Lepiej być europosłem niż prezesem Stadionu Narodowego
Niecały milion złotych w gotówce rocznie może zarobić zaradny europoseł. Do tego dochodzą zwroty za podróże, pieniądze na biuro, asystentów, no i emerytura lepsza niż w ZUS-ie.
04.02.2014 | aktual.: 25.05.2014 07:55
Gdyby potraktować start do europarlamentu jako inwestycję, to stopa zwrotu może być naprawdę spora. Według szykowanej nowelizacji prawa w nadchodzących wyborach jedna partia będzie mogła wydać na jednego wyborcę 60 groszy. Oznacza to, że przynajmniej oficjalnie PiS, PO czy SLD wydadzą maksymalnie po 18 mln zł w skali kraju. 51 wybrańców do Parlamentu Europejskiego wyciągnie stamtąd dużo większe pieniądze.
Europoseł co miesiąc dostaje pensję w wysokości 6200 euro netto. Trzeba jednak pamiętać, że to dopiero początek długiej listy uposażeń i dodatków. Za każdy dzień pracy w Parlamencie Europejskim deputowany dostaje na przykład 304 euro.
Zazwyczaj posiedzeń jest około 15 w miesiącu. Łatwo wyliczyć, że to dodatek rzędu 4560 euro miesięcznie. W sumie więc podstawowa pensja europosła to miesięcznie ok. 11 tys. euro, czyli 46 tys. zł. Dla porównania zwykły polski poseł zarabia ok. 11 tys. zł. Nawet słynny Rafał Kapler, szef Narodowego Centrum Sportu, dostawał mniej.
No i przede wszystkim, nie licząc miejsca w loży VIP na Stadionie Narodowym, nie miał takiego socjalu jak europosłowie. Zgodnie ze statusem posła każdemu przysługuje możliwość korzystania ze służbowego samochodu. Choć mają zapewnione biuro w siedzibie PE, to jednocześnie każdy dostaje ryczałt na wynajęcie innych pomieszczeń, opłacenie rachunków telefonicznych czy zakup sprzętu komputerowego. Miesięcznie jest to 4299 euro.
Europoseł w delegacji tylko biznesklasą
Poseł jednak do swojego biura musi się jakoś z Brukseli przemieścić. A przecież nie będzie latał Ryanairem czy nawet klasą ekonomiczną LOT-u. Zagwarantowano mu zwrot kosztów biletów lotniczych w klasie biznes. Ewentualnie może też pojechać pociągiem w pierwszej klasie. Najbardziej opłacalny jest jednak ryczałt na podróż samochodem. PE nie żałuje tu pieniędzy.
Za każdy kilometr przejechany autem daje 0,5 euro. Żeby wykorzystać limit, samochód posła powinien spalać ok. 40 litrów na setkę. Według mapy Google z Warszawy do Brukseli jest 1300 km. Łatwo obliczyć, że za tę trasę i tak może dostać 650 euro. To jednak nie wszystko. Poseł może bowiem prosić również o dodatek podróżny. Na trasie Bruksela-Warszawa wyniesie on ok. 100 euro.
Kto pomoże to rozliczyć? Na szczęście Unia zsyła asystentów
Oprócz tych wydatków poseł ma prawo do 4243 euro rocznie na podróże niezbyt ściśle związane z jego działalnością polityczną. To tzw. podróże dodatkowe, które według dokumentów PE de facto mogą być po prostu wakacjami. Byle tylko poseł odbył tam jakieś spotkanie związane z pełnioną funkcją.
Ponieważ jednak mamy do czynienia z Unią Europejską i Brukselą, to europoseł na piękne oczy takich pieniędzy nie zobaczy. Musi złożyć papierki, wypełnić formularze, wysłać rachunki. A że cały czas pracuje lub podróżuje, więc sam nie ma na to zbyt dużo czasu. Statut parlamentarzysty na szczęście wyciąga tu do niego pomocną dłoń w postaci asystentów.
Rekordziści potrafią mieć ich aż 20, ale statystycznie nasi wybrańcy mają ich po 4-5. Dzięki temu każdemu z nich mogą zapewnić niezłą pensję. Europarlamentarzyście przysługuje na nich bowiem 21 209 euro miesięcznie. Pieniądze te mogą iść właśnie na wynagrodzenie dla asystentów lub na specjalistyczne analizy zlecane przez posłów. Po kilku aferach od 2009 roku jest zakaz zatrudniania jako pomocników członków rodzin.
Socjal lepszy od górnika
To jednak dopiero początek długiej wyliczanki. No bo co się stanie, gdy lud zdecyduje, że europoseł ma już nie być europosłem? Oczywiście należy mu się odprawa. I nie mamy tu na myśli ludu. W zależności od stażu w Brukseli świadczenie dla eksposła wynosi od 6 do nawet 24 wynagrodzeń podstawowych. W najgorszej sytuacji przegrany w wyborach dostaje więc 37,2 tys. euro na odchodne, w najlepszej nawet 150 tys. euro, czyli ponad 600 tys. zł.
Europarlament wyposaża też biura posłów, daje im laptopy, telefony, pilnuje ich archiwów, uczy na swój koszt języków obcych (zwrot do 5 tys. euro rocznie) oraz obsługi komputera. Dba nawet o ich aktywność fizyczną, zapewniając służbowe... rowery.
Posłowie nie mogą narzekać na wiek emerytalny. Świadczenia dostają już po ukończeniu 63. roku życia (zwykły Polak po zmianach ma pracować do 67.). Wysokość emerytury uzależniona jest od stażu w parlamencie. Osoba, która przepracowała całą kadencję, może liczyć na ok. 1100 euro, czyli niecałe 4,5 tys. zł. Unia dba także o rodziny europosłów. Gdyby któremuś coś się stało, jego dzieci lub żona mają prawo starać się o rentę rodzinną. Maksymalnie może ona wynieść tyle, ile wypracowana emerytura.
A jeśli zdarzy się, że posłanka albo partnerka posła zajdzie w ciążę, to mają prawo skorzystać z dopłaty pokrywającej 2/3 wartości hospitalizacji. To samo świadczenie przysługuje byłym posłankom na emeryturze oraz oczywiście młodszym partnerkom emerytowanych eurodeputowanych.
Oprócz świadczeń socjalnych Parlament Europejski swoim członkom umożliwia dobrowolne ubezpieczenie na preferencyjnych warunkach. Mogą oni zabezpieczyć się przed kradzieżą czy nieszczęśliwymi wypadkami. Poseł płaci tylko 1/3 składki ubezpieczeniowej. Reszta pochodzi z budżetu unijnego.
Mercedesy, BMW, ewentualnie skoda superb
Mając taki socjal i pensje nie powinny nikogo dziwić pęczniejące majątki wybrańców do Brukseli. Analizując składane co roku oświadczenia majątkowe, łatwo zauważyć, że unijne pensje spłacają kredyty, pozwalają na oszczędności oraz zakupy nieruchomości czy luksusowych samochodów.
Na przykład Tadeusz Cymański, który startował z listy PiS-u, dorobił się w trzy lata - bo ostatnie oświadczenia dotyczą końca 2012 roku - nowego mieszkania za 180 tys. zł, działki budowlanej o wartości 100 tys. zł, nowej skody superb oraz ok. 65 tys. zł oszczędności.
Znany z zamiłowania do szybkiej jazdy Jacek Kurski wymienił starego opla vectrę z 1999 roku na mercedesa S klasy oraz BMW X5. Sławomir Nitras z PO mógł się wreszcie podbudować. Postawił dom za 1,3 mln zł, choć trzeba dodać, że jednocześnie zaciągnął na niego kredyt o wartości ok. 800 tys. zł.
Z kolei eurodeputowany SLD Wojciech Olejniczak już bez kredytu kupił sobie działkę za 190 tys., zapłacił też już pierwszą ratę za dom. Oszczędnie gospodarując uzbierał dodatkowe 40 tys. euro.
Z zakupów naszych europosłów powinniśmy się więc cieszyć. Pieniędzy unijnych nie zostawiają w Brukseli, ale inwestują w Polsce w swoje domy, samochody i inne dobra. Nie powinniśmy im zatem zazdrościć, a raczej cieszyć się ich szczęściem. W końcu ich nowe domy za unijne pieniądze budujemy my, Polacy.