Odzyskać banki dla polskiej gospodarki
Gdzie jest „grzech pierworodny” prywatyzacji polskiego sektora bankowego?
02.01.2014 11:19
Sama koncepcja prywatyzacji sektora bankowego narodziła się w kwietniu 1988 roku – drogę ku temu otworzyła tzw. ustawa Wilczka przyjęta w grudniu tego roku, dalece liberalizująca stosunki gospodarcze w Polsce i oparta na Kodeksie handlowym z 1934 roku. Sama w sobie była dobrym krokiem, ale wiąże się ona z koncepcją transformacji gospodarczej, zainicjowanej wizytą George’a Sorosa w maju 1988 roku. Soros opowiada o tym szczerze w swojej książce, dość szczegółowo omawia swoją rolę w polskiej transformacji, poczynając od założenia w Polsce Fundacji Batorego i spotkania z gen. Wojciechem Jaruzelskim, a potem z późniejszym doradcą ekonomicznym premiera Mazowieckiego – Waldemarem Kuczyńskim oraz przedstawienia idei terapii szokowej nieżyjącemu już komunistycznemu premierowi Mieczysławowi Rakowskiemu (G. Soros, Underwriting Democracy, The Free Press, New York 1991). Ustawa Wilczka oraz nowa koncepcja transformacji, sprowadzająca się przede wszystkim do prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, stworzyły konieczność
budowy sieci banków komercyjnych. Zarazem powstała ogromna szansa na wzbogacenie się środowiska, które w tym procesie uczestniczyło tzw. partyjnej nomenklatury. Specjalną ustawą wydzielono z Narodowego Banku Polskiego aktywa dziewięciu banków komercyjnych o charakterze regionalnym. Ta nowa struktura bankowości kierowana przez aparat partyjnej nomenklatury stała się podwaliną procesu tzw. nomenklaturowej prywatyzacji.
Jak wyglądał jego przebieg?
Odbywało się to tak, że dyrektor państwowego przedsiębiorstwa opuszczał je wraz z – dziś byśmy powiedzieli – odpowiednim know-how, zabierając ze sobą najlepszych pracowników. Dostawał kredyt z banku komercyjnego i otwierał własną firmę identycznej specjalności albo uczestniczył na preferencyjnych warunkach w prywatyzacji firmy, w której niedawno był zatrudniony. Nietrudno się domyślić, że mając możność dowolnego kształtowania wysokości uposażeń bez bardzo wysokiego podatku od płacy tzw. popiwku, obowiązującego tylko w przedsiębiorstwach państwowych, szybko doprowadzał do upadku państwowego konkurenta. To wszystko łączy się z procesem transformacji gospodarczej wdrażanej przez Jeffreya Sachsa i Leszka Balcerowicza, która obok dogmatu prywatyzacji przedsiębiorstw przewidywała otwarcie granic dla nieograniczonego napływu towarów i agresywnego kapitału zagranicznego przedstawiającego się jako „zbawcy” jakoby całkowicie zrujnowanej w PRL gospodarki. Podobna sytuacja miała miejsce w latach 80. XX wieku w już
zdekolonizowanej niepodległej Afryce. Na bazie niezwykłego rozwoju techniki komunikacji i ideologii liberalnej ekonomii rozpoczął się okres neokolonializacji ekonomicznej w formie bezpardonowej prywatyzacji, zakupu odziedziczonych po kolonizatorach źródeł surowców i przedsiębiorstw produkcyjnych po rewelacyjnie niskich cenach.
Neokolonializm? Ale w Polsce?
Tak, właśnie tak to można określić. To, co się wydarzyło w Polsce, w swojej istocie jest podobne do tego, co zaszło wówczas w Afryce – mieszkałem tam 10 lat i mogłem to dokładnie obserwować i analizować. Cechą tej prywatyzacji, wykupu własności państwowej dokonanej przez wielkie korporacje międzynarodowe była bardzo niska cena firm związana z upowszechnioną korupcją, także likwidowanie potencjalnej konkurencji metodą tzw. wrogiego przejęcia, kupna przedsiębiorstwa i jego zlikwidowania albo zmarginalizowania jego działalności .
W Polsce też były łapówki przy prywatyzacji banków?
Na ten temat mogę tylko jedno powiedzieć – że w 1999 r. Bank Światowy przeprowadził badania inwestorów zagranicznych w Polsce. Dawali oni „prowizje” za udział w prywatyzacji, z tym że należy pamiętać, że wówczas te prowizje były, np. w Niemczech, zgodne z obowiązującym prawem. Bank Światowy pozyskał także informację, że za 3 mln dolarów można było kupić odpowiednią ustawę w polskim Sejmie. Ówczesny marszałek Sejmu Maciej Płażyński wystąpił do prokuratora rejonowego w Warszawie z wnioskiem o zbadanie tej sprawy. Uzyskała ona jednak odpowiedź od Banku Światowego, że ankieta miała charakter anonimowy. Sprawę umorzono.
Banki w Polsce stopniowo przechodziły w ręce zagranicy. Prywatyzacja odbywała się także przez giełdę, ale później i tak zagraniczni akcjonariusze skupywali akcje i zdobywali całkowitą kontrolę nad bankami. Jak pan ocenia ten proces?
Został on przeprowadzony w skandaliczny sposób. Wyceny banków były robione przez zagranicznych audytorów często od lat współpracującymi z zagranicznymi inwestorami. Koszty tych wycen były bardzo wysokie, obciążające dochody z prywatyzacji. Pisze o tym w swoim opracowaniu m.in. dr Ryszard Ślązak, który zebrał liczne udokumentowane przykłady. W pierwszej koncepcji transfer zysków do spółek matek banków zagranicznych miał być ograniczony do 15 proc. zysku netto, potem z tego zrezygnowano i mógł się on odbywać zupełnie swobodnie. Niesamowitym skandalem, o którym dziś już niewiele się mówi, była prywatyzacja Banku Śląskiego. Był to nowoczesny, jak na tamte czasy doskonale zinformatyzowany, szybko rozwijający się bank o kapitale akcyjnym w wysokości 926 mld zł i portfelu złych kredytów nie przekraczającym średnio 8 proc. Pierwsza wycena wartości akcji wynosiła ok. 230 tys. zł (starych), a potem Marek Borowski, ówczesny minister finansów, podniósł ją do 500 tysięcy. W pierwszym notowaniu akcje uzyskały cenę 13,5
razy wyższą od ceny nominalnej, wzrastając do 6,75 mln złotych. Na tej prywatyzacji zarobili nie przeciętni obywatele, ale przede wszystkim ci, którzy to organizowali. Okazało się także, że przed prywatyzacją bardzo poważnie zaniżono kapitał akcyjny banku oraz zyski banku za 9 miesięcy 1993 roku. Podjęto więc dochodzenie, NIK sprawdzał tę prywatyzację, złożono sprawozdanie w Sejmie. Oprócz dymisji ministra Marka Borowskiego nikomu jednak nie spadł włos z głowy.
Drugą wielką i skandaliczną prywatyzacją była prywatyzacja Wielkopolskiego Banku Kredytowego w Poznaniu. Doradzał brytyjski Schroders. Powszechną praktyką było angażowanie niezwykle wysoko opłacanych zagranicznych doradców do wyceny i przeprowadzania emisji akcji. Sprzedawano akcje WBK za 140 tys. zł (starych), a pierwsze notowanie na giełdzie wyniosło 350 tys. złotych. Najwięcej ich nabył Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, który po roku sprzedał cały pakiet Allied Irish Bankowi… sześć razy drożej! Pokazuje to skalę spekulacji, jaka została zaaranżowana przez państwowego właściciela. Potem były następne prywatyzacje, odbywały się przez giełdę, ale inwestorzy zagraniczni szybko skupywali akcje i przejmowali kontrolę nad bankami. Taki los spotkał np. BRE czy BPH. Pekao SA, po skonsolidowaniu z innymi bankami, sprzedano Włochom za ok. 5 mld zł; dziś aktywa tego banku wynoszą 110-115 mld zł. W przybliżeniu sprzedaliśmy nasze banki za ok. 25-30 mld zł, co stanowiło nie więcej niż 15 proc. ich realnej wartości. W
ten sposób na ponad 60 banków istniejących w Polsce mamy jedynie cztery z polskim, większym czy mniejszym, kapitałem. Powszechną praktyką było i jest zaniżanie przez Skarb Państwa ceny emisyjnej akcji przy ofertach giełdowych. Chyba jednak największym skandalem było sprzedanie Citibankowi najstarszego i o zasięgu międzynarodowym Banku Handlowego w Warszawie SA, założonego jeszcze w XIX wieku przez finansistę Leopolda Kronenberga.
Dlaczego kraj powinien kontrolować swój sektor bankowy, tak jak to jest np. w Niemczech? Argumentem tych, którzy twierdzą, że należało oddać kontrolę zagranicznym konglomeratom finansowym, jest to, że w Polsce nie było odpowiedniego kapitału, a banki w latach 90. potrzebowały pilnie wzmocnienia, bo miały wysokie portfele złych długów.
Cała prywatyzacja polskiego sektora bankowego odbyła się w sposób chaotyczny i doraźny. Przepłacono zagranicznym konsultantom. Banki sprzedano za tzw. cenę rynkową, ale przez nich wycenianą. Podobnie zresztą, jak i wiele rentownych przedsiębiorstw. Ci, którzy to zrobili, ulegając marketingowi różnej maści zagranicznych „doradców”, doprowadzili nie tylko do ogromnych strat budżetu, ale także zaszkodzili całej polskiej gospodarce. Oceniam, że budżet stracił na operacji prywatyzacji banków ok. 150-200 mld złotych. Po tych prywatyzacjach polską kadrę zarządzającą stopniowo zastępowali cudzoziemcy.
Zwolennicy tej prywatyzacji argumentują, że inaczej się nie dało, nie było wówczas w kraju pieniędzy.
To żaden argument. Na prywatnych rachunkach w Narodowym Banku Polskim w tamtych latach było zdeponowane ok. 8 mld dolarów, a co najmniej drugie tyle stanowiły dewizowe oszczędności Polaków. Również pula rezerwy dewizowej na zabezpieczenie wartości złotego została źle skalkulowana, nie było potrzeby stworzenia aż tak dużych rezerw. Część z nich można było włączyć do procesu prywatyzacji banków. Można było też zaciągnąć pożyczki zagraniczne, ewentualnie sprzedać mniejszościowe zestawy akcji. Obecnie zyski banków w Polsce są wysokie, rzędu circa 15 mld zł rocznie. Po prostu nie było woli politycznej – banki miały zostać tanio wysprzedane tzw. inwestorom zagranicznym. Sprzyjała im także inflacja, w Polsce depozyty i papiery skarbowe były o niebo wyżej oprocentowane niż kredyty na Zachodzie – taki mechanizm utrzymywał się dłuższy czas. Proszę spojrzeć na przykład transformacji banków chińskich. Gdy brakowało im kapitału, zaprosiły zagranicznych inwestorów, udostępniły im pulę akcji nie wyższą niż 30 proc., robiąc
przy tym prawdziwy przetarg na międzynarodowych rynkach.
Jest pan za tzw. repolonizacją banków, której przykładem ma być przejęcie przez PKO BP Nordea Banku?
Jestem generalnie za, ale nie wiem, czy nie jest na to za późno. Co chwila pojawia się jakaś okazja, banki się łączą, dzielą, wyprzedają swoje aktywa. Trzeba działać. Dziwię się, że dotąd nie zdywersyfikowano w wystarczający sposób kapitału zagranicznego – jeśli chodzi o kraje, z którego pochodzi. Zaniedbano np. zainteresowanie naszym rynkiem wykazywane przez banki kanadyjskie, które już dawno mogły sfinansować na korzystnych zasadach budowę autostrad. To nie Bank Światowy czy EBOR powinny stać się kołem zamachowym gospodarki, ale banki kontrolowane przez Polaków. Tymczasem tak się nie stało. To stworzyło tragiczną dla nas sytuację, bo żaden ważny kraj nie wyzbywa się swojego sektora bankowego; przykładowo udział kapitału obcego w aktywach banków niemieckich nie przekracza 6 proc., a w innych krajach tzw. starej Unii sięga on nie więcej jak 10, 20, 30 proc. W Kanadzie dominują dwa banki państwowe – jeden o charakterze inwestycyjnym, a drugi oszczędnościowym. U nas na istniejące cztery banki polskie, tylko
jeden – BGK ma 100 proc. kapitału polskiego. Polska straciła praktycznie możliwość sprawnego finansowego stymulowania swojego rozwoju gospodarczego przez sektor bankowy, bo oczywiście banki zagraniczne preferują swoje macierzyste przedsiębiorstwa.
Banki spółdzielcze i SKOK-i jako alternatywa dla banków zagranicznych w Polsce – dlaczego to jest tak ważne?
Są doskonalą alternatywą, ale na spółdzielczość – zarówno bankową, jak i SKOK-i – rządzący przeprowadzają szalony atak. Chodzi im o zneutralizowanie znaczenia tej części rynku. Instytucje te są tłamszone rygorystycznymi przepisami, co wpływa źle na ich wyniki, tym bardziej że dotąd nie dążyły do maksymalizacji zysków za każdą cenę, jak to robią banki zagraniczne. Kasy oszczędnościowe, nawet kosztem zysków własnych, angażują swoich członków i dają atrakcyjne lokaty. Proszę zwrócić także uwagę na fakt, że kredyty oprocentowane powyżej 10 proc. przestają de facto być opłacalne, a tzw. banki komercyjne nadal oferują pożyczki i kredyty na wyższe oprocentowanie, podczas gdy za depozyty płacą śmiesznie mało. Marże pomiędzy oprocentowaniem kredytów a depozytów w bankach w Polsce są bardzo duże. Nie mobilizuje to Polaków do oszczędzania, a przedsiębiorców do zaciągania kredytów. Buduje natomiast olbrzymie zyski banków, które wolą inwestować w bony i obligacje skarbowe niż finansować rozwój przedsiębiorstw. To jest
patologia.
Nie było prób przeciwdziałania tym patologiom?
Były. Powołanej w maju 2006 r. śledczej komisji sejmowej do zbadania przekształceń kapitałowych i własnościowych pod przewodnictwem byłego posła PiS Artura Zawiszy ukręcono głowę. Trybunał Konstytucyjny we wrześniu 2006 r. stwierdził, że umarza postępowanie… ze względu na niedopuszczalność wydania orzeczenia. Uzasadnienie wyroku ma 40 stron!
Co wobec tego, co dalej? Nie ma już nadziei?
Oczywiście dojście do sytuacji „normalnego kraju”, takiego, jakim jest większość pierwszej piętnastki Unii Europejskiej, w których to bankowość jest w olbrzymiej większości domeną działalności instytucji krajowych, wymaga racjonalnej strategii. Oczywiście trzeba wstrzymać wszystkie plany prywatyzacji banków polskich. Punktem wyjścia reformy powinno być przyjęcie zasady, że instytucje i przedsiębiorstwa państwowe i samorządowe prowadzą wszystkie operacje finansowe w kilku jeszcze istniejących polskich bankach lub/i w spółdzielczych bankach i kasach. Tę zasadę można uzasadnić zyskiem finansowym. Śmieszy mnie ostatnio częsta reklama paru banków zagranicznych, że płacą nawet po 4-4,5 proc. w sześciomiesięcznych rachunkach oszczędnościowych, podczas gdy np. SKOK-i z oddziałami w Warszawie płacą nawet po 6,9 proc. Stale też zdarzają się okazje korzystnego zakupu banków zagranicznych, wobec wielkiej opłacalności działalności bankowej w Polsce warto i je wykorzystywać. Godna polecenia jest też wielka akcja masowego
rozwoju idei systematycznego, choćby drobnego oszczędzania. W II RP na książeczkach oszczędnościowych Pocztowej Kasy Oszczędności można było lokować nawet jedną złotówkę. Podobna akcja francuskiej mniejszości w kanadyjskim Quebecu rozwoju idei oszczędzania we francuskich kasach oszczędnościowych Desjardins doprowadziła do ukształtowania się francuskiego kapitału, na bazie którego rozwinęła się francuska aktywność gospodarcza konkurująca z bogactwem kapitału angielskich Kanadyjczyków. Sądzę też, że w koniecznej reformie systemu podatkowego w Polsce można by, obok podatku obrotowego dla wielkiego handlu, wprowadzić też specjalny podatek dla banków.
Będą się bronić rękami i nogami…
Wymaga to starannego opracowania strategii działania. Niewątpliwie obecny stan ekonomicznego zdekolonizowania naszej gospodarki wymaga zdecydowanej akcji reformatorskiej w dziedzinie bankowości, słusznie uważanej za „nerw” rozwoju ekonomicznego. Wyjściem z obecnej sytuacji może być też – zbudowanie różnymi sposobami – skłonności Polaków do oszczędzania. Mniej konsumpcji, więcej oszczędzania, jest jeszcze jakaś szansa. Trzeba też stworzyć prawdziwą modę na polskie produkty, zarówno w kraju, jak i za granicą. Wzmocnić spółdzielczość, reaktywować komunalne banki, zastanowić się nad renacjonalizacją niektórych banków, które zostały sprzedane zagranicy. Przede wszystkim trzeba dokapitalizować Bank Gospodarstwa Krajowego, żeby mógł skutecznie wspierać reanimację polskiej gospodarki. Warunkiem ratowania polskiej gospodarki jest jednak racjonalny system doboru kadry fachowych decydentów, w nawiązaniu do praktyki stosowanej w niezwykle sprawnych wielkich koncernach, reprezentujących jednak nie tylko wysokie fachowe
kwalifikacje , ale i postawę priorytetu ideowego.