A miało być tak pięknie

Warto trzy razy zastanowić się nad podjęciem pewnej decyzji, która obarczona jest poważnym ryzykiem.

23.02.2009 | aktual.: 23.02.2009 16:05

Pod koniec lipca ubiegłego roku kurs jena japońskiego wynosił 0,0189 złotego. Nagle jak manna z nieba posypały się ostrzeżenia z różnego rodzaju instytucji finansowo-bankowych, że przedsiębiorcy powinni swoje kontrakty eksportowe ubezpieczać przed ryzykiem dalszego umacniania kursu złotego. Mało kto wtedy zawracał sobie głowę takimi detalami jak różnica w poziomie podstawowych stóp procentowych występującą między Polską, EU, USA czy Japonią. Bo przecież złoty miał się dalej umacniać, a sektor bankowy miał antidotum na problemy niektórych polskich eksporterów. Wmawiano wtedy, że najlepszym rozwiązaniem dla przedsiębiorców eksportujących swoje towary będzie skorzystanie z dobrodziejstwa CIRS.

Co to jest?

Bardzo mądra definicja mówi, że jest to umowa pomiędzy dwoma klientami, którzy zobowiązują się do wymiany serii płatności odsetkowych w dwóch różnych walutach, naliczanych od uzgodnionej kwoty nominalnej i dla ustalonego okresu. Na prosty język CIRS, czyli Currency Interest Rate Swap jest rodzajem przewalutowania kredytu, a co za tym idzie, zmianą stopy procentowej według której oprocentowany jest ten kredyt. W wielu mądrych opracowaniach można przeczytać, że zaletą CIRS jest to, że waluta, na jaką zamieniliśmy nasze zobowiązanie osłabia się względem tej waluty, w jakiej wcześniej spłacaliśmy nasz kredyt. Druga bezcenna korzyść, to stopa procentowa w kraju, w którym stosowana jest nowa waluta naszego kredytu jest relatywnie niska.

Z tymi stopami procentowymi to może i jest argument przemawiający do świadomości niejednego inwestora. Przez kilka ostatnich lat w Japonii stopa procentowa wynosiła najpierw 0,5 proc., potem ją obniżono do 0,25 proc., a ostatnio wynosi 0,1 proc. Jeszcze wszystko pięknie i ładnie wygląda, gdyby nie drobny szczegół, że oprócz stopy procentowej ważna jest również pozycja waluty. Trochę historycznych notowań

Na wstępie wspomniałem o kursie jena japońskiego w lipcu ubiegłego roku, a dokładnie 25 lipca 2008 r. W tym dniu na zamknięciu notowań kurs jena japońskiego dotarł do poziomu 0,0189 złotego. Kurs jak kurs, ale co ciekawe, było to najwyższe notowanie złotego względem jena japońskiego od 20.04.2006 r. (od tego czasu prowadzę zapisy notowań walutowych i ich parametrów technicznych).

A żeby jeszcze było ciekawiej, to niektóre wskaźniki analizy technicznej wyraźnie sugerowały, że dalsze umacnianie złotego nie tylko względem jena japońskiego stoi pod dużym znakiem zapytania. A mianowicie wskaźnik RSI 14 wynosił zaledwie 26,92 pkt. Niższe wartości wspomnianego wskaźnika odnotowano podczas zamknięcia w dniu 13.07.2008 r. (16,44 pkt. przy kursie 0,0192) oraz 21.07.2008 r. (21,73 pkt. przy kursie 0,0190).

Już samo porównanie skrajnie minimalnych notowań wskazywało, że dalszego umocnienia złotego względem waluty japońskiej nie należy oczekiwać. Nie wiadomo co kierowało w tamtym czasie tymi inwestorami, którzy decydowali się na skorzystanie z dobrodziejstwa CIRS. Wiadomo było, że w końcu i polska RPP rozpocznie cykl obniżek stóp procentowych, ponieważ dysproporcja wobec podstawowych stóp procentowych w UE, USA czy Japonii na dłuższy czas nie zdoła się utrzymać. Warto również zaznaczyć, że gdy EBC po raz pierwszy zdecydował się w 2008 r. na obniżkę podstawowej stopy procentowej, to ten ruch był w stosunku do decyzji Fed spóźniony o minimum 6 miesięcy. Z kolei Amerykanie przez cały ubiegły rok „nadganiali” odległość jaka ich dzieliła od poziomu podstawowej stopy procentowej ustalanej przez BoJ, czyli bank centralny Japonii. A mieli co nadganiać po „rządach” Allana Greenspana. Mało tego, gdy poszczególne kraje zaczęły manewry z kosztem pieniądza to okazało się, że złoty nie jest w stanie oprzeć się narastającej
deprecjacji.

W niedługim czasie kurs złotego względem jena japońskiego zawitał na poziom 0,0220 PLN, a ten kurs odpowiadał wskaźnikowi RSI 14 na poziomie 91,63 pkt. I dla tych, którzy zapisują skrajne wartości niektórych wskaźników okazało się, że ten maksymalny poziom od 5 września 2008 r. nigdy nie został już poprawiony. Tak samo jak nigdy od poziomu 0,0189 PLN za jena japońskiego nie odnotowano RSI 14 poniżej wartości 30 pkt. Z każdym dniem było coraz gorzej i gorzej jeśli chodzi o notowania złotego. Poziom 0,025 po raz pierwszy został pokonany 6 października ubiegłego roku. Z kolei poziom 0,03 pojawił się podczas cen zamknięcia 22 października ubiegłego roku, a na poziom 0,035 trzeba było czekać aż do 14 stycznia 2009 r. Jakby jeszcze było mało, poziom 0,04 PLN za jena japońskiego został pokonany 4 lutego 2009 r. Jak na 6 miesięcy to niezła deprecjacja mogąca spowodować niezłą depresję czy załamanie nerwowe. A przecież wystarczyło poczytać sobie co to jest RSI i jak się zachowuje podczas newralgicznych momentów w
trakcie notowań. Niestety, jeszcze raz głupota w parze z pazernością mogły zatriumfować.

Jak się przed tym bronić?

Nie znam żadnego opracowania ani nie znam żadnego inwestora, analityka czy komentatora, który mógłby wyjaśnić jakie należy zaaplikować lekarstwo pacjentowi, żeby mógł przeciwdziałać chorobie o nazwie kryzys. Nie sądzę, żeby ktoś wymyślił takie lekarstwo. Jednak czasami warto trzy razy zastanowić się nad podjęciem pewnej decyzji, która obarczona jest poważnym ryzykiem. Ryzykowne decyzje należy pozostawić ryzykantom, bo tylko tacy nie mają później do nikogo pretensji o popełnione błędy.

Nie mnie oceniać, czy w obecnych warunkach polscy eksporterzy zamiast cieszyć się ze spadającego kursu złotego nie powinni zacząć myśleć o czasie, gdy już będzie po kryzysie. Przecież to co dosięga obecnie polską walutę nie będzie trwać wiecznie i ponownie wróci czas, gdy polski złoty będzie bił nienaturalne rekordy maksymalnych notowań względem walut. Wtedy warto się zastanowić, czy jeśli jest zbyt duża dysproporcja między stopami procentowymi, gdy do Polski nadciąga wizja kryzysu, gdy kurs złotego bije rekordy maksymalnych notowań, to nie lepiej ubezpieczać swoje kontrakty za pośrednictwem mniej ryzykownych przedsięwzięć? Za jedno z takich uważam inwestowanie w akcje, których firmy płacą dywidendy. Nie tylko, że płacą regularnie od 40 lat, ale wypłacają dywidendy nie tylko raz w roku, ale raz na kwartał lub raz na miesiąc.

Ktoś zaprotestuje, że przecież cena akcji też może się zmieniać. A jakże, może. Proszę sobie popatrzeć na notowania firmy Realty Income Corp (NYSE: O), gdzie w dniu 25.07.2008 r. na zamknięciu sesji jedna akcja kosztowała 50,37 PLN (24,66 USD x 2,0426 PLN/USD). Od tamtego momentu kolejne dywidendy wynosiły odpowiednio 0,138; 0,1405; 0,14113; 0,14113; 0,14113; 0,14175 i 0,14175 dolara amerykańskiego na akcję, co razem do dzisiaj daje prawie 0,99 USD. Aktualnie na dzień 13.02.2009 r. jedna akcja o symbolu O kosztowała 70,50 PLN (18,66 x 3,7782 PLN/USD). Do tego dochodzi jeszcze 3,74 złotego dywidendy. Jak widać, kurs akcji w tym samym czasie zanotował poważny spadek. Kurs złotego w tym samym czasie również zanotował poważny spadek. W efekcie inwestycja w akcje, gdzie spółka (pomimo kryzysu) płaci dywidendę w cyklu miesięcznym, dała [(74,24/50,37)-1] 47,4 proc. (bez uwzględnienia prowizji maklerskiej) dodatniej stopy zwrotu.

Nie wiem co jest lepsze, czy patrzenie jak nasza „bezpieczna” inwestycja CIRS przynosi poważne straty, czy „ubezpieczenie” się przed ryzykiem walutowym akcjami płacącymi dywidendę? A takich przykładów mógłbym wymieniać dziesiątki i setki. Niech każdy sam to sobie oceni, ale niech nie zapomina, że każdy za swoją decyzję inwestycyjną sam ponosi odpowiedzialność. l

Andrzej Filipek

| Treść powyższej analizy jest tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów jej autora i nie stanowi „rekomendacji” w rozumieniu przepisów rozporządzenia ministra finansów z 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, lub ich emitentów (DzU z 2005 r. nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym autor nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na podstawie niniejszego komentarza. |
| --- |

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)