Giełdowa gra nerwów

Rozmowa z Wiesławem Rozłuckim, byłym prezesem Giełdy Papierów Wartościowych.

Giełdowa gra nerwów
Źródło zdjęć: © WP.PL | Izabela Trzaska

06.02.2009 | aktual.: 06.02.2009 11:25

Czy w Polsce dochodzi do spekulacji kursami walut lub cenami akcji?
A co pan nazywa spekulacjami? Bo wiele zależy od definicji.

*A jaka jest właściwa? *
Należy odróżnić spekulację od manipulacji. Pierwsze nie są karane, drugie owszem.

Czym one się różnią?
Niełatwo je od siebie odróżnić, tu jest największy problem. Mówiąc najprościej, spekulacje są wtedy, gdy jakiś inwestor stara się wyznaczyć lub wzmocnić interesujący go trend rynkowy, składając duże zlecenie. Natomiast manipulacje to na przykład rozpowszechnianie fałszywych lub nierzetelnych informacji, które mogą mieć wpływ na wartość kursu. I nie ma tu znaczenia, czy robi się to za pomocą nieprawdziwych wiadomości sprzedawanych gazetom, czy poprzez składanie zleceń, które mają wprowadzić w błąd innych uczestników rynku.

*Często zdarzają się takie manipulacje na GPW? *
Średnia światowa. W 1998 r., gdy byłem prezesem giełdy, doszło do tak ordynarnych manipulacji akcjami Kopeksu, że musiałem publicznie zaprotestować. W efekcie akcje błyskawicznie poszły w dół.

Co takiego niegodnego robili akcjonariusze?
Widać było, że kilka osób nawzajem sobie sprzedaje akcje, by podbić cenę. Byli skuteczni, bo ich wartość szybko poszła w górę. Szyli to jednak bardzo grubymi nićmi i musiałem zainterweniować.

Ale przed chwilą nazwał pan takie zlecenia spekulacjami. I dodał, że są one legalne.
Nie. Spekulacje są trochę jak blef w pokerze. Daję duże zlecenie i liczę, że inni pójdą moim tropem. Ale pewności nigdy nie mam, zawsze istnieje ryzyko, że pozostali inwestorzy nie połkną haczyka, który rzuciłem. Manipulacja jest wtedy, gdy kilku inwestorów sprzedaje sobie nawzajem walory. Oni nie ponoszą ryzyka - ale to jest zabronione. Tak jak w pokerze. Gracze nie mogą się ze sobą umawiać na licytację.

Zostawmy manipulacje. Czy łatwo jest u nas spekulować?
Tak. Jesteśmy niedużym rynkiem, czyli stosunkowo niewielkimi sumami - niewielkimi dla światowych funduszy inwestycyjnych - można zachwiać kursem.

Jaki rząd wielkości pieniędzy jest do tego potrzebny?
Przyjmując, że obroty na warszawskim parkiecie wynoszą każdego dnia ok. miliarda złotych, to wystarczy 300 mln, by wpłynąć na wartość indeksów. Podobne sumy wystarczą na rynku walutowym. To naprawdę niedużo dla globalnych graczy.

*Często dochodzi do takich spekulacji? *
To typowy element gry. Ma on miejsce także w Londynie czy w Nowym Jorku - choć tam potrzeba dużo większych pieniędzy. U nas do takich akcji dochodzi nie częściej niż gdzie indziej. Natomiast dużo częściej u nas o tym się mówi, zwłaszcza w tak niespokojnych czasach jak teraz.

A kto najczęściej próbuje spekulować w Polsce?
To mogą być jakieś fundusze hedgingowo-walutowe. Być może ktoś zainwestował w opcje walutowe i próbuje zdyskontować zysk. Na przykład nabył opcje zakupu euro po 4,2 zł. w sytuacji, gdy kurs wynosił 3,5 zł. Takie opcje były wtedy bardzo tanie. I teraz próbuje doprowadzić wartość euro do kursu, który założył.

*Jak do tego doprowadzić? *
To poważna operacja, która wymaga dużych nakładów. Trzeba skupować walutę za duże sumy, by zachwiać rynkiem. I blefować. Bo może być sytuacja, że inny gracz będzie prowadził taką samą grę, tylko w drugą stronę. Wygrywa ten, kto ma silniejsze nerwy.

Czy polscy inwestorzy łatwo dają się wciągać w takie gry spekulacyjne?
Tak samo często jak inni na całym świecie. Choć wcale nie uważam, by obecny spadek kursu złotego miał związek tylko ze spekulacjami.

A z czym?
Brakiem pieniędzy. Przecież mamy kryzys - i wielkie instytucje finansowe, zwłaszcza amerykańskie, nie mają kapitału. W związku z tym wyprzedają, co się da, również złotówkowe rezerwy. Rozmawiał Agaton Koziński

Łukasz Pałka, Tomasz Ł. Rożek
POLSKA Dziennik Zachodni

spekulacjegpwwaluty
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)