Godna pensja? Czyli ile?

Są bezrobotni i wybredni. Mówią, że za tysiąc złotych nie opłaca im się pracować. Ale może rzeczywiście na rynku nie ma dla nich odpowiedniej pracy?

Godna pensja? Czyli ile?
Źródło zdjęć: © Thinkstock

22.02.2011 | aktual.: 22.02.2011 15:54

Tomasz nie ma pracy od 10 lat. Już nie szuka. Urząd proponował mu pracę stróża nocnego. Nie chciał. Za mało płacili. - To jakaś kpina! Za takie pieniądze nie pójdę do ich roboty. Jest trudna sytuacja, to prawda, no ale trzeba się cenić – mówi Tomek, który ma 36 lat, ma maturę i wcześniej pracował jako elektryk, nie ma żadnych przychodów, jako pielęgniarka zarabia jego żona, mają dwoje dzieci w wieku szkolnym. 5 lat temu Tomek zarabiał na drobnych fuchach, teraz już nawet to go nie interesuje.

Godna pensja, czyli 2,5 – 3 tys. zł netto

- Chciałbym normalną, poważną pracę, która odpowiadałabym moim kwalifikacjom. Wcześniej pracowałem również na statkach i dużej firmie. Przez rok byłam nawet szefem zespołu, ale potem zlikwidowali zakład pracy, a ja trafiłem na bruk. Czułbym się fatalnie, gdybym miał pracować za tysiąc złotych. Denerwują mnie te wszystkie oferty przekwalifikowania się i pokazy w „pośredaniku” pod tytułem „jak ubrać się na rozmowę kwalifikacyjną”. Nie mogę uwierzyć, że ma pracy dla osoby z moimi kwalifikacjami i za godne pieniądze – mówi. Pytany jaka jest godna płaca, według niego, tłumaczy , że 2,5 – 3 tys. na rękę.

Etat mu się nie opłaca

Janek codziennie zbiera puszki po piwie, szuka też w śmietnikach elementy metalowe, które potem sprzedaje. Zarabia na tym miesięcznie ok. 2 tys. zł. Jak mówi, jeśli nie znajdzie lepiej płatnej pracy, nie zrezygnuje ze złomu. - No przecież się nie opłaca. Całe dnie zajmuje mi zbieranie złomu. Gdybym pracował na etacie nie miałbym czasu na zbieranie. A nie chcę zarabiać 500 zł. Na razie jestem zdrowy, dlatego nie odprowadzam składek, mam gdzie mieszkać, urlop robię sobie kiedy chcę. Sam sobie jestem szefem. Na piwo idę, kiedy tylko mam ochotę – mówi.

Nie podobały mu się oferty

Adam wrócił z Wielkiej Brytanii. Był nawet w urzędzie pracy. Ale nie podobały mu się oferty. Jak mówi nic nie wybrał dla siebie. - Oczywiście mógłbym pracować fizycznie, nie ma z tym problemu. Ale nie za tysiąc złotych. Jak zobaczyłem ofertę – „ w magazynie, za tysiąc złotych”, to się roześmiałem. Wcześniej nosiłem towar, ale na miesiąc zarabiałem 4 tys. zł. Szkoda fatygi, żeby harować za tak małą kasę. Na razie mam z czego żyć, poczekam na coś lepszego. A jeśli nic się nie trafi, to zajmę się handlem – mówi Adam Wielkoruski, ma 23 lata, jest po szkole zawodowej, którą ukończył w Toruniu. *„Skandal, co te urzędy proponują” *

Joanna też mówi, że zarobki w wysokości tysiąca złotych są dla niej upokarzające. Chociaż nie ma kwalifikacji, „nie widzi się w pracy proponowanej przez urząd pracy”. - Miałam iść do kuchni. Jako pomoc kuchenna w jakiejś tam szkole. No ale powiedziałam, że niezbyt lubię dzieci, mam alergię na cebulę i nie mogę jej kroić oraz że miejsce pracy jest daleko od miejsca zamieszkania – 2 kilometry. No proszę wybaczyć, ja nie będę jeszcze wydawać na dojazdy do tej ich pracy. Skandal, co te urzędy pracy proponują. A jak usłyszałam, ze to wszystko za tysiąc złotych, to odwróciłam się na pięcie i wyszłam – mówi Joanna, ma 24 lata, nigdy nie pracowała dłużej niż pół roku, była opiekunką do dzieci, sprzedawczynią, sprzątała w zakładzie fryzjerskim, nie ma żadnego wykształcenia. Nie ma dochodów, pomaga jej matka-emerytka. Joanna mieszka z chłopakiem, który nigdzie nie pracuje.

„Ojciec zarabia tysiąc złotych. Ja bym nie mógł tak mało”

Piotr też nigdzie nie jest zatrudniony. Nigdy nie pracował na etacie. Rzucił zawodówkę już w pierwszej klasie. Nie było sensu się uczyć bzdur – twierdzi. Ma 28 lat, jeździ najnowszym modelem Audi, ale może zmieni na Renauta. Kupił na raty mieszkanie. Dobrze się ubiera. W ubiegłym roku był dwa razy na wakacjach – w Meksyku i w Indiach. Z czego żyje?

- Nie robię nic nielegalnego. Jestem chłopakiem na telefon – mówi. Piotr pracuje dla jednej z warszawskich agencji towarzyskich. Jest jedynym mężczyzną w firmie. Trzeba mu płacić dwa razy więcej niż pracującym w agencji kobietom. - Nie wstydzę się tego. Zaczynałem w wieku 19 lat, okazało się, że można dużo zarobić. Gdy moi kumple z mozołem odkładali na samochód, emigrowali za chlebem, ja już jeździłem dobrej klasy wozem. Pieniądze przyszły tak łatwo, że nie było sensu kończyć szkoły, czy robić matury. Wiem, że wielu ludzi żyje za tysiąc złotych. Na przykład mój ojciec. Ja bym tak nie mógł – twierdzi X-men, prosił o podanie takiego pseudonimu, rodzice nie wiedzą czym się zajmuje naprawdę, myślą, że syn pracuje jako kierownik w pizzerii.

Damian nie ma pracy od roku. Wcześniej był asystentem w wyższej uczelni. - To fatalna sytuacja, mój dział objęły redukcje, zwolnili mnie, bo byłem najmłodszy. Mogło się zdarzyć. Kłopot w tym, że nie mogę niczego sensownego znaleźć. Specjalizowałem się w historii filozofii, dlatego firmy raczej nie czekają na mnie z otwartymi ramionami. Mógłbym pracować jako ktoś, kto kontaktuje się z klientami, może w PR, ale czuję dyskomfort na samą myśl. Jestem naukowcem, źle bym się czuł jako szeregowy pracownik. Jednak obawiam się, że będę musiał przezwyciężyć niechęć. Na razie żyję z pensji żony, w zamian opiekuję się dzieckiem. To wyjątkowo niekomfortowa sytuacja – mówi Damian Dąbrowski.

Krzysztof Winnicki/JK

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (549)