Fachowiec na wagę euro

Unia Europejska zabiera nam rzemieślników – alarmują polskie firmy. Żaden z pracodawców nie jest w stanie zatrzymać robotni-ków w kraju.
Zachętą mogłyby być wyższe pensje, co najmniej takie, jakie osiągają Polacy na Zachodzie: najniższa stawka, proponowana przez biura pośrednictwa to 800-1000 euro miesięcznie, czyli 3360-4200 zł (licząc euro po 4,20 zł). O takich stawkach w Pol-sce malarz pokojowy czy tapeciarz nie ma co marzyć.

22.10.2004 | aktual.: 22.10.2004 07:42

Unia Europejska zabiera nam rzemieślników – alarmują polskie firmy. Żaden z pracodawców nie jest w stanie zatrzymać robotników w kraju. Zachętą mogłyby być wyższe pensje, co najmniej takie, jakie osiągają Polacy na Zachodzie: najniższa stawka, proponowana przez biura pośrednictwa to 800-1000 euro miesięcznie, czyli 3360-4200 zł (licząc euro po 4,20 zł). O takich stawkach w Polsce malarz pokojowy czy tapeciarz nie ma co marzyć.

- Zarobki są nieporównywalne, musielibyśmy spawaczowi płacić trzy razy tyle, żeby wyrównać różnice między pensją w Polsce i na Zachodzie – mówi Waldemar Klich, specjalista ds. pracowniczych w kędzierzyńskim Famecie. – Okresowo odczuwamy brak spawaczy, tokarzy, frezerów i narzędziowców. Dochodzi do tego, że nasi pracownicy proszą o urlopy bezpłatne, by pojechać do Niemiec i dorobić do pensji.

Na Opolszczyźnie exodus fachowców na Zachód trwa już od kilku lat, dlatego nasz region, szybciej niż inne zaczął odczuwać braki kadrowe. Samo tylko biuro pracy Otto co miesiąc wysyła z Opola do Holandii kilkaset osób. Przekrój zawodowy: od sprzątaczek, poprzez pakowaczy, ogrodników po wysokokwalifikowanych ślusarzy, budowlańców, spawaczy i operatorów wózków widłowych. Odpływ kadr będzie coraz większy. Ostatnio międzynarodowa agencja pracy Creyf’s zapowiedziała w całej Polsce nabór 300 spawaczy, proponując im 10 euro za godzinę, a agencja Addeco – 500 do linii produkcyjnej do Holandii.

Opolscy pracodawcy nie kryją, że muszą ściągać pracowników z innych części Polski, a nawet zza wschodniej granicy. Tak już jest w opolskim Famecie, w firmach budowlanych i masarskich.
- Znalazłem pracownika z Ukrainy i jestem bardzo zadowolony – opowiada Ryszard Mroczek, właściciel zakładu mięsnego w Tarnowie Opolskim. – Ukrainiec również, bo on u siebie zarabiał od 30 do 100 dolarów na miesiąc, a u mnie dostaje 500-600 dolarów. Przy takiej różnicy on nie może źle pracować, bo mu na tej robocie bardzo zależy. Nasz rynek staje się tak samo atrakcyjny dla ludzi zza wschodniej granicy, jak unijny dla Polaków. Przebitka jest analogiczna. I tak jak Polacy za granicą dają z siebie wszystko i są chwaleni, to to samo ja mogę powiedzieć o naszych sąsiadach ze Wschodu – to naprawdę dobrzy, uczciwi i solidni pracownicy.

Jednak szybko nie da się zapełnić luki na polskim rynku fachowcami z Ukrainy, Rosji czy Białorusi, bo w każdym przypadku zatrudniający musi indywidualnie załatwiać dla obcokrajowca pozwolenie na pracę. Poza tym część przybyszów ze Wschodu zatrudnia się w Polsce na czarno przy bardzo prostych fizycznych robotach. Nadzieją jest szkolnictwo zawodowe, które powinno szybko reagować na zmieniające się potrzeby rynku pracy. Niestety, jak twierdzą szefowie opolskich firm, system kształcenia pozostawia pod tym względem wiele do życzenia.

- To był wielki błąd, że władze oświatowe kilka lat temu postawiły w Polsce na kształcenie maturalne – twierdzi Waldemar Klich z Fametu. – I co? Porażka! System wyprodukował i wpuścił na rynek setki menadżerów, speców od zarządzania i ekonomii, tylko nikt nie pomyślał o tym, że ci ludzie nie będą mieli czym zarządzać. Zaczęto likwidować zasadnicze szkoły zawodowe, poumierały szkoły przyzakładowe. A przecież sami magistrowie nie zapewnią nam wzrostu gospodarczego.

Cała reforma oświaty ministra Mirosława Handkego zorientowana była na przygotowanie uczniów do matury i przygotowania ich do studiów. Co więcej, powstał pomysł zlikwidowania szkół zawodowych, które według ówczesnych opinii, produkowały rzesze bezrobotnych. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że na szczęście minister Krystyna Łybacka zdecydowała o utrzymaniu przy życiu szkół zawodowych. Gdyby nie jej decyzja, to nie byłoby dziś gdzie kształcić piekarzy, ślusarzy, fryzjerów, mechaników, frezerów, fotografów, stolarzy i całej rzeszy innych rzemieślników. Opolski kurator oświaty Franciszek Minor twierdzi, że tragedii nie ma: oferta kształcenia jest w sam raz dostosowana do potrzeb uczniów. Nie ma też zagrożenia, że wszyscy naraz wyjadą z Polski. Twierdzi, że młodzi ludzie kierują się w swoich decyzjach zawodowych nie tylko spodziewanymi zarobkami, lecz także względami osobistymi: chcą założyć rodziny i wychowywać dzieci w kraju. W Europie Zachodniej nie zawsze możliwa jest realizacja takiego celu.

Z rozmów z uczniami, nauczycielami i pracodawcami wynika co innego: każdy, kto tylko może, szykuje się w bliżej lub dalszej przyszłości do wyjazdu za granicę. - Chętnych do kształcenia zawodowego z roku na rok jest coraz więcej. W tym roku utworzyliśmy trzy nowe oddziały: klasę fryzjerską, stolarską i malarską – informuje Małgorzata Góra, wicedyrektor Zespołu Szkół Zawodowych im. Stanisława Staszica w Opolu. – 95 procent naszych uczniów pochodzi z wiosek, z rodzin, które legitymują się podwójnymi paszportami. Oni nie kryją się z tym, że uczą się pod potrzeby niemieckiego rynku pracy. Wybierają taki fach, na jaki jest popyt na rynkach zachodnich. Tam mają wzięcie blacharze, rzeźnicy i malarze. Jak tak dalej pójdzie, to Polska pozostanie bez fachowców...

Opinię potwierdzają osoby, które budują albo remontują domy: znalezienie fachowca do przełożenia dachu, pomalowania mieszkania, położenia kafelków czy postawienia ogrodzenia graniczy z cudem. Firmy proponują kilkumiesięczne terminy wykonania. - Bardzo często trafiają do mnie ludzie, którzy szukają robot-ników do położenia parkietów albo do malowania – mówi Dariusz Kopcińki, właściciel firmy robiącej docieplenia i elewacje budynków. - Muszę odmawiać, bo my nie zajmujemy się takimi drobiazgami. Okazuje się, że ci, którzy nie wyjechali na Zachód, są tak obłożeni zleceniami, że nie mogą się wyrobić. Odpływ fachowców zaczyna być problemem.

Pracodawcy wskazują na jeszcze jeden problem: niektórym w ogóle nie chce się pracować. - To dziwne, że jest wysokie bezrobocie, a ludziom nie chce się robić – mówi Ewa Labisz z firmy dekarskiej. – Popracują jeden rok, a potem sami się zwalniają i idą na zasiłek. A już ci, którzy mają alternatywę wyjazdu na Zachód, to jak tylko coś im się w pracy nie spodoba, to rzucają w złości papierami i mówią „dziękuję”. Zachód rozbestwił ludzi wysokimi zarobkami i nieograniczonym popytem. Nasi rozmówcy uważają, że to system łatwych zasiłków zdemoralizował naszych pracowników. Z tego powodu pracodawcy mają kłopot z kiepską jakością pracy i wysokimi roszczeniami płacowymi.

- Dawać bezrobotnym pieniądze to niewypał – twierdzi Klaudiusz Grabisz, właściciel zakładu stolarskiego. – Tym ludziom nie opłaca się pracować, bo lepiej jest robić na czarno pobierając zasiłek. W innych krajach, gdy bezrobotny znajdzie zatrudnienie, musi oddać zasiłek. Taki mechanizm eliminuje patologie. Pracodawcy wskazują na jeden bardzo ważny czynnik uniemożliwiający podniesienie w Polsce płac i zahamowanie odpływu kadr – to horrendalne składki ZUS. One pochłaniają 80 proc. kosztów zatrudnienia. To, co pracownik dostaje na rękę, stanowi 20 proc. kosztu zatrudnienia.
- Jeśli te proporcje kosztów nie zmienią się, wyjadą wszyscy – ostrzegają właściciele opolskich firm.

Joanna Jakubowska

Franciszek Minor, opolski kurator oświaty: Z naszych danych wynika, że tylko 20 procent absolwentów interesuje się nauką w szkołach zawodowych, a większość chce kontynuować kształcenie w liceach. Nie można tych danych lekceważyć. Oferta szkolna jest cały czas modyfikowana pod potrzeby rynku pracy. Kierunki kształcenia nie powstają w oderwaniu od realiów gospodarczych, bo jesteśmy w ciągłym kontakcie z urzędami pracy i pracodawcami. Jedyny kłopot, jaki istnieje z kształceniem młodych fachowców, to zapewnienie im praktyk nauki zawodu. I tu oczekiwałbym większej współpracy i otwarcia ze strony pracodawców. Przyjęcie do szkoły zawodowej wiąże się z otrzymaniem miejsca na praktyce. Z tym jest kłopot.

Czy zamierzasz po skończeniu szkoły wyjechać do pracy na Za-chód?

Odpowiadają uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych przy ul. Torowej w Opolu

Amadeusz Oleksa Mam możliwość wyjazdu do brata, który już pracuje za granicą, ale najpierw chcę skończyć szkołę. Mam w kieszeni dyplom czeladniczy sprzedawcy i kucharza. Robię też kurs magazyniera-hurtownika, finansowany przez Unię Europejską. Myślę poważnie o dalszym kształceniu w technikum. Jeśli nie znajdę pracy w kraju, a będą możliwości podjęcia jej za granicą, to się nie zawaham.

Dagmara Gondra

- Wszyscy moi znajomi myślą o wyjeździe do Holandii albo do Niemiec. Mój tato pracuje właśnie w Holandii przy kwiatach, stąd wiem, że warto. Kształcę się w zawodzie sprzedawcy, ale mogę podjąć także inną pracę. Za granicą wybór zatrudnienia jest duży.

Mirosław Szendzielorz

- Wyjadę na sto procent, jak tylko skończę osiemnaście lat. Uczę się murarstwa. Na początek mógłbym pracować jako pomocnik przy ocieplaniu budynków. Mój ojciec pracuje w Niemczech i chwali sobie zarobki. Nie wyjechałbym tylko wtedy, jeśli w Polsce ktoś zaproponowałby mi taką samą stawkę.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)