jest, że środki uzyskane ze sprzedaży rzeczy osobistych dłużnika to kwota prawie nieistotna w zestawieniu z zadłużeniem tegoż. Ale kto by w banku przejmował się losem niesolidnego kredytobiorcy czy też członków jego rodziny...
Licytant – w dom, gospodarz – won!
Sama licytacja – i jej następstwa - to kolejne, ogromne upokorzenie kredytobiorcy i jego rodziny. Handlarze mają wiele metod na opornych byłych właścicieli, bardzo często stosują metody niezgodne z prawem. Np. eksmisja podczas nieobecności dłużnika w mieszkaniu (wymiana zamków, jeśli np. kredytobiorca jest na zakupach).
Inna „sztuczka” z życia wzięta. Kiedy licytant ma już prawa do mieszkania, a były właściciel nie chce lokalu opuścić (np. obowiązuje okres ochronny), nowy właściciel wynajmuje lokal trzem bardzo dużym panom. Ich zadaniem jest zająć toaletę: na 24 godziny na dobę. Reszta ekipy siedzi w kuchni...
Można bez wariantów siłowych pozbyć się „dzikich lokatorów”? Można!
Gdzie się ma pójść poskarżyć były właściciel? Na policję? Do sądu? Wolne żarty...
Dlaczego więc banki wybrały sobie absolutnie najgorszą drogę do odzyskiwania należności poprzez licytację?
Bo to droga prosta... Bo tak ktoś kiedyś napisał procedury, to po co je zmieniać? Pracownik banku ma zakaz kombinowania (czytaj: myślenia). Jego zadaniem jest jedynie tępe wykonywanie procedur. Nawet jeśli są one zupełnie absurdalne!
Podsumujmy główne wady związane z egzekucją należności poprzez licytację komorniczą:
1. Bank bardzo długo czeka na swoje pieniądze (zwykle dostanie tylko część, w zależności od poziomu LTV). Może to trwać nawet od 4 do 5 lat.
2. Każda inna metoda przyniosłaby bankowi znacznie wyższą kwotę „odzysku”, w stosunku do licytacji komorniczej.
3. Jest to metoda wyjątkowo kosztowna, komornik kasuje 15 proc. odzyskanej kwoty, plus nalicza swoje koszty.
4. Jest to działanie absolutnie barbarzyńskie wobec dłużnika i jego rodziny. Czy myślisz, naiwny Internauto, że ktoś się ulituje nad rodziną, która wpadła w niedostatek z powodu tragedii (np. jedyny żywiciel rodziny zginął w wypadku lub poważnie się rozchorował)? Ależ skąd!
Procedury tego nie przewidują: sprawiedliwość musi być!
Z punktu widzenia banku sprzedaż poprzez licytację komorniczą ma jednak jeden ogromny plus. Jaki? Otóż, jeśli ze sprzedaży nieruchomości – przez komornika - bank zanotuje stratę, może ją wrzucić w koszty działalności.
Nie ma takiej możliwości, jeśli sprzedaż jest z wolnej ręki, nawet za znacznie wyższą kwotę niż uzyskałby ją komornik.
Co to oznacza? Banki – a zwykle są to podmioty z kapitałem zagranicznym – robią sobie z naszych rodaków tarczę podatkową!
Tarcza niejedno ma imię
Zastanówmy się nad tym, co jeszcze jest przyczyną nieprawdopodobnej buty i arogancji zagranicznych banków, z którą spotykają się klienci tychże przy niemal każdej sytuacji spornej? Weźmy na przykład kredyty frankowe. Te tak toksyczne towary bardzo wysokiego ryzyka zostały przez banki wyprodukowane i powszechnie sprzedawane - bez żadnej kontroli - jako superprodukty. A teraz, po serii nieszczęść, jakie spotkały frankowiczów, każdy z banków – „producentów” kredytów frankowych, wymiguje się od odpowiedzialności, zasłaniając się bezwstydnie hasłem: „widziały gały co brały”. Ta sytuacja nie mogłaby mieć miejsca, gdyby nie wsparcie polityczne rządzącej koalicji, która w sposób niebudzący żadnych wątpliwości przedkłada interes instytucji finansowych ponad interesy wyborców. Wszystko na to wskazuje, że największy biznesowy partner banków – czyli Platforma Obywatelska – za parę miesięcy przegra wybory. A to z kolei pozbawi instytucje finansowe rządowego wsparcia, czyli tarczy obronnej w walce ze słusznymi racjami
klientów.
Pozostaje więc mieć tylko nadzieję, że ten scenariusz się ziści. I wtedy – parafrazując znane przysłowie – sprawdzi się stara prawda:
Kto tarczą wojuje – ten bez tarczy zginie!