Drugie życie ubrań
Promocje w sklepach odzieżowych nie są dla zwykłych ludzi, zarabiają na nich profesjonalne firmy. Ubrania czy buty z promocji odsprzedają później w internecie za dużo wyższą cenę.
19.11.2012 | aktual.: 20.11.2012 11:23
Piątek 9 listopada w w outlecie Fashion House w Piasecznie to okres gigantycznych wyprzedaży. Odzież i ubrania sprzedawane są nawet za 10 proc. swojej dawnej ceny. Przy kasie jednego z butików, oprócz pani w średnim wieku z bluzką i studentki z marynarką, stoi kobieta z kilkoma pudłami ubrań i butów. Mija ją sprzedawca, który przed chwilą wyszedł z magazynu.
- Po ile te skórzane buty? - pyta kobieta.
- Były po 300 zł, ale dziś po przecenie kosztują 35 - odpowiada sprzedawca.
- To pan ich nie wynosi na sklep. Biorę całe pudło - szybko decyduje kobieta. Prosi o fakturę VAT, płaci blisko 2 tysiące złotych i idzie do kolejnego sklepu.
Kilkanaście par butów, które właśnie kupiła, choć nawet ich dokładnie nie obejrzała, o przymierzeniu już nie wspominając, oczywiście nie są dla niej. Za kilka godzin pojawią się na Allegro albo w jej sklepie internetowym. Zamiast 35 zł kosztować będą 100 zł lub więcej.
Ważne, że sprzedane. Choćby hurtowo
- Nie wnikamy, co dzieje się z ubraniami po sprzedaży. Nie mamy też żadnych limitów. Wszyscy klienci są dla nas tacy sami i mają takie same prawo kupować na wyprzedażach, bez względu na ilość. Dla nas nie ma znaczenia, czy ktoś kupuje hurtowo czy pojedyncze sztuki. Nie pozwalamy natomiast na wykorzystywanie naszych zdjęć i znaków towarowych w sklepach internetowych, z którymi nie współpracujemy - poinformowano nas w biurze prasowym hiszpańskiej firmy Inditex, do której należą takie światowe marki jak Zara, Bershka czy Pull&Bear.
Kierownicy sklepów takich jak H&M czy Mango często współpracują z właścicielami sklepów internetowych. Wiedząc, że będzie u nich megawyprzedaż, dzwonią do zaprzyjaźnionych sprzedawców i ich o tym informują. Nie chcą za to pieniędzy. Zostaną wynagrodzeni przez pracodawcę, który wypłaci im premię miesięczną za przekroczenie planu sprzedażowego. Oni sami się nie napracują, bo przecenione produkty czasem nawet nie trafią na półkę - kartony z zaplecza kupi sklep internetowy. Wszyscy, nie licząc klienta detalicznego, są zadowoleni.
- Oprócz wyprzedaży i outletów są też specjalne hurtownie, gdzie można kupić takie ubrania. Markowe ciuchy są w nich sprzedawane w pakietach. Najczęściej nie są to najnowsze kolekcje, ale zdarzają się bieżące serie - mówi nam właściciel internetowego sklepu Red House.
Jak dodaje, ostatnio konkurencja na rynku jest większa niż kilka lat temu. Powstają coraz to nowe sklepy sprzedające nowe rzeczy znanych marek odzieżowych. Wybór jest ogromny. Kupić w nich można nie tylko nastawione na najbardziej masowego klienta ubrania z H&M czy Reserved, ale także GAP czy bardziej luksusowe marki takie jak Marc Jacobs czy Armani. Właściciel Red House narzeka też na ministra Rostowskiego, który nie ułatwia mu pracy, uniemożliwiając odliczenie podatku VAT od paliwa czy przesyłek pocztowych.
Jego firma to jednak detalista przy takim sklepie jak Vinti-Moda.pl, w którym pracuje kilkanaście osób. Na sztuki, pakiety lub na kilogramy kupują w hurtowniach końcówki kolekcji - tam jest najtaniej.
- Wiadomo, że każda sieć produkuje więcej towaru niż sprzedaje. Oni nie mają co z tym robić, więc sprzedają te końcówki hurtowo. My je kupujemy i sprzedajemy jeszcze raz - mówi Mariola Kierzkowska, właścicielka sklepu.
Jak dodaje, nikt nie handluje dziś podróbkami, a w szczególności w internecie, bo to się po prostu nie opłaca. A ceny w jej sklepie rzeczywiście kuszą. Przy niektórych opisach sukienek można znaleźć dopisek: cena na metce 300 zł. W jej sklepie cena oscyluje w granicach 100 zł. Osobną kwestią jest to, czy towar odpowiada dzisiejszym trendom.
Nie tylko ciuchy szybko znikają
Wysokie przeceny kuszą nie tylko w sklepach odzieżowych. Uruchomienie 2000. sklepu Biedronka też przyciągnęło łowców okazji, którzy kupowali laptopy, aparaty czy telewizory.
- Jest gwarancja, będzie też ksero paragonu, bo wszystkie, które kupiłem, są na jeden paragon - mówił nam wtedy jeden z łowców promocji, dodając, że zakupy w jubileuszowej Biedronce pozwolą mu zarobić na zagraniczną wycieczkę.
W supermarketach, które zachęcają supertanią elektroniką czy sprzętem gospodarstwa domowego, również część towaru nigdy nie trafia na półki. Dorabiają sobie pracownicy tych sklepów.
- Swego czasu w Tesco była promocja na myjkę ciśnieniową. Normalna cena za taką, jak oferowali na billboardach, to 500-600 zł. U nich kosztowała 250 zł. Specjalnie przyjechałem po nią z samego rana, ale już żadnej nie było. Później znajomy mi powiedział, że odkupił taką od pracownika Tesco za 350 zł - opowiada Marcin.
No cóż, kto pierwszy ten lepszy. Poza tym w reklamie wyraźnie poinformowano: "towar dostępny do wyczerpania zapasów".