Fixing cudów nas nie zbawi
Warszawa znów pokazała swoją siłę na tle innych rynków, ale był to pokaz trochę spóźniony i niezbyt przekonujący.
01.10.2009 17:48
Co prawda nasze byki nie ugięły się pod presją kolejnej bardzo wyraźnej słabości na początku sesji za oceanem, ale z tej demonstracji niewiele wynika. Potężna zwyżka WIG20 w trakcie końcowego fixingu dobrego wrażenia na pewno nie zrobiła. Jeśli sytuacja na Wall Street się nie poprawi, nie mamy raczej co liczyć na kontynuację wzrostowej tendencji. Dane płynące z amerykańskiej gospodarki są bardzo niejednoznaczne, a reakcja tamtejszych inwestorów na nie coraz bardziej nerwowa.
Polska GPW
Na naszym parkiecie byki starały się dziś zatrzeć niedobre wrażenie słabości rynku, które uwidoczniło się w końcówce wczorajszej sesji. Indeks największych spółek zaczął od wzrostu o prawie 0,9 proc. Swą siłę zawdzięczał przede wszystkim zwyżkującym o 4 proc. papierom PKO, które dziś po raz ostatni notowane są z prawem poboru akcji nowej emisji. Prawie 3 proc. zyskiwały też walory Pekao. Po ponad 1 proc. rosły akcje KGHM i Telekomunikacji Polskiej. Do południa skala zwyżki indeksu powiększyła się do 1,3-1,5 proc. Po kilkugodzinnym okresie stabilizacji byki znów zaatakowały. Akcje banków w tej fazie odgrywały największą rolę. Liderami stały się papiery BRE, zyskujące ponad 4,5 proc. oraz BZ WBK, rosnące z taką samą siłą. Walory Telekomunikacji Polskiej zwyżkowały o 2,5 proc. Przed zakończeniem sesji skala wzrostu indeksów nieco się zmniejszyła. WIG20 zyskiwał 1,6 proc. Nieoczekiwanie końcowy fixing przyniósł skok wartości indeksu największych spółek do 2,89 proc. WIG zyskał ostatecznie 1,62 proc., a sWIG80
wzrósł o 0,1 proc. Jedynie wskaźnik średnich firm zakończył dzień na minusie, tracąc 0,4 proc. Obroty wyniosły 1,87 mld zł.
Giełdy zagraniczne
Z pewnością określenie "rosyjska ruletka" na to, co działo się wczoraj na Wall Street, byłoby nieco przesadzone. Ale tylko nieco. Co prawda "jazdy" indeksów o jeden procent w dół i za chwilę tyle samo w górę nie są niczym nadzwyczajnym z historycznego punktu widzenia, ale jak na historię "najnowszą" amerykańskiego parkietu, obejmującą ostatnie pół roku, stanowią jednak jakieś wydarzenie. Siedemnastopunktowa różnica między najniższym a najwyższym poziomem indeksu S&P500 w trakcie jednej sesji to prawdziwa gratka dla wymierającego już chyba niemal gatunku daytraderów. W ciągu pierwszych kilkunastu minut po rozpoczęciu wczorajszej sesji, indeksy poleciały w dół jak kamień. I ten ruch można było zrozumieć. Słabsze dane z rynku pracy i spadek wskaźnika aktywności gospodarczej w rejonie Chicago w pełni go usprawiedliwiają. Jednak następujące po nim równie gwałtowne i dynamiczne odbicie oraz późniejsze wahania, pojąć już znacznie trudniej. To już historia, ale pouczająca, bo fatalny początek sesji "oszukał"
pozostałe giełdy, powodując znaczne pogorszenie się nastrojów na nich. Koniec dnia na Wall Street nie był wcale "dramatyczny". S&P500 stracił jedynie 0,33 proc.
Na inwestorach w Japonii musiał jednak zrobić jakieś wrażenie, bo Nikkei zniżkował o 1,5 proc., mimo znacznie lepszych niż się spodziewano danych o sierpniowym wzroście sprzedaży detalicznej w porównaniu do lipca. Giełda w Szanghaju świętowała dziś 60. rocznicę powstania Chińskiej Republiki Ludowej.
"Oszukane" wczoraj główne parkiety europejskie, dziś zachowywały się bardzo wstrzemięźliwie. Nie chcą narazić się na kolejną niespodziankę, zaczęły dzień niemal na tym samym poziomie, na jakim zakończyły handel w środę. Przez długi czas trzymały się blisko zera, z tym, że indeksy w Paryżu i Frankfurcie po ujemnej stronie. Nastroje na całym kontynencie do południa nie były najlepsze. Stosunkowo dobrze zachowywały się giełdy naszego regionu, za wyjątkiem Bukaresztu, zniżkującego o ponad 2 proc. Jeśli nie liczyć Rygi, nasza giełda należała do najodważniejszych pod względem skali wzrostu. Pod koniec dnia nastroje były raczej minorowe. Na plusie utrzymywały się tylko parkiety w Warszawie, Moskwie i Rydze, zdecydowana większość uległa złym nastrojom zza oceanu.
Waluty
Wczorajsze "ekscesy" na Wall Street miały wierne odzwierciedlenie w tym, co działo się na rynku walutowym. "Zielony" na przemian to słabł, to umacniał się wobec euro. Środę zakończył dość neutralnie, na poziomie 1,46 dolara za euro. Dziś wahania były kontynuowane. Najpierw mieliśmy lekkie osłabienie, później dynamiczny spadek kuru wspólnej waluty do 1,45 dolara za euro.
Złoty wczoraj i dziś podążał za światowymi "szaleństwami". Około południa za dolara trzeba było płacić około 2,9 zł, za euro od 4,2 do 4,22 zł, a za franka 2,78 zł. Do końca dnia nasza waluta zdecydowanie słabła, tracąc do głównych walut po około 2-3 grosze.
Podsumowanie
Słaba końcówka września mocno rozczarowała, tym bardziej, że była szansa na znacznie lepsze jej rozegranie. Pierwsza sesja października należała zdecydowanie do byków, ale nie należy wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków. Po pierwsze, obroty były podejrzanie wysokie. Po drugie, wyprzedzanie rynków zagranicznych nie zawsze się opłaca, a byliśmy dziś najsilniejsi. Po trzecie, październik straszy nie tylko swoją złą sławą, ale też statystycznymi prawidłowościami. Wszystko wskazuje na to, że w tym miesiącu zobaczymy szczyt ponad półrocznej zwyżki. Potencjał wzrostu wydaje się jednak dość ograniczony. Potencjał spadku wręcz przeciwnie.
Roman Przasnyski
główny analityk
Gold Finance