Dlaczego kłamiemy na temat zarobków
Zaniżamy swoje zarobki w rozmowach ze znajomymi lub w gronie rodzinnym. Nie chcemy kłuć w oczy i boimy się, że poproszą nas o pożyczkę lub posądzą o lewe interesy.
29.12.2009 | aktual.: 29.12.2009 14:44
Zaniżamy swoje zarobki w rozmowach ze znajomymi lub w gronie rodzinnym. O ile w ogóle rozmawiamy o pensjach. Obawiamy się, że zostaniemy posądzeni o malwersacje, jakieś szemrane interesy. Najczęściej jednak boimy się, że kolega, szwagier lub ciotka poprosi nas o pożyczkę.
Nie wiem ile zarabia mąż i na co wydaje
Wysokość wynagrodzenia to tabu w firmie. Szefowie proszą, żeby pracownicy nie zdradzali wielkości pensji współpracownikom. Bardzo często podwładni wynagradzani są indywidualnie i ich płace mogą się różnić, mimo wykonywania podobnych obowiązków. Okazuje się jednak, że o wysokości pensji nie mówią też małżonkowie – o ile nie byli oni zmuszeni do przedstawienia swoich dochodów np. w banku. Najczęściej mężowie i żony znają swoje pensje tylko orientacyjnie. Nie chcą, żeby współmałżonek znał stawkę, bo wówczas mógłby zostać posądzony o to, że nie przeznacza całej kwoty na dom, gdyby na przykład chciał sobie odłożyć pieniądze lub kupić coś tylko dla siebie – twierdzą psychologowie. I ich przypuszczenia są trafione.
Tomek, inżynier budownictwa z Gdyni, mówi że nie interesuje się zarobkami żony. A jego żona nie wie dokładnie, ile zarabia on sam.
- No nie zastanawiałam się. Mąż dostaje jakieś premie, dodatki, te pensje są różne w każdy miesiącu. Czasem Tomek coś sobie kupi, ale nie robię mu wyrzutów. Część jego i mojej pensji idzie na fundusz. Resztę mamy do bieżącej dyspozycji. Płacimy kartami. Najczęściej ja kupuję żywność, a Tomek paliwo, jakieś rzeczy do domu, płaci za naprawy. Na szczęście nie mamy kredytu, nie żyjemy jakoś szczególnie luksusowo, ale wystarcza na wszystko, może dlatego nie ma potrzeby rozliczania się z każdego zakupu i pensji – opowiada Weronika Grochowiak, jest pielęgniarką w gdańskiej przychodni.
Kłócimy się, bo ona wydaje na fatałaszki
Inaczej jest w rodzinach, w których dochody są niewielkie. Małżonkowie spłacają kredyty i muszą się liczyć z każdym groszem. Często ich powodem kłótni są pieniądze – a dokładnie brak pieniędzy np. wskutek niezaplanowanych zakupów.
- Przyznam, że najczęściej kłócimy się o pieniądze. Ledwo wiążemy koniec z końcem, a żona potrafi zapomnieć się na zakupach. Ustalamy, co możemy kupić w danym miesiącu. Które z dzieci co dokładnie potrzebuje. Krew mnie zalewa, gdy żona przynosi do domu kolejną apaszkę i mówi, że grzech było nie wziąć. Wiem, że nie mówi mi o wszystkich swoich bezsensownych zakupach, te wszystkie apaszki, szaliki, kolczyki i inne fatałaszki upycha w szafach i wyjmuje podczas świąt czy uroczystości. Wie, że nic nie powiem – przyznaje Robert, sprzedawca artykułów spożywczych na bazarze w Gdańsku.
Kłamię, bo będą chcieli pożyczkę
Co ciekawe osoby, które nawet dobrze zarabiają nie chwalą się znajomym. Podczas rodzinnych spotkań najczęściej narzekają. Twierdzą, że pensja nie jest adekwatna do tego, jak ciężko pracują. Mówią, że ich przełożeni zarabiają dużo więcej niż oni. Pytani zaś wprost o wysokość pensji zaniżają ją, nawet o około tysiąc złotych. Twierdzą, że obawiają się, że rodzina lub znajomi będą prosić o pożyczki.
- Zawsze zaniżam pensję, nie chcę, kłuć w oczy. Jeszcze będą mówić, że robię jakieś podejrzane interesy, że może ukradłem. W Polsce zamożni ludzie, tacy, którzy coś osiągnęli traktowani są jak wrogowie. Gdybym powiedział prawdę to nie opędziłbym się od ciotek i wujków, którzy chcieliby wziąć pożyczkę ode mnie. A na to mnie nie stać. Wolę nakłamać i mieć spokój – twierdzi Jakub, pracuje jako programista w dużej firmie, jak twierdzi zarabia 6,4 tys. zł brutto, ale mówi w rodzinie, że około 4 tys., a i tak większość pożera utrzymanie w Warszawie, w której pracuje. Jakub żyje w nieformalnym związku, nie ma dzieci.
Zaniżam, żeby nie kłuć w oczy
Rafał, który ma własną firmę architektoniczną twierdzi, że unika rozmów na temat zarobków. Stara się dyplomatycznie przejść na inny temat.
- To niekulturalne mówić o pieniądzach na przykład przy świątecznym stole. Ale rzeczywiście zdarza się, że któryś z wujków czy szwagrów, zapyta wprost, ile wyciągam miesięcznie albo czy się opłaca. Twierdzę, że nie chcę o tym mówić. Albo, że nie zarabiam tyle ile bym chciał, że to co zarobię muszę zainwestować. Mam raczej ubogich krewnych nie chcę im robić przykrość. Nie chcę też zapeszyć, dziś idzie mi dobrze, a jutro może być źle. Wytykaliby mnie palcami, gdybym na przykład stracił firmę. A zresztą nie osiągnąłem jeszcze takiego punktu pełnej satysfakcji. Ciągle jeszcze czegoś brakuje. A to za mało zleceń, a to zbyt drobne – mówi, ma niewielkie biuro projektowe, współpracuje z deweloperami, przygotowuje też projekty na indywidualne zamówienie.
Nowe mieszkanie? Tak, ale bardzo zagrzybione
Czy zawsze tak jest? Dlaczego Polacy narzekają nawet wtedy, gdy nie mają powodów. Umniejszają swoje zasługi i nie mówią o sukcesach?
- Mówienie, że zarabia się dużo, ma się świetne auto to ogromny nietakt. W USA ludzie nie mają takich oporów. Ktoś, kto dużo zarabia postrzegany jest jako osoba przedsiębiorcza, która otwarcie mówi o swoim sukcesie. W Polsce ktoś taki traktowany jest jak gbur, „wyżarł się”, na pewno oszukał, żeby tyle zarobić. Nawet gdy idziemy oglądać nowo kupione mieszkanie znajomych, słyszymy że kredyt trzeba będzie spłacać do końca życia, a podłogi są źle ułożone, a fachowcy oszukali, a w ogóle to bardzo zagrzybione. Czujemy, że takie nowe mieszkanie, chociaż piękne, to jednak kłopot i właściwie dobrze że go nie mamy. Mniej zazdrościmy, co pozwala nam definitywnie nie znienawidzić właścicieli nowego lokum.
Ale wszystko zależy od ludzi, tego jak bardzo jesteśmy zamożni i wśród jakich ludzi żyjemy. Należymy do jakieś grupy i ta grupa chce, żebyśmy się nie wychylali, żebyśmy nie byli ani gorsi, ani lepsi od pozostałych. Na przykład wśród bezrobotnych, mający pracę to ktoś inny, ktoś kto nie rozumie pozostałych i właściwie jak to się stało, że tylko on ma zatrudnienie. Innym będzie też prezes, który jeździ gorszym autem niż pozostali prezesi. To oczywiście pewne stereotypy, które rządzą ludźmi. Rzeczywiście w towarzystwie nie powinno się mówić o wysokości zarobków, nie jest smacznie pysznić się przy rodzinnym stole. Ale błędem jest też umniejszanie swoich zalet i wieczne narzekanie jak to nam idzie źle. To już jakaś narodowa choroba – mówi Dariusz Grynberg, psycholog społeczny, doradca personalny.
Krzysztof Winnicki