Embargo za embargiem, czyli jak Putin robi kuku swoim własnym obywatelom
Bitwa o rozpadająca się Ukrainę, w którym za harcowników z namaszczenia Unii Europejskiej robią polscy politycy, skupiła część uwagi imperium Putina właśnie na harcownikach. Władca Rosji, zgodnie z tradycją rosyjskich władców, nie bardzo rozumie ekonomię i postanowił dać nam prztyczka w taki sposób, że najbardziej po nosie dostanie… rosyjski konsument.
Bitwa o rozpadającą się Ukrainę, w którym za harcowników z namaszczenia Unii Europejskiej robią polscy politycy, skupiła część uwagi imperium Putina właśnie na harcownikach. Prezydent Rosji, zgodnie z tradycją rosyjskich władców, nie bardzo rozumie ekonomię i postanowił dać nam prztyczka w taki sposób, że najbardziej po nosie dostanie... rosyjski konsument.
W ubiegłym roku Rosja była rynkiem sukcesu polskich eksporterów, którzy sprzedali tam 5,3 proc. wszystkich wywożonych z kraju produktów. Nasz liczony w dolarach eksport wzrósł w porównaniu do 2012 roku o 910 mln USD, czyli o ponad dziewięć procent. Lepiej szło nam tylko na rynku niemieckim, gdzie sprzedane przez polskich producentów wyroby miały o aż 4,4 mld dolarów większą wartość niż rok wcześniej.
Rosja kupuje u nas rozmaite towary - telewizory, leki, farby, podpaski, kosmetyki, buty i odzież - ale towary żywnościowe mają największy udział: świeże owoce i warzywa, świeże mięso, wyroby mleczarskie, mrożonki z owoców i warzyw. Kraj zarządzany przez Putina - mimo tego, że warunków naturalnych do produkowania żywności teoretycznie nie brakuje - od lat jest dużym importerem produktów żywnościowych. Przyczyn niezborności gospodarki rosyjskiej, która od lat nie jest w stanie wyżywić własnych obywateli, jest wiele, tak czy inaczej duży import tych towarów jest i jeszcze przez lata będzie koniecznością.
Polska po latach transformacji stała się znaczącym w Europie producentem wysokiej jakościowo żywności. Wystawiony na konkurencję zagraniczną przemysł przetwórczy unowocześnił się, a rynkowa walka spowodowała, że przyjęły się powszechnie zarówno modele efektywnej produkcji, jak i sprzedaży. Mówiąc prostym językiem byle czego i byle jak się u nas nie sprzedaje.
Rosja nie dlatego kupowała polskie produkty, że u nas jest drożej i gorzej, ale dlatego, że są one bardzo konkurencyjne względem tego, co oferują producenci z innych krajów. Dodatkowym elementem jest kwestia transportu. Świeża żywność wymaga szybkiego transportu, a dobrze rozwinięta polska samochodowa flota transportu towarów potrafiła szybko i skutecznie obsłużyć rosyjskiego klienta.
Czytaj także: Podatki jak strzyżenie owiec »
Teraz administracja Putina znajduje haki, a to na polskie mięso, a to na jabłka, wprowadzając kolejne embarga. Mediom wydaje się, że to katastrofa dla polskiej gospodarki. Ale spójrzmy na to z punktu widzenia konsumenta polskiego i rosyjskiego, a perspektywa zmieni się nam diametralnie.
Polski konsument dostanie na półki towar tańszy, bo gdzieś dotychczas eksportowane na wschód produkty trzeba będzie sprzedać. W pierwszej kolejności niewykorzystana sprzedaż pójdzie z pewnością na rynek krajowy, a zwiększona na polskim rynku podaż musi przełożyć się na obniżenie ceny. Konsument polski się ucieszy.
Rosyjski nie dostanie dotychczasowych produktów w dotychczasowych cenach. Trzeba będzie je ściągnąć z innego źródła. Skoro dotychczas tych innych źródeł nie wykorzystywano, to oznacza, że są one z jakichś powodów gorsze: droższe albo niższej jakości (albo to i to). Rosyjski konsument ma więc powody do zmartwień.
Wojna handlowa na dłuższą metę nie służy nikomu. W krótkim terminie to jednak polscy konsumenci powinni się cieszyć. Rosjanie dostaną po nosie od własnego prezydenta, choć pewnie sobie z tego chwilowo nawet nie zdają sprawy, ciesząc się z realizacji własnych imperialnych oczekiwań.