Rynki finansowe w strachu przed wygraną Trumpa. Może być zamieszanie na złotym

Wybory prezydenckie w USA wywołują silne emocje u analityków światowego rynku finansowego. Centrum globalnego ryzyka ma obecnie swoje imię i nazwisko - Donald Trump. Pierwsze ciosy przyjęło na siebie meksykańskie peso. Złoty też może później oberwać. Rykoszetem.

Rynki finansowe w strachu przed wygraną Trumpa. Może być zamieszanie na złotym
Źródło zdjęć: © Eastnews | SAUL LOEB/AFP
Jacek Frączyk

26.09.2016 | aktual.: 08.10.2016 21:59

Wybory prezydenckie w USA wywołują silne emocje u analityków światowego rynku finansowego. Centrum globalnego ryzyka ma obecnie swoje imię i nazwisko - Donald Trump. Pierwsze ciosy przyjęło na siebie meksykańskie peso. Złoty też może później dostać rykoszetem. Jak wskazują analitycy rynki generalnie na razie nie wyceniają wygranej Trumpa. Jest podobnie jak przed Brexitem.

Z poniedziałku na wtorek w nocy polskiego czasu odbędzie się pierwsza z trzech debat prezydenckich w USA, spotkają się Hilary Clinton i Donald Trump. Czekają na nią nie tylko wyborcy w USA, ale i rynki finansowe. Wynik telewizyjnych potyczek może zaważyć na tym, kto zostanie prezydentem najsilniejszego gospodarczo i militarnie państwa świata, ale i jednocześnie odkryte mogą być szczegóły przyszłej polityki gospodarczej przyszłego zwycięzcy.

Przewaga sondażowa Clinton maleje i w ostatnich dwóch tygodniach wynosiła średnio nieco ponad 2 punkty procentowe, gdy jeszcze miesiąc temu było to ponad 5 proc. Przewiduje się, że debata może ją nawet zniwelować, bo Trump jest uważany za lepszego mówcę.

W przeliczeniu na potencjalne głosy elektorskie - wybory w USA nie są proporcjonalne - Clinton co prawda prowadzi 198 do 165, ale w wielu stanach sytuacja się waha i może przeważyć na stronę Trumpa.

Zwycięstwa Trumpa boją się analitycy finansowi, bo przyjęli, że zwiększyłoby to ryzyko na światowych rynkach. Za jedno z największych zagrożeń dla świata uznał je poważany ośrodek analityczny The Economist Intelligence Unit, stawiając to wydarzenie na równi z bliskowschodnim terroryzmem.

- Rynek może obawiać się potencjalnej wygranej Donalda Trumpa, która mogłaby zwiększyć awersję do ryzyka na globalnych rynkach finansowych - twierdzi Rafał Sadoch, analityk z zespołu mForex, DM mBanku.

- Rynki nie wyceniają jeszcze ryzyka związanego ze zwycięstwem Trumpa, podobnie jak przy Brexicie nikt nie wyceniał ryzyka przegranej - wskazuje w rozmowie z money.pl Marek Rogalski, główny analityk walutowy Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska.

Jednocześnie sytuacja na rynku po wielu latach luźnej polityki pieniężnej banków centralnych jest obecnie bardzo napięta, a balon jest tak napompowany, że utrzymanie status quo staje się sprawą z gatunku „być albo nie być”. Większą gwarancję kontynuacji polityki gospodarczej daje Clinton, niż nieprzewidywalny Trump - tak to widzą analitycy.

- Clinton przynosi status quo, kontynuację polityki Obamy, bez znacznych rewolucji - komentuje Marek Rogalski, główny analityk walutowy DM BOŚ. - Rynki lubią bardziej to, co jest, niż coś niewiadomego. Co jest jeszcze bardziej istotne obecnie, gdy przestają ufać bankom centralnym - piłeczka przechodzi przecież na stronę rządów, a osoba nieprzewidywalna na czele USA tylko zwiększa problem.

Po latach nastrojów euforycznych na rynkach finansowych wspieranych masą pustego pieniądza, „inwestorzy” zdążyli się już właściwie przyzwyczaić, że głównymi wydarzeniami roku są obrady banków centralnych, a dane z gospodarki, czy zyski spółek są wiadomościami drugiej kategorii. Nie jest jednak tak, że nikt nie zauważa rozmiarów bańki pieniężnej, stąd i nerwowość jest większa w sytuacji, gdy rośnie tzw. „ryzyko rynkowe”. To może być nie tyle uzasadnione rzeczywistymi skutkami planów gospodarczych kandydatów, ile po prostu dużą zmianą sytuacji.

Nadchodzi krach walutowy? Pierwsze uderzenie przyjęło peso

Plany gospodarcze Trumpa mogą być nawet obiecujące dla gospodarki USA, z obniżeniem podatku dochodowego korporacyjnego i osobistego, przy jednoczesnej likwidacji ulg podatkowych dla najbogatszych Amerykanów, czy powrotem do energetyki węglowej, co skutkowałoby obniżeniem cen energii. Analitycy interpretują je jednak bardziej jako ryzyko wzrostu deficytu budżetowego.

- Część pomysłów wskazuje na spory wzrost nierównowagi w budżecie. Jak deficyt rósł, to historycznie dolar zawsze tracił - zauważa Rogalski.

Analityk wskazuje przy tym, że prawie każda wygrana Republikanów kończyła się osłabieniem dolara. - Wyjątkiem od tej reguły było zwycięstwo Reagana, ale wtedy Fed mocno podniósł stopy procentowe - opisuje Rogalski.

Złe umowy handlowe?

Ataki kandydata na umowy o wolnym handlu (NAFTA z Kanadą i Meksykiem, TPP z krajami regionu Pacyfiku) budzą równie duże zaniepokojenie. Takie deklaracje wraz z ogłaszanym planem budowy „wielkiego muru” pomiędzy USA a Meksykiem za pieniądze tego drugiego kraju, już uderzyły w peso. Straty tej waluty są tym większe, im bardziej rosną szanse kandydata Republikanów na wygraną. Tylko w samym wrześniu, kiedy doszło do zasłabnięcia Clinton po jednym z wieców wyborczych, peso spadło do dolara o aż 5,5 proc. a od początku roku z poziomu 17,17 do 19,82 peso za dolara.

Jak napisał Olivier Korber, strateg rynku forex w Societe Generale, deklaracja Trumpa w sprawie porozumienia NAFTA dotknie jednak nie tylko Meksyk, ale i Kanadę. „Zagrożenie waży na statusie Kanady jako uprzywilejowanego partnera, co powinno być zdyskontowane przez rynki”, napisał Korber w nocie analitycznej.

Dolar kanadyjski, do swojego odpowiednika w USA, osłabia się już zresztą trzeci miesiąc pod rząd i choć od początku roku się nawet umocnił, to od maja, kiedy Trump został nominowany na kandydata Republikanów, zaczęła się już jego przecena.

Koniec z manipulacjami banków centralnych

Retoryka Trumpa może też niepokoić eksporterów z Chin, a być może i Japonii. Kandydat Republikanów jest bowiem przeciwny manipulacjom walutowym, prowadzonym przez banki centralne i powiązane z nimi instytucje. Między innymi z powodu dewaluacji części walut, w tym głównie juana, przedsiębiorstwa amerykańskie robią się mniej konkurencyjne, błyskawicznie rośnie import, a deficyt na rachunku bieżącym USA utrzymuje się już od 1991 roku.

Jak Trump chce to zmienić? Podatkami. Jeśli jakiś kraj sztucznie zaniża kurs swojej waluty, to zauważywszy to, administracja Trumpa ma nakładać odpowiedni domiar podatkowy na import.

Stopy zależne od wyborów

Rynki niepewne są też odnośnie utrzymania obecnej „luźnej” polityki pieniężnej Fed. Jeszcze przed ogłoszeniem w ubiegłym tygodniu postanowienia o utrzymaniu stóp procentowych, Donald Trump oskarżył Federalny Komitet Otwartego Rynku, że wstrzymuje się z decyzją wyłącznie z powodów politycznych. Podwyżka najprawdopodobniej wywołałaby umocnienie dolara, ale i tąpnięcie na rynku akcji. Wszelkie zamieszanie zmniejszałoby szanse Clinton na prezydenturę, bo jest oficjalną następczynią Obamy - jeśli coś jest źle, to idzie na karb Demokratów.

Trump wyraził obawę, że stopy wzrosną dopiero, gdy on obejmie prezydenturę, co da mu z miejsca gorszy start, tj. już na początku kadencji będzie skonfrontowany z przełomem na rynkach finansowych. A dodatkowo argumentuje, że stopy nie rosną w czasie, kiedy jest taka potrzeba, ale w czasie kiedy to jest dogodne politycznie dla jego oponentów.

- Trump to osoba, która ma nieszablonowe pomysły, co rodzi nawet pytanie, czy Fed nie będzie podwyższał stóp wolniej niż zamierzał. W komunikacie z ubiegłego tygodnia przewidywania skali i liczby podwyżek na przyszły rok nawet spadły - zauważa Marek Rogalski.

Najbogatsi głosują na Clinton?

Sprawa stóp procentowych kluczowa jest natomiast dla Wall Street. Pozornym paradoksem jest, że od lat środowisko nowojorskiej giełdy głosuje na Demokratów, a Partia Republikańska nie jest ich faworytem, mimo że to ona jest wolnorynkowa, a ta pierwsza teoretycznie jest mniej przychylna biznesowi. Pytanie jakiemu biznesowi? Okazuje się, że ten duży biznes, szczególnie finansowy, zdecydowanie bardziej woli Demokratów.

Dowód? W pierwszym kwartale z każdego dolara donacji na kampanię prezydencką, 70 centów od pracowników sześciu największych banków z Wall Street otrzymywała Hilary Clinton. Podobne proporcje obowiązywały w 2008 roku, kiedy wygrywał Obama.

Clinton zebrała w tym roku na kampanię 300 mln dolarów w donacjach wyższych niż 200 dolarów, a tylko 19 proc. pochodzi od uboższych zwolenników. Trump dostał w dużych przelewach tylko 27 mln dolarów, a większość funduszy zbiera w małych wpłatach, m.in. przez platformy „fundraisingowe”, gdzie bije rekordy.

- Nie da się reprezentować interesu publicznego i jednocześnie pracować dla Wall Street - mówił niedawno James Petras, profesor socjologii na State University of New York w Binghamton w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”. - A Waszyngton pracuje dziś dla świata finansów. Cały Waszyngton. Wyborcy mają po dziurki w nosie takiego traktowania - dodał.

Faktycznie to wielki biznes najbardziej korzysta z m.in. polityki dodruku pieniądza, czy niskich stóp procentowych prowadzonej przez Demokratów. Wydrukowane dolary trafiają na skup obligacji, a potem przeważnie na giełdy akcji, gdzie królują giganci. Stąd zresztą obserwowana rosnąca dysproporcja w dochodach Amerykanów - na giełdę wpłynęło tyle pustego pieniądza, że bogaci wzbogacili się dużo szybciej, niż wynosił wzrost gospodarczy.

Złoty może stracić

Wszystko powyższe świadczy o ryzyku rozchwiania rynków z reakcji na wielką niewiadomą, jaką jest Trump. W przypadku gdy wśród zarządców międzynarodowego kapitału powstaje tzw. awersja do ryzyka, wtedy pieniądze nagle uciekają nie tylko z globalnych rynków akcji, ale ze zwielokrotnioną siłą z krajów mniej stabilnych. Mimo członkostwa w Unii Europejskiej, Polska do takich cały czas należy.

W maju, kiedy stało się jasne, że nominację prezydencką otrzyma Trump, złoty spadł o 3,3 proc. i był to dotąd drugi najgorszy miesiąc w roku po styczniu, gdy rating naszego kraju obniżyła agencja Standard & Poor's. Znaczenie miały oczywiście też inne czynniki, jak choćby zbliżające się referendum w sprawie Brexitu 23 czerwca, czy dane o słabszym od oczekiwań wzroście gospodarczym w pierwszym kwartale.

- Jeżeli awersja do ryzyka wzrośnie, to złotemu to nie pomoże - mówi Marek Rogalski. - Jeśli Trump wygra 8 listopada, to później w listopadzie będzie „prześwietlanie” kolejnych rynków i my na tym tle możemy wypaść niezbyt dobrze. A dodatkowo już 2 grudnia decyzje S&P w sprawie ratingu i potem kolejnych agencji, dojdą do tego jeszcze decyzje polityków. Trump zwiększa ryzyko dla złotego. Na koniec roku 4,30 za euro będzie raczej nie do utrzymania, a należy się spodziewać mierzenia się z pułapem 4,40.

złotywybory w usawybory prezydenckie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (38)