System emerytalny padnie na pewno, właśnie dlatego, że jest państwowy

1 sierpnia minął termin składania deklaracji o pozostaniu w OFE. Już następnego dnia Najwyższa Izba Kontroli rzuciła na rynek wiadomość, która całą operację uczyniła mało sensowną. Choćby rząd ciął i giął, wyginał, wydłużał i skracał, to i tak czeka nas upadek systemu emerytalnego. Raczej prędzej niż później. Demografia, emigracja i zmiana średniej długości życia ludzkiego zrobią swoje.

System emerytalny padnie na pewno, właśnie dlatego, że jest państwowy
Źródło zdjęć: © Fotolia | Hunor Kristo

04.08.2014 | aktual.: 06.08.2014 11:12

Prawie 15 mln osób, które nie pofatygowały się do ZUS z deklaracją pozostania w OFE, może sobie teraz pluć w brodę. Małą cegiełkę do ich decyzji dołożyła Najwyższa Izba Kontroli, zbyt późno podając swoje rewelacje, które opublikowane w terminie mogły mieć wpływ na decyzje wielu ludzi.

NIK poniewczasie ogłosiła, że przy obecnych parametrach - biorąc pod uwagę wiek emerytalny, tendencje demograficzne, emigrację, długość życia - system i tak się zawali. Obiecanki, że ZUS da wyższą niż OFE emeryturę, bo ma większą stopę zwrotu, można będzie sobie włożyć między bajki, podobnie jak inne solenne przysięgi rządzących. Sytuacja realnie wygląda bowiem tak: rząd da na emerytury tyle, na ile go będzie stać. I to jest jedyny pewnik obecnego systemu.

Trzeba zapamiętać jeden podstawowy fakt: ZUS nie ma żadnych pieniędzy! To, co dostaje od wpłacających, natychmiast idzie na wypłaty. Jeśli nawet wmawiano nam niedawno, że wzrost na koncie w ZUS (waloryzacja) jest większy, niż na koncie w OFE, to jest to mowa do naiwnych. Za takich niestety rząd ma swoich wyborców.

Zakład nic tak naprawdę nie pomnaża, bo tzw. pomnażanie w ZUS polega tylko na zapisaniu na koncie tego, co sobie rząd wymyśli. W przeciwieństwie do OFE, to nie są realne pieniądze, żadne udziały w spółkach, czy choćby obligacje z mocną gwarancja wypłaty i odsetek. To co jest w ZUS, to po prostu zapis księgowy, nie mający odwzorowania w rzeczywistym majątku. Ot, taka fraszka igraszka, imaginacja ministra finansów, wszystko kreowane na tyle, na ile da się utrzymać system na powierzchni (a ludzi we względnej spokojności) jeszcze parę lat.

Zapomnijmy też o tym, że utrzyma się dziedziczenie środków, które teraz zabrano z OFE i przerzucono na specjalny rachunek w ZUS. Gdy okaże się, że przez dziedziczenie z systemu wypływa za dużo środków, rządzący natychmiast to zmienią. Będzie można to zrobić stosunkowo łatwo, bo lud i tak nie zrozumie o co chodzi w całej operacji - podobnie jak nie zrozumiał różnicy między OFE a ZUS - i machnie na to ręką.

Niech ci, którzy właśnie zadeklarowali, że zostają w OFE też się za bardzo nie cieszą z decyzji. Niecałe dwa stulecia temu Alexis de Tocqueville powiedział znamienną maksymę: "Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy". Gdy będzie trzeba, wezmą też i to, co zostało teraz w OFE, bez mrugnięcia okiem. Argumentem będzie tradycyjnie konieczność ratowania państwa i finansów publicznych. Tradycyjnie też wmówią ludziom wtedy, że te pieniądze i tak nie były ich, ale systemu. Nie uzyskamy też odpowiedzi, dlaczego rząd cały czas nas zadłuża, dlaczego obciążenia podatkowe rosną. Rosną, bo tak trzeba, bo wszędzie się tak robi - to usłyszymy od mądrych głów w telewizji, gazetach i Internecie.

Żeby tragizm sytuacji zobrazować liczbami - 153 mld zł, które niedawno zabrano z OFE do ZUS, przy obecnej praktyce budżetowej powinno starczyć na spłacenie deficytu rządowego przez najbliższe 4 lata. Potem politycy będą musieli albo podwyższyć podatki, albo zbilansować budżet i drastycznie ciąć wydatki. Trzeba przy tym pamiętać, że bilansowanie budżetu z roku na rok będzie coraz trudniejsze, bo coraz więcej trzeba będzie dokładać do emerytur i do systemu opieki zdrowotnej. Mimo zmian wieku emerytalnego tendencje demograficzne i emigracyjne mówią same za siebie, o czym traktuje m.in. raport NIK. Te tendencje nie biorą się jednak z niczego.

Tendencje emigracyjne - wiadomo. Przyczyną są wysokie daniny na państwo i komplikacja systemu podatkowego i prawnego. Biznes w Polsce rozwija się już ledwo-ledwo, a i tak nawet ten mały wzrost jest tylko dzięki zadziwiającej odporności przedsiębiorców na kolejne wysiłki rządu, żeby ich do prowadzenia firm zniechęcić. Skoro biznes rozwija się słabo, to i popyt na pracę nie rośnie, a skoro popyt na pracę nie rośnie, to nie rosną i pensje. Niskie pensje plus bezrobocie robią swoje i przy otwartych granicach ludzie uciekają tam, gdzie mogą polepszyć warunki życiowe.

Tendencje demograficzne też nie biorą się z niczego. Jedną z głównych przyczyn obecnej recesji w demografii jest oczywiście antykoncepcja, której nikt rozsądny nie ma zamiaru zakazywać. Kolejne czynniki są jednak zdecydowanie związane z działaniami rządu.

Pierwsza sprawa - warunki życia. Podobno Polacy, którzy wyemigrowali do Wielkiej Brytanii mają dużo więcej dzieci, niż ich rodacy, którzy tu zostali. To nie wyjaśnia w pełni małej rozrodczości. Było nie było, największy przyrost naturalny - 300 tys. osób rocznie - był w Polsce latach osiemdziesiątych, kiedy ludziom, delikatnie mówiąc, się nie przelewało. Być może braki w dostawach prezerwatyw w latach 80-tych to jedna z przyczyn tak wysokiego wtedy przyrostu?

Druga sprawa - źle na demografię działa sam system emerytalny. Jak wspomina coraz więcej ekonomistów - w Polsce najgłośniejszy był ostatnio Robert Gwiazdowski - państwowy system emerytalny powoduje, że ludzie finansowanie życia na starość nie wiążą już zupełnie z faktem posiadania dzieci. Państwo, czy tego chcemy czy nie, zabiera nam składki i zapłaci emeryturę. Dzieci nie są więc potrzebne, żeby przeżyć starość. Może efekt psychologiczny istnienia powszechnego systemu emerytalnego nie jest na pierwszy rzut oka oczywisty, ale na pewno nie można go nie doceniać.

Ja poszedłbym nawet dalej - to nie tylko system emerytalny, ale i cały system gospodarczy obecnego państwa opiekuńczego przyzwyczaja ludzi do zachowań nieodpowiedzialnych, charakterystycznych dla dzieci. Jest tak na całym Zachodzie i cały świat Zachodu jest też obecnie dotknięty kryzysem demograficznym. Państwo się opiekuje i troszczy, więc jesteśmy przyzwyczajani do braku odpowiedzialności, a i czas chcemy spędzać głównie na beztroskich zabawach. Dorosłe dzieci nie muszą być odpowiedzialne i nie chcą zajmować się swoimi dziećmi. Potrzebę uczuć do maluczkich zapełniają namiastki w postaci kota, czy malutkiego psa. Modelem życia staje się singielstwo: bez dzieci na głowie.

A jak promowana jest dzietność w polskich mediach? Zachęcam do analizy pod tym kątem polskich seriali telewizyjnych. Popatrzmy tylko na te państwowej TVP, czyli tam gdzie rząd ma teoretycznie wpływ na repertuar.

Najpopularniejszy produkt Jedynki, czyli "Ranczo", niby jest to serial tradycyjny, rodzinny, a tymczasem... dużo dzieci ma tu tylko rodzina nałogowego pijaka Solejuka. Narobił te dzieci pewnie na rauszu, na przepustkach z więzienia, jeszcze zanim żona założyła dobrze prosperujący biznes pierogowy i zanim, dzięki jej wysiłkom, wyszli z totalnej biedy. Wielodzietnych, dobrze sytuowanych w serialu nie uświadczysz. Główni bohaterowie "Rancza", Amerykanka Lucy i jej mąż Kusy - mają jedno dziecko, córeczkę. Bogaty wójt/senator - jedna córka. Doktor Wezół - bezdzietny. Miejscowy przedsiębiorca budowlany Więcławski - jedna córka. Wnioski dla widza? Wielodzietność to patologia, chcesz być dobrze sytuowany, to się w to nie baw.

W jednym z odcinków miejscowe panie z establishmentu zafrasowały się informacjami o słabej demografii i postanowiły promować dzietność. Dziwnym trafem były to kobiety, które rodziły raz, albo nie rodziły w ogóle. Nie piszę, że to celowe działanie scenarzystów serialu, pewnie wyszło ot tak, po prostu. Ale lepiej zdać sobie z tego sprawę.

Nie inaczej jest w innych serialach. Najpopularniejsze pozycje TVP1 i TVP2: "Na dobre i na złe", "M jak miłość", "Barwy szczęścia", "Komisarz Alex", czy "Ojciec Mateusz", traktują zazwyczaj o życiu osób bezdzietnych, czasem z jednym dzieckiem, a już bardzo, ale to bardzo rzadko z dwojgiem. Dominującymi wątkami są perypetie miłosne singli (czyli na polskie - osób samotnych), zmieniających partnerów co dwadzieścia odcinków, zdrady w małżeństwach, a w konsekwencji rozwody. No właśnie, procent rozwodów wśród par serialowych sugeruje widzom, że pobierać się i zakładać rodziny to właściwie też nie ma sensu, bo i tak się rozpadnie.

Sytuację ratuje trochę serial "Rodzinka.pl" o szczęśliwej rodzinie z trójką dzieci. Wokół niej kręcą się jednak już chyba tylko single i rodzice jedynaków. Ale nie czepiam się, bo na bezrybiu...

Taki oto przekaz dociera do widzów państwowej TVP. Nie inaczej jest w prywatnych telewizjach. Jak z demografią ma być dobrze, skoro kształtujące świadomość media promują bezdzietność, a wielodzietność ukazywana jest jako orka na ugorze, patologia, lub śmieszna przypadłość?

Państwowy system emerytalny w Polsce musi paść, nie ma innego wyjścia. To nie jakaś kasandryczna wizja, ale wniosek wyciągnięty z wyraźnych zmian oraz tendencji w demografii i emigracji. Przed śmiercią systemu będą oczywiście drgawki, będzie się bronił, jak najdłużej podtrzymując posady urzędników i władzę polityków nad ogromnymi sumami pieniędzy. Będą więc najpierw likwidacja dziedziczenia, potem podwyżka wieku emerytalnego do 70 lat a może i wyżej, obniżki średnich emerytur, likwidacja przywilejów emerytalnych, obciążenie składkami wszystkich rodzajów umów. A po tych heroicznych wysiłkach demografia i ludzie, uciekający na emigrację przed coraz bardziej opresyjnym państwem, i tak zatopią system.

Chyba tylko przyparte do muru społeczeństwo może wybrać jakieś rozsądne rozwiązanie - choć ostatnie przykłady bankructw Grecji i Argentyny nie świadczą o tym, że ktoś się uczy na błędach. Jest ciekawa propozycja promowana m.in. przez Centrum im. Adama Smitha - systemu kanadyjskiego, działającego w Kanadzie i Nowej Zelandii. Państwo gwarantuje tam każdemu, finansowany z podatków zasiłek emerytalny, starczający tylko na tzw. przeżycie, dla wszystkich, którzy przekroczą określony wiek. Do tego niepotrzebny jest żaden wielki system emerytalny, ewidencja składek, kosztowny ZUS, zajmujący się poborem składki, dublując urzędy skarbowe. Chcesz mieć więcej niż minimum, to miej dzieci i je dobrze wychowaj. Albo oszczędzaj. Tylko, czy ktoś odważy się u nas zrealizować jakąkolwiek fundamentalną zmianę systemu, zanim znajdziemy się pod murem?

Z drugiej strony zasadne jest pytanie, na które odpowiedź zaraz po czasach komuny była dla ludzi prawie oczywista: czy możliwe jest żeby coś, czym zarządza państwo, działało dobrze? Obecnie przykłady "naszej" służby zdrowia, kolei, państwowych linii lotniczych, budowy dróg (za drogo, za długo) i oczywiście państwowego systemu emerytalnego, nie za dobrze świadczą o państwowym właścicielu i jego umiejętnościach prowadzenia jakiejkolwiek działalności gospodarczej. Może lepiej, żeby państwo dało sobie z tym spokój, bo to dla niego za trudne.

zusofewniosek
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1691)