Biorą menedżerowie, informatycy, nauczyciele

Pracownicy wielu firm często sięgają po chemiczne używki. I nie po to, by się zabawić, ale by przetrwać.

Biorą menedżerowie, informatycy, nauczyciele

04.01.2012 | aktual.: 04.01.2012 11:54

Odrębnym powodem jest nadmiar obowiązków, którym chce się podołać. Gdy ktoś czuje, że pada na nos, a przed nim jeszcze masa roboty, często decyduje się na skorzystanie z chemicznych wspomagaczy. Dotyczy to zwłaszcza osób „z parciem na świecznik”. Żądnych prestiżu, pieniędzy, sławy i władzy. Menedżerów, dyrektorów, dziennikarzy. Ale również kierowców i ludzi handlu, którzy od długiego „bycia na chodzie” uzależniają sukces zawodowy i finansowy.

Arek ma 32 lata, jest informatykiem. „Wspomaga się” od kilku lat. – Powody te same, co u wszystkich: większa wydajność, więcej energii. To nie do końca tak, że biorę, bo muszę. Gdy biorę, wiele rzeczy przychodzi mi łatwiej. Umysł szybciej pracuje, przeszkody zdają się nie istnieć. Lubię ten stan. Gdy pracy jest mniej, odstawiam chemię na bok. Nawet do trawki mnie nie ciągnie - zapewnia.

W górę i w dół

Początkowo wspomagacze rzeczywiście dają potrzebny napęd. W miarę upływu czasu pojawiają się jednak problemy z koncentracją i pamięcią, zanik empatii i umiejętności porozumienia z ludźmi, nawet najbliższymi. Niby o tym wszystkim wiadomo, ale często wyścig szczurów jest ważniejszy.

Przekonał się o tym Adam, kolega Arka, który nie potrafił czasowo zrezygnować z używek. – Doprowadziłem się do takiego stanu, że musiałem być na nieustannym speedzie. Podejrzewam, że szef wiedział, że ćpam, ale było mu to na rękę. Potrzebni mu byli tacy jak ja, superwydajni. W końcu zrozumiałem, że muszę to przerwać. W pracy szło mi coraz gorzej, życie rodzinne zaczęło się rozpieprzać. Na leczenie wydałem chyba więcej, niż zarobiłem dzięki wspomaganiu. W sumie – wątpliwy interes.

Dwa lata temu jedna z partii promowała projekt o przeciwdziałaniu narkomanii. Zakładał on kary dla pracodawców dopuszczających do pracy osoby pod wpływem narkotyków. Szefowie i inspekcja pracy mieli też nabyć prawo do poddawania podwładnych narkotestom. Pomysłodawcy alarmowali, podając wysokie liczby wspomagających się narkotykami pracowników. Wśród nich, jak wskazywano, są nie tylko menedżerowie czy zatrudnieni w mediach. Zwiększa się też, co może szczególnie niepokoić, liczba kierowców. Co na to dzisiejsze przepisy? Mówią one, że kontrolę badającą obecność narkotyków we krwi mogą przeprowadzić organy ścigania. Ma też do tego prawo pracodawca, w oparciu o obowiązujący w jego firmie regulamin pracy. *Badanie? A ja nie chcę! *

Z narkotykami nie jest tak prosto, jak z piwem czy wódką. Pracownik nie zionie oparami, nie zatacza się. W dodatku, poproszony o poddanie się badaniu, wcale nie musi się na nie zgodzić.

- Pracował u mnie barman, którego podejrzewałem o branie narkotyków. Spytałem, czy zgodzi się na testy, ale odmówił. Powiedział, że nie ma takiego obowiązku. Sprawdziłem i okazało się, że miał rację – mówi właściciel lokalu z Trójmiasta.

W świetle przepisów, praca pod wpływem środków odurzających to poważne naruszenie obowiązków pracowniczych. Na pracodawcy spoczywa jednak zadanie zdobycia potwierdzenia dla podejrzeń, sporządzenia protokołu, złożenia zawiadomienia. To uruchamia całą procedurę prawną. Nie każdy chce się w to bawić. Jak to się mówi, mniej ważne jest, by mieć rację, ważniejszy jest święty spokój. Wielu przymyka więc oczy na kontakty podwładnych z amfą, koką czy marychą. Pomijając już takich szefów, którym wspomaganie pracownika jest na rękę, bo zwiększa jego kreatywność i wydajność. Oficjalnie o tym nie wiedzą, więc wszystko wydaje się w porządku.

Najczęściej po wspomagacze sięgają pracownicy korporacji. Dwa lata temu prof. Mariusz Jędrzejko przeprowadził badania, z których wynikało, że właśnie w tej grupie przyrost tego typu zachowań był największy. – Piją co popadnie, eksperymentują. Nawet nie czytają, co to jest. Podczas badania wymienili 11 różnych napojów. Niestety, wielu eksperymentuje także z narkotykami. Biorą amfetaminę, palą marihuanę – jointy. To dla nich norma i nie widzą w tym nic złego – mówił w wywiadzie dla portalu Dziennik.pl.

Od dawna za światowe centrum niedozwolonego wspomagania się w pracy uchodziła nowojorska Wall Street. Od jakiegoś czasu dochodzą jednak stamtąd wieści o odwrocie od narkotykowych zwyczajów. W ciągu trzech ostatnich lat liczba pracowników zażywających twarde narkotyki miała spaść tam z 16 do zaledwie 2 procent. Co prawda „w zamian” wzrosło spożycie narkotyków miękkich, np. marihuany. W jakim stopniu ta tendencja odbije się na zwyczajach rodzimych zwolenników wspomagaczy?

Tomasz Kowalczyk/JK

uzależnieniemarihuanaużywki
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)