Co dalej z Unią? Nikt nie ma pomysłu!
Z Jackiem Saryuszem-Wolskim rozmawiał w Strasburgu Łukasz Warzecha.
14.09.2012 | aktual.: 14.09.2012 07:18
*Ratowanie strefy euro przerodziło się w tasiemcowy i momentami żenujący serial. W środę przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso przedstawił kolejny projekt, ale te projekty oraz spotkania są już przyjmowane ze znudzeniem albo kpiną. I trudno się dziwić. Nikt nie ma pomysłu, co zrobić z kryzysem? * – Problem nie leży w braku pomysłów. Można by nawet złośliwie powiedzieć, że już prędzej w ich nadmiarze. Koncepcje są, ale nie ma wokół nich zgody. Są dwa główne nurty. Jeden głosi, że odpowiedzią na kryzys są oszczędności, drugi – że z oszczędnościami nie można przesadzić, bo to zabija wzrost i miejsca pracy, więc trzeba raczej poluzować politykę fiskalną i monetarną. Te dwie szkoły myślenia się ścierają, a na to nakłada się jeszcze podział lewica-prawica oraz północ-południe, czyli – ogólnie – kraje zadłużone kontra kraje wierzyciele.
*Najnowsza propozycja, którą zgłosili szef Europejskiego Banku Centralnego oraz przewodniczący Rady Europejskiej to unia bankowa. Kolejny sposób na kontrolowanie przez Unię tego, co do tej pory było poza kontrolą? * – Obaj oni, Draghi i van Rompuy, ale także Barroso i Komisja Europejska, wyszli z założenia, że system bankowy wymaga wzmocnionej regulacji, ponieważ jest jednym z elementów kryzysu, a kontrola na szczeblu narodowym nie jest skuteczna. Chodzi o to, żeby przerwać błędne koło związku między zadłużonymi państwami a bankami w kłopotach.. Jeżeli banki chorują, to państwo im pomaga, a wtedy samo wpada w długi. Mamy wtedy jednocześnie kryzys zadłużenia państw i banków.
*Co proponują Draghi i van Rompuy? * – W pierwszej fazie ma to być wspólny nadzór bankowy, potem wspólny fundusz ratunkowy i gwarancji depozytów.
*To brzmi groźnie: wspólna kontrola, ujednolicenie, klasyczna unijna urawniłowka. * – Moim zdaniem to brzmi obiecująco, zwłaszcza jeżeli zapobiegłoby kryzysowi, który i nas dotyka. Jeżeli system finansowy i bankowy przekracza granice, tak jak to jest w Unii, to pozostawienie kontroli na poziomie wyłącznie krajowym przestaje się sprawdzać, co zresztą widać gołym okiem.
*Czy znowu mamy szansę wylądować poza tym systemem? Lub nie mieć na niego wpływu? I co by to dla nas oznaczało? * – Niestety, to jest możliwe. Propozycja, którą zgłasza Komisja Europejska, mówi, że możemy z własnej woli przystąpić do Unii bankowej i poddać się temu wspólnemu nadzorowi, ale nie będziemy zasiadać w gremiach decyzyjnych, co najwyżej w roli obserwatorów. To przeczyłoby naszej starej politycznej maksymie „nic o nas bez nas” oraz rodziło na nowo obawy o powstanie Europy dwóch prędkości. Dodatkowym kłopotem jest, że propozycja ta opiera się na artykule traktatu lizbońskiego, który dotyczy Europejskiego Banku Centralnego, w którego władzach nie zasiadamy.
Nasze banki to w ogromnej części spółki córki banków z krajów strefy euro. Czyli ich centrale będą poddane tym regulacjom.
– Oczywiście. Będzie to miało swoje skutki, także finansowe. Ludzie chętniej będą składać pieniądze w bankach, gdzie depozyty będą chronione potężnym parasolem unii bankowej i EBC, niż w tych spoza strefy chronionej. Ucierpią na tym nasze, polskie banki.
Co możemy zrobić, żeby zapobiec takiemu scenariuszowi?
– Pewną nadzieję daje to, że decyzja w sprawie powołania takiego systemu musi zapaść głosami wszystkich dwudziestu siedmiu krajów unijnych. Z drugiej jednak strony trudno sobie wyobrazić, aby ktokolwiek zdecydował się użyć w tej sprawie opcji "nuklearnej", czyli zagrozić wetem, bo byłby wówczas postrzegany jako sabotujący wysiłki naprawcze Unii. W tym sensie jesteśmy w kleszczach. Przed nami trudne negocjacje.