Polska Haga

W półmilionowej Hadze mieszka około 10 tys. Polaków. Z każdym dniem przybywają nowi. Bo pracy nie brakuje, gorzej z mieszkaniami.
Nasi rodacy wybrali sobie kwartał miasta obejmujący ulice Beeklaan, Weimarstraat i Regentesselaan.

Polska Haga

13.12.2007 11:13

Prawie nie widać tam rodowitych Holendrów. Dzielnica opanowana jest od lat przez różnej maści cudzoziemców. Dużo tutaj Turków, Marokańczyków, Hindusów, mieszkańców Surinamu (terytorium zależne Holandii w AmeryceAmeryce Południowej)
, a ostatnio przybyszów znad Wisły.

W szklarniach i na budowach

Haga przyciąga Polaków z dwóch powodów. Po pierwsze, stosunkowo łatwo tu o pracę. Osoby bez kwalifikacji znajdą zajęcie w setkach szklarni, które okalają miasto od południa i wschodu. Sezon pod szkłem trwa w Holandii przez cały rok. Natomiast w samym mieście najwięcej naszych pracuje na budowach. Drugim, ważnym atutem Hagi jest tutejszy rynek mieszkaniowy. Można tu znaleźć wolne lokale, a poziom czynszów jest znacznie niższy niż np. w Amsterdamie. W szklarniach można liczyć na standardowe 7,5 euro za godzinę. Kto chce zarobić więcej, musi pracować za dwóch, albo... zarejestrować działalność i potem robić to samo, tyle że pod szyldem własnej firmy. Holender zaoszczędza w ten sposób na podatkach, ubezpieczeniu i prawach socjalnych, ale w zamian godzi się na wyższe stawki.
Praca pod płaszczykiem własnej firmy jest szczególnie popularna w mieście, na budowach. Oczywiście jest to czysta fikcja. Polacy są szefami firm tylko formalnie. Przychodzą do pracy jak zwykli robotnicy, wykonują polecenia i zarabiają wg z góry ustalonych stawek godzinowych.

Gdzie ci Polacy?

Spacerując po Beeklaanie i sąsiednich ulicach trudno sobie wyobrazić, że mieszkają tutaj tysiące Polaków. Naszych sklepów jest tylko kilka, restauracja jedna, a samochodów z polską rejestracją prawie nie widać. Nasi żyją tutaj bowiem w pewnej konspiracji. Nie ściągają samochodów z Polski, bo po kilku miesiącach byliby zmuszeni je przerejestrować i zapłacić podatek od luksusu (BPM). Polacy nie chcą się rzucać w oczy także z tego powodu, że zwykle mieszkają nielegalnie, bez meldunku, po kilka lub nawet kilkanaście osób w jednym mieszkaniu. Tymczasem Holendrzy są niezwykle wyczuleni na takie przypadki. Miejscowa policja często robi niespodziewane przeszukania i jeśli znajdzie w jakimś mieszkaniu więcej łóżek lub materacy niż należy, wszyscy lokatorzy lądują na bruku.
Według holenderskich norm w małym mieszkaniu typu studio, może mieszkać tylko jedna osoba. Małżeństwo z jednym dzieckiem musi już mieć minimum trzy pokoje. Pewna Polka, która sama zajmowała kawalerkę i urodziła dziecko, nie mogła dalej zajmować takiego lokalu. Musiała zamienić je na większe, aby dziecko miało własny pokój.

Trudny start

Haga jest teraz dla nas jak małe Chicago. Ale lepiej tam nie jechać w ciemno, bez adresu i kontaktu. W polskiej dzielnicy nie ma ani jednego pensjonatu czy taniego hotelu. Aby przenocować trzeba jechać do centrum. Najtańszy nocleg znajdziemy w schronisku Stayokay (łóżko ze śniadaniem od 22 euro), do którego łatwo trafić, bo znajduje się tuż obok słynnej „czerwonej” ulicy.

O pracę najlepiej pytać w szklarniach pod miastem lub na budowach. Kto zna angielski, może skorzystać z oferty setek agencji pośrednictwa pracy. Bywa, że na jednej ulicy jest kilka takich agencji, a każda z nich posiada bogaty wybór ofert.
Józef Leszczyński

Śmiejemy się z tych samych kawałów
Rozmowa z Krzysztofem Birletem, redaktorem naczelnym ukazującego się w Hadze polskiego tygodnika „Niedziela.nl”.
– Czy ktoś policzył ilu Polaków przebywa obecnie w Holandii?
– Nie ma takich oficjalnych statystyk. Moim zdaniem w Hadze może mieszkać ok. 10 tys. naszych rodaków, podobnie w Amsterdamie. Natomiast w całym kraju jakieś 50 tys., a może więcej.
– Czy mamy tutaj szanse na lepszą, lepiej płatną pracę, czy też jesteśmy skazani na szklarnie i sady?
– Wszystko zależy od znajomości języków. Holendrzy oczekują jednak, że ktoś kto chce pracować np. w biurze albo w szpitalu zacznie w końcu mówić po niderlandzku. Tego problemu, tzn. obowiązku przyswojenia sobie miejscowego języka, nie mają natomiast osoby, które mają wysokie kwalifikacje i chcą pracować w centralach wielkich koncernów czy organizacji międzynarodowych. W takim przypadku dobry angielski zupełnie wystarczy.
– Co Pan doradzi młodym ludziom, którzy chcą przyjechać do pracy w Holandii, a nie mają żadnych kontaktów? Np. tu w Hadze. Czy pomogą im rodacy z polskiej dzielnicy?
– Nie radzę przyjeżdżać tak zupełnie w ciemno. Obawiam się, że skończy się na wizycie w ambasadzie i prośbie o zapomogę na zakup biletu powrotnego. Ale nie jest to szczególna sytuacja. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś mieszka np. w Krakowie i chciałby znaleźć pracę w Gdańsku. Czy ktoś taki po prostu spakuje się, wykupi bilet i wsiądzie do pociągu. Raczej nie. Taki wyjazd za pracą, czy w kraju, czy za granicą, trzeba przygotować.
– W holenderskich gazetach można spotkać krytyczne teksty na temat Polaków. Podobno nie pasujemy do Holendrów, nie integrujemy się.
– Moim zdaniem nie jest tak źle. Problem może wynika z większych oczekiwań wobec przybywających tutaj Polaków. Holendrzy spodziewają się po nas czegoś więcej niż np. po emigrantach z Maroka czy Surinamu. W każdym bądź razie – jak zauważyłem – śmiejemy się z tych samych dowcipów, a więc stosunki polsko-holenderskie mają dobre perspektywy.
Rozmawiał: Zbigniew Greźlikowski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)