"Banki działają niemoralnie, nie dając szans na restrukturyzację"
Głupie procedury restrukturyzacyjne niszczą polskie firmy i gnębią Polaków - uważa Krzysztof Oppenheim. Z ekspertem od nieruchomości i bankowości w rozmawiamy w ramach cyklu "Restrukturyzacja z ludzką twarzą"
24.03.2015 | aktual.: 26.03.2015 13:06
Sztywne, często bezsensowne procedury restrukturyzacyjne niszczą polskie firmy i gnębią Polaków - uważa Krzysztof Oppenheim. Z ekspertem od nieruchomości i bankowości rozmawiamy w ramach cyklu "Restrukturyzacja z ludzką twarzą"
Czym dla pana jest restrukturyzacja?
Krzysztof Oppenheim, właściciel firmy Nieruchomości Boża Krówka:To umożliwienie spłaty kredytu, w momencie gdy pojawia się zagrożenie w jego spłacie. Wymaga to zmiany warunków umowy: poprzez dostosowanie wysokości rat do bieżącej sytuacji finansowej kredytobiorcy. Wówczas powinno się obniżyć raty kredytu do poziomu umożliwiającego spłatę.
Pana praca opiera się właśnie na restrukturyzowaniu kredytów. Jest pan doradcą i negocjatorem pomiędzy pożyczkobiorcą a bankami. Te ostatnie widzą i rozumieją restrukturyzację tak jak pan?
Niestety z wiedzą na ten temat jest kiepsko w naszym kraju. To wynik tego, że do działań w zakresie restrukturyzacji wyznacza się zwykle w bankach młodych ludzi, bez życiowego doświadczenia. A sam proces jest bardzo ściśle zautomatyzowany, bo takie są zalecenia zarządów banków. Odejścia od procedur są niezwykle rzadkie, czasem wręcz niemożliwe.
Klienci mogą być w diametralnie różnych sytuacjach, a i tak wpadną w jeden schemat?
W wielu bankach tak właśnie to wygląda. Brak możliwości jakichkolwiek odstępstw od narzuconych procedur, to wielka wada stosowanych w Polsce działań w zakresie restrukturyzacji. Pracownik banku staje się automatem, nie mającym prawa wykazania się nawet odrobiną inwencji.
Trzeba pamiętać o jednym: zdecydowana większość klientów wzięła kredyt z zamiarem jego spłaty. Czasem jednak kredytobiorcy powinie się noga, bardzo często są to przyczyny od niego niezależne, których nie dało się przewidzieć przy ubieganiu się o kredyt. Na przykład: sankcje wobec Rosji. Nie zmienia to faktu, że dana firma, czy osoba, chce się z bankiem rozliczyć, pomimo chwilowej utraty płynności finansowej. Tymczasem złymi procedurami restrukturyzacyjnymi im się to uniemożliwia.
Może pan podać konkretne przykłady tego typu działań?
Takich przykładów mogę podać całe mnóstwo. Na przykład kredyt obrotowy udzielany jest przez jeden z największych polskich banków na okres 12 miesięcy, ale jak umowa się kończy – bank żąda spłaty całości zobowiązania w okresie maksimum 2 lat. Załóżmy, że kredyt jest udzielony na kwotę 400 tys. zł. Umowa się kończy, bank informuje, że nie jest zainteresowany dalszą współpracą. I nie pytając klienta o jego sytuację finansową, mówi, że może zrestrukturyzować ten kredyt najwyżej w okresie 24 miesięcy. W prezencie da jeszcze wyższą marżę.
To jest działanie nie tylko niezgodne ze sztuką bankową, ale także - wysoce niemoralne. Jeśli klient nie udźwignie tak wysokich rat i ogłosi upadłość - bank swoich pieniędzy nie odzyska, zwykle kredyty obrotowe nie posiadają twardego zabezpieczenia. Jeżeli więc postawimy za wysoko poprzeczkę klientowi, to nie będzie zwrotu włożonego kapitału. A przecież dbanie o bezpieczeństwo depozytów to najważniejsza, naczelna zasada bankowości!
Gdy pojawi się problem ze spłatą kredytu, bank ma do wyboru dwie opcje: ugodową i siłową. Ta pierwsza przeprowadzona z głową – czyli właśnie restrukturyzacja - zawsze jest lepsza od egzekucji komorniczej; jeśli oczywiście dłużnik wykazuje wolę dobrowolnej spłaty. Dziś wiele instytucji nawet nie próbuje stosować tego łagodnego rozwiązania, a jeśli nawet to zazwyczaj przez sztywne procedury.
Klient ma określoną ilość pieniędzy i bank powinien to zrozumieć?
Tak. Restrukturyzacja w najprostszej formie jest banalnie prosta, bo wymaga umiejętności dodawania i odejmowania. Sumujemy dochody klienta i sprawdzamy, ile jest w stanie zapłacić miesięcznie. Jeśli ktoś w danym okresie zarabia 5 tys. zł, to nie można mu tak ustawić raty, aby wyniosła ona 10 tys., bo to kompletnie nie ma sensu. Taki wniosek nie wymaga żadnej wiedzy bankowej, jest to zadanie na poziomie matematyki z klas wczesnoszkolnych. A banki często sobie z tym nie radzą.
Może bankom restrukturyzacja się po prostu nie opłaca. Może łatwiej naliczyć ustawowe odsetki, wysłać komornika, który pieniądze wyszarpie?
Wbrew pozorom komornicy nie są tak skuteczni, jak nam się wydaje. Klient w tym momencie najczęściej całkowicie zaprzestaje współpracować. Z dochodami schodzi do szarej strefy lub pobiera wynagrodzenie w gotówce, aby nie wpływało na konto bankowe zajęte przez komornika. Nie może schować w zasadzie tylko nieruchomości, nie ukryje się także dochodów wykazywanych z umowy o pracę.
Spotykam - co napawa mnie grozą - także przypadki, gdzie ewidentnie widać, że bankowi nie zależy na prawidłowo przeprowadzonej restrukturyzacji. Jedną z takich sytuacji opisywałem w mediach. Dotyczyło to kredytu hipotecznego wypowiedzianego zbyt szybko, gdzie zabezpieczenie było dużo więcej warte niż kwota kredytu. W interesie banku nie była restrukturyzacja, bo ta umożliwiała klientowi spłatę odsetek zgodnie z umową.
W momencie wypowiedzenia bank zaczął naliczać odsetki karne, potem ustawowe, które wówczas były o kilkanaście punktów procentowych wyższe niż te wynikające z umowy. Jest to działanie wyjątkowo niemoralne, które prawie doprowadziło do degradacji społecznej szacownej polskiej rodziny. Za tego typu działania, wykonywane na dodatek z pełną premedytacją, powinna grozić odpowiedzialność karna.
A co grozi dziś?
Dzisiaj są to działania zupełnie bezkarne.
W naszym kraju działają banki należące do polskiego i zagranicznego kapitału. Pan widzi jakieś różnice między nimi w podejściu do restrukturyzacji?
Ogromne. Najlepiej w Polsce restrukturyzacją zajmuje się polski PKO BP. Ostatnio miałem rozmowę z inny bankiem - z zagranicznym kapitałem - który też ma dobre podejście do klienta przy jego problemach ze spłatą kredytu. Spytałem czemu bank ten nie stosuje prostej i skutecznej metody polegającej na odwrotnym zarachowaniu kapitału i odsetek, jest to standardowe rozwiązanie stosowane właśnie przez PKO BP.
Polega to na tym, że kiedy klient ma bardzo ograniczone środki na spłatę zobowiązania, to każda wpłata jest zaliczana na spłatę kapitału. W odpowiedzi usłyszałem, że nie stosują jej, bo… nie mają do tego systemu komputerowego.
Dość dziwne tłumaczenie.
To jest przecież drobnostka. W porównaniu do wynagrodzeń zarządów banków, koszt przygotowania takiego programu to grosze. A moim zdaniem ta metoda powinna być wykorzystywana wszędzie. To trochę tak, jak odrzucanie wiedzy medycznej przez lekarza. Powstały nowoczesne metody i leki dla anestezjologów, są więc one powszechnie stosowane. Banki tymczasem nadal próbują usypiać klienta młotem pneumatycznym i są odporne na wiedzę.
Z czego wynika ta ich niechęć do restrukturyzacji?
Te piękne hasła z reklam bankowych nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Zarządy zagranicznych banków wykonują tylko i wyłącznie polecenia otrzymane od swoich central we Francji, Niemczech czy Hiszpanii.
To absurdalne w jaki sposób dochodzi do rozliczeń kredytów nieregularnych. Otóż banki mogą sobie wliczyć w przychody również te raty i odsetki, które nie wpłynęły do nich. To generuje bardzo niebezpieczne konsekwencje: zarówno dla banków, jak i dla kredytobiorcy.
Zachęca to do podwójnej księgowości w imię walki o wynik finansowy?
Jeżeli ktoś ma złą wolę, to tak. Zwiększenie dochodów poprzez księgowanie w przychodach nieregularnych kredytów sprawia, że restrukturyzacja jest zupełnie nieopłacalna. Dlaczego? Bo nad tym trzeba się sporo napracować, a finalnie klient wraca do spłaty odsetek wynikających z umowy kredytowej. Jeśli zaś bank wypowie kredyt – w pozycji „przychód” pojawią się wirtualne odsetki karne, oczywiście wyższe od tych wynikających z umowy kredytowej.
W tym całym procesie jedną z najważniejszych rzeczy jest czas. W trakcie rozmowy z Lechem Gajewskim z Nykredit, ten przyznał, że nawet 2-3 dniowe opóźnienie oznacza u niego już kontakt telefoniczny. I to z pytaniem jak bank może pomóc. To praktyka wszędzie?
Nie. Owszem, ktoś z banku zwykle dzwoni, ale pyta jedynie kiedy będzie spłata. Jest to zwykłe ponaglenie do spłaty, a nie propozycja restrukturyzacji. Zresztą dzwoniący nie mają żadnych kompetencji do przeprowadzania tego procesu. To bardziej taka miękka windykacja.
I nie ma żadnych pytań o to, czy klient ma problemy finansowe?
Tak być powinno, ale ze względu na to, że dziś tego typu kredytów jest tak dużo bankowi się to nie opłaca. Bank woli działać według utartych standardów: monit-telefon-monit-telefon-wypowiedzenie-egzekucja. To działa, ale do pewnego momentu. W wynikach finansowych podawanych przez banki, tak świetnych w ostatnich latach, pojawiła się cała masa dochodów z kredytów, które nie są spłacane.
Podobnie było w Stanach Zjednoczonych, gdzie banki przez długi okres ukrywały wielkie straty, jak to się mówi u nas – chowały trupy w szafie. Aż w pewnym momencie było trupów było tak dużo, że nie było ich już jak schować. Dziś mamy do czynienia z bardzo trudnym okresem dla polskiej bankowości. Spadły stopy procentowe, więc duża część pieniędzy odpłynie z banków do funduszy inwestycyjnych, czy na giełdę. Maksymalne odsetki też będą niższe. To bardzo negatywnie wpływa nie tylko na przychody, ale i na bezpieczeństwo kapitałów.
Większości Polaków wydaje się, że depozyty są świetnie zabezpieczone przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Nie jest to prawda. W Funduszu tym jest raptem kilkanaście miliardów złotych.
A depozytów mamy w bankach 850 mld zł. Wystarczy upadek jednego średniej wielkości banku, i cały nasz system finansowy wyleci w powietrze. Jeśli więc banki nie będą usilnie zabiegać, aby nie tracić środków z udzielonych kredytów, prędzej czy później jakiś z banków na pewno ogłosi upadłość.
I temu mogłyby zapobiec dobrze opracowane procedury przy restrukturyzacjach?
Oczywiście. Każdy problem ze spłatą kredytu powinien być rozpoznany bardzo dokładnie, a nie tak jak jest teraz – przez stosowanie sztywnych procedur. Co z tego, że ktoś miał problemy ze spłatą przez trzy miesiące. Przecież w czwartym on może znaleźć pracę i spłacać swoje zobowiązanie. Człowiek, który ma problemy finansowe i zawodowe, dużo lepiej funkcjonuje i szuka pracy, gdy po stronie banku ma partnera, a nie kata. Tymczasem o tej czystej filozofii zapomniano.
Jest nawet wręcz odwrotnie. Zdarza mi się w swojej pracy spotykać sadystów, którym sprawia przyjemność powiedzenie "nie" na każdą propozycję restrukturyzacji zaproponowaną przez klienta.
A kredytobiorcy wiedzą co to restrukturyzacja? Wiedzą co i kiedy mogą zaproponować bankowi?
Tego moim zdaniem nie można od nich wymagać. Powinni zgłosić się do banku i powiedzieć, że mają problem. Tylko, że często nikt specjalnie nie próbuje im pomóc. Tymczasem 80-90 proc. kredytów, które kończą się wypowiedzeniem, w mojej opinii można uratować.
Spotykam się z niewiarygodnymi sytuacjami. Ostatnio od pracownika poważnego banku, pełniącego ważne stanowisko usłyszałem, że bank nie musi restrukturyzować kredytu. To tak jakby lekarz mówił, że jego nie obowiązuje przysięga Hipokratesa. Za takie rzeczy powinno się dożywotnio tracić możliwość wykonywania zawodu.
Najdziwniejsze, że zezwalamy na to bankom. Niczego od nich nie wymagamy. Tymczasem taki klient to strata także dla państwa. On ucieka poza system, idzie w szarą strefę. Jeśli kredytobiorca jest przedsiębiorcą – jego pracownicy lądują na bruku, pozostawia po sobie niezapłacone faktury i podatki. Ostatecznie tracimy na tym wszyscy.
Niektórzy bankowcy zarzucają Panu wrogie nastawienie do instytucji finansowych. Czy to prawda?
Nic bardziej fałszywego! Jestem z powołania bankowcem i osobą związaną z tą branżą nieprzerwanie od ponad 22 lat. Hołduję jednak bankowym ideałom, traktując bardzo poważnie opinię, że banki to instytucje publicznego zaufania. Dlatego też nie mogę zaakceptować przekształcania się tychże instytucji w krwiożercze korporacje, które nie tylko działają nieetycznie, czy nawet niemoralnie, ale często kpią sobie z prawa obowiązującego w naszym kraju. Biblią dla każdego bankowca powinien być Kodeks Dobrych Praktyk Bankowych, a także Art. 5 kodeksu cywilnego, czyli przestrzeganie zasad współżycia społecznego. Niestety bardzo daleko odeszliśmy od tych ideałów.
*Na koniec spytam, czy po 15 stycznia, czyli wystrzeleniu kursu franka, coś się w materii restrukturyzacji zmieniło? Banki wtedy pierwszy raz zaczęły wychodzić z różnymi propozycjami dla frankowiczów. *
W mojej opinii nic się nie zmieniło. Wicepremier Piechociński wprawdzie nakazał im "delikatne obchodzenie się" ze wszystkimi właścicielami kredytów hipotecznych, ale żadnych realnych działań nie zaobserwowałem.