Kto w Polsce płaci haracz?
Haracze w Polsce płacą taksówkarze, handlujący na bazarach, właściciele restauracji i barów.
Najniższa kwota to 200 zł
16.07.2009 | aktual.: 16.07.2009 13:04
O tym, że przedstawiciele poszczególnych branży muszą płacić „dolę” lokalnym grupom przestępczym wiadomo nie od dziś. Osoby, u których zjawili się „haraczownicy” nie informują policji. Wolą płacić i mieć spokój. Obawiają się, że jeśli poskarżą się, bandyci rozbiją im samochód, spalą lub zdemolują lokal. O tym jak postępują z nimi przestępcy mówią wyłącznie anonimowo.
- Otworzyliśmy z żoną bar z kebabem, tydzień później zjawiło się dwóch mężczyzn. Nie wyglądali na przestępców, jeden miał długie włosy związane z tyłu, drugi bardzo szczupły, miał klapki i koszulę w palmy. Z uśmiechem powiedzieli, że będą przychodzić około dziesiątego co miesiąc i że wyceniają nas na początek na 500 zł i mamy się cieszyć, bo od innych, np. Turków biorą drugie tyle. Od nas tak mało, bo są patriotami i chcą wspierać rodzimą przedsiębiorczość. Nie mogłem uwierzyć, myślałem, że takie rzeczy zdarzają się właścicielom, którzy mają jakieś porachunki z gangami, a nie zwykłym i uczciwym ludziom. Powiedział im, że nic z tego i że pójdę na policję. Na drugi dzień rano zastaliśmy wybitą witrynę, nowa kosztowała nas prawie 2 tys. zł. Wiemy, że to nie żarty, płacimy, chcemy mieć święty spokój, mam rodzinę. Nie poszliśmy na policję, bo przecież to nic nie da. Byłyby przesłuchania, sprawy w sądzie. My byśmy biegali na policję, a bandyci rozwalali by nam lokal. Mam dzieci i chcemy z czegoś żyć – mówi
26-letni właściciel lokalu w jednym z trójmiejskich miast.
Właściciel osiedlowego sklepu spożywczego (na obrzeżach Trójmiasta) stracił sklep – ktoś w nocy wrzucił „koktajl mołotowa”, wszystko wewnątrz się spaliło. Płacenia haraczu i nie informowanie policji doprowadziło go do ruiny.
- Nasza dzielnica była kontrolowana przez gangstera, który już siedzi w wiezieniu. Ale kiedyś miał duże wpływy. Już po miesiącu od otwarcia sklepu przyszli do nas gangsterzy. Pierwszy raz widzieliśmy tych ludzi, chcieli tysiąc złotych co miesiąc „za ochronę”. A to było trzy lata temu, dla nas to był majątek. Nigdy nie spotkałem się z haraczownikami. Śmiałem się, że tylko frajerzy im płacą. Gdy jednak przyszli, przestraszyłem się, mieli noże, grozili spaleniem. Płaciłem przez niecały rok. Wreszcie nie było nas stać, bo interesy źle szły. To powiedzieli, że słabych trzeba wyeliminować, wrzucili nam butelkę z benzyną. Była u na policja, powiedzieliśmy że to „haraczownicy”, nikt ich przecież nie złapał za rękę. Śledztwo umorzono, a nam na drzwiach ktoś napisał „śmierć kapusiom”, musieliśmy się przenieść do rodziny, żona podupadła na zdrowiu, miała zawał. Na szczęście ten koszmar już się skończył – mówi Edmund.
Nie tylko właściciele sklepów, czy lokali gastronomicznych muszą płacić przestępcom. Jak informuje policja, nękani przez haraczowników są też taksówkarze, którzy nie należą do żadnej korporacji, właściciele sex-shopów, agencji towarzyskich, bukmacherzy. Sam tylko tzw. gang "Szkatuły" na haraczu zarabia 300 tysięcy złotych miesięcznie ( na ławie oskarżonych zasiądzie w sumie 14 bandytów oskarżonych o ponad 50 przestępstw, m.in. o ściąganie haraczy - informuje portal tvp.info). Gangom płacą też drobni przestępcy, którzy nie należą do większej grupy.
Okazuje się, że najwięcej płacą właściciele agencji towarzyskich. Ponad 90 procent agencji towarzyskich jest kontrolowanych przez mafię. Kwoty, które co miesiąc oddają przestępcom wahają się od tysiąca do 4-5 tys. zł. Te najbardziej ekskluzywne płacą więcej. Przestępcy więcej pieniędzy biorą od dobrze prosperujących lokali i w centrum miasta, mniej od tych na uboczu aglomeracji
Jeśli ktoś nie chce płacić, w najlepszym razie może liczyć się ze zdemolowaniem mieszkania, czy lokalu. Bandyci napadają właścicieli. Porywają ich lub ich bliskich. Najniższa miesięczna kwota to 200 złotych (tyle płacą osoby handlujące na bazarze). Taksówkarze w Gdańsku przyznają, że miesięcznie płacą 400 zł (a w Warszawie – ok. 600 – 700 zł). Właściciel dyskoteki w stolicy musiał płacić – 900 zł. A w Poznaniu – tysiąc złotych.
Policjanci radzą jednak, by nie zwlekać z poinformowaniem ich o przestępstwie. Twierdzą, że współpraca z przestępcami nie ma sensu. Bandyci będą chcieli coraz wyższych kwot. Płacący haracz prędzej czy później zjawia się na komisariacie – nie jest w stanie płacić, a bandyci demolują mu sklep, czy restaurację. Lepiej więc od razu poinformować policję.
Mikołaj Domachowski