Ameryka zadłużona po uszy
Niemal cały świat zaaferowany był ostatnio sytuacją Portugalii i Grecji. Tymczasem wczoraj amerykański sekretarz skarbu ogłosił, że ustawowe możliwości powiększania zadłużenia Stanów Zjednoczonych zostały wyczerpane.
17.05.2011 08:37
Początek poniedziałkowej sesji na Wall Street dawał nadzieję na przerwanie trwającej od kilku dni spadkowej serii. Indeksy zaczęły na niewielkim minusie i po kilkudziesięciu minutach znalazły się nad kreską. Już po zakończeniu handlu w Europie ruszyły jednak w dół. Dow Jones stracił niecałe 0,4 proc. a S&P500 spadł o 0,6 proc., lądując poniżej 1330 punktów. Nasdaq zniżkował o 1,6 proc. Powodów do spadku nie brakowało. Obawy związane z problemami krajów europejskich, kulejący wskutek aresztowania szefa Międzynarodowy Fundusz Walutowy, gorsze dane dotyczące aktywności gospodarczej w rejonie Nowego Jorku, znacznie mniejszy niż się spodziewano napływ kapitałów długoterminowych do Stanów Zjednoczonych. Przede wszystkim jednak miny zrzedły inwestorom po informacji, że Ameryka osiągnęła górny pułap dopuszczalnego zadłużenia. Sięgnęło ono 14,3 bln dolarów i nie może już dalej rosnąć. Rząd zaczął zaciskać pasa, między innymi zawieszając wpłaty do funduszy emerytalnych pracowników administracji. Jak na tak poważną
sytuację, reakcja giełdy i tak była niezwykle łagodna. To oczywiście żadna niespodzianka, ale co innego wiedzieć o zagrożeniu, a co innego zobaczyć je. A kwestia ta będzie z pewnością powracała jeszcze wielokrotnie i nabierała znaczenia. Rząd chce rozwiązać problem w najprostszy sposób, czyli poprzez zwiększenie ustawowego progu zadłużenia.
Z wieczornego komunikatu po szczycie europejskich ministrów finansów dowiedzieliśmy się, że Portugalia otrzymała 87 mld euro pomocy i pierwsze pieniądze dostanie już w maju, płacąc za nie 5,5-6 proc. odsetek. Uznano, że sytuacja Grecji jest ekstremalnie trudna, ale restrukturyzacji zadłużenia nie bierze się pod uwagę.
Na giełdach azjatyckich dziś zmiany indeksów były niewielkie. Na godzinę przed końcem handlu w Hong Kongu wskaźnik tracił 0,2 proc., na Tajwanie szedł w dół o 0,3 proc. Nikkei zwyżkował o 0,35 proc, a w Szanghaju wskaźniki zyskiwały po 0,3 proc. Kontrakty na amerykańskie indeksy traciły na wartości po kilka setnych procent. Trudno przewidzieć, jak na poniedziałkowe zakończenie handlu za oceanem zareagują europejscy, a w szczególności warszawscy inwestorzy. Wczoraj widać było wyraźnie, że liczą na odreagowanie i na każdą zwyżkę amerykańskich indeksów reagowali zmniejszeniem skali spadku. W Warszawie końcówka sesji była imponująca w wykonaniu byków, ale kontynuacja dobrej passy może być trudna bez wsparcia z zewnątrz. Widmo niewypłacalności Ameryki nie powinno nas dziś zbyt mocno zmartwić. Jeszcze przyjdzie na to czas. Dziś martwić się będziemy dynamiką produkcji przemysłowej w Stanach Zjednoczonych oraz kondycją tamtejszego rynku nieruchomości.
Roman Przasnyski, Open Finance