Zrobili ze stoczni ruinę
Gdy Lech Wałęsa w otoczeniu oficjeli świętuje swoje 70. urodziny, lada dzień do sądu trafi wniosek o upadłość legendarnej Stoczni Gdańskiej. To będzie ostateczny koniec dramatycznej historii jednego z najważniejszych w powojennej Polsce zakładów pracy. Kiedyś pracowało tu 18 tysięcy robotników.
30.09.2013 10:01
Rocznie doki opuszczało 30 nowych statków. To tu wybuchły strajki, które doprowadziły do oddania władzy przez komunistów. Dziś po dawnym blasku pozostały olbrzymie tereny, po których hula wiatr, hale z powybijanymi szybami i demontowane monumentalne dźwigi. Od 1945 roku do dziś w gdańskiej stoczni było wodowanych ponad tysiąc w pełni wyposażonych statków: kutrów, kontenerowców, statków pasażerskich i żaglowców. Zbudowane tu jednostki trafiały m.in. do ZSRR, Brazylii, Kolumbii czy Ekwadoru. W czasach świetności pracowało tu 18 tys. osób.
Po 1989 roku stocznię przekształcono w spółkę akcyjną. Ponieważ jej zadłużenie zaczęło szybko rosnąć, upadła już po sześciu latach. Kilka miesięcy temu w stoczni pracowało zaledwie ok. 2 tys. pracowników, głównie pozatrudnianych w małych firmach podwykonawczych. Monumentalne żurawie i doki rdzewieją, a tętniące kiedyś codziennym życiem robotników pracujących na trzy zmiany alejki, porastają zielskiem.
Większościowym właścicielem stoczni od 2007 roku jest ukraiński biznesmen, którego spółka ISD posiada 75 proc. akcji. Pozostałe 25 proc. udziałów należy do rządowej Agencji Rozwoju Przemysłu. Kilka dni temu okazało się, że ARP planuje złożenie w gdańskim sądzie kolejnego wniosku o upadłość stoczni. To pewnie będzie już ostateczny koniec stoczni.