Przedszkola tylko dla władzy
Jak w sklepie za komuny: – Nie ma i nie będzie! Dyrektorka przedszkola, u której – podając się za dygnitarza – bez problemu załatwiliśmy miejsce dla dziecka, zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy dzwoni do niej zwykły człowiek, bez żadnych koneksji.
13.05.2013 06:38
Zadzwoniliśmy jeszcze raz do przedszkola na warszawskiej Woli, prosząc o załatwienie miejsca, ale nie powołując się już – jak dwa dni wcześniej – na żadne znajomości. Inny był ton rozmowy i inna odpowiedź: miejsca w przedszkolu nie ma i nie ma co liczyć, że będzie. Nie wstyd pani dyrektor?!
Chodzi o dyrektorkę jednego z najbardziej obleganych przedszkoli na warszawskiej Woli. Co usłyszeliśmy podając się za przedstawiciela marszałka i prosząc o załatwienie miejsca dla bratanka dygnitarza? – Oczywiście, że tak! Poda mi pan nazwisko dziecka i będę pilnować, żeby był w pierwszej kolejności – mówiła wtedy dyrektorka.
Dzień po publikacji tamtego materiału wykonaliśmy kolejny telefon do tego samego przedszkola. Tym razem jako zwykły obywatel. Od razu zapytaliśmy o możliwość wpisania na listę rezerwową i zapytaliśmy czy ma to sens. – Szczerze to nie (...) Takich jak pan jest dużo. Dziękuje i do widzenia – zakończyła dyrektorka. Cóż, różnica w podejściu dyrektorki zależy widać od bliskości rozmówcy władzy, dla której może zrobić wszystko.
Tak wyglądała rozmowa:
Dzień dobry chciałbym zapytać czy są jeszcze wolne miejsca?
- Nie ma ma przykro mi, ja w ogóle nie miałam wszyscy rodzice potwierdzili
Żadnych miejsc?
- Nie ma
Listę rezerwową będziecie tworzyć?
- To znaczy wie pan dopiero w momencie jak we wrześniu się nie zgłoszą, czyli można we wrześniu jakieś podanie przynieść.
A ma to sens w ogóle, jak pani myśli?
- Szczerze to nie. Znaczy może pan złożyć, ma pan takie prawo, natomiast wszyscy pilnują miejsca i się nie zdarza że ktoś rezygnuje.
Może coś losowego Kurcze zależałoby mi. Żona niedaleko dostała pracę
- Rozumiem ale takich jak pan jest dużo. Dziękuje i do widzenia.