Ile bezrobotnego jest w każdym z nas?

Niektórzy bezrobotni cieszą się z kryzysu. Bo mogą nim wytłumaczyć swoją niechęć do szukania nowego zajęcia.

Ile bezrobotnego jest w każdym z nas?
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

04.09.2009 | aktual.: 04.09.2009 12:17

Niektórzy bezrobotni cieszą się z kryzysu. Bo mogą nim wytłumaczyć swoją niechęć do szukania nowego zajęcia. Dopiero poprawa sytuacji na rynku pracy obnaży ich bierność, lenistwo i wyuczoną bezradność.

Brak możliwości awansu, niskie zarobki i bezduszny szef, który wyciska z ludzi ostatnie poty. Oto powody, które rzekomo nie pozwoliły Dorocie utrzymać się w firmie. W pierwszej, drugiej i trzeciej. Lubi powtarzać, że aby w dzisiejszej Polsce do czegoś dojść, trzeba mieć znajomości, układy, plecy. A że skończyła ekonomię, kurs informatyki i zna dobrze angielski… To jej zdaniem wszystko nic. Przecież nie zniży się do posady urzędniczki, recepcjonistki czy kasjerki w banku. Niestety, poważniejsze, kierownicze czy eksperckie stanowiska są poza jej zasięgiem, skoro nie na żadną protekcję liczyć nie może – dowodzi.

- Nie po zdobyłam wyższe wykształcenie, aby teraz przekładać papierki, liczyć cudze pieniądze czy użerać się z petentami – mówi niespełniona życiowo i zawodowo Dorota. Od prawie roku swoje przedłużające się bezrobocie uzasadnia też kryzysem. Twierdzi, że w okresie prosperity szanse na dobrą pracę i płacę miała wprawdzie nikłe, ale jednak miała. Nawet myślała o wyjeździe za chlebem do Londynu czy Dublina. Jednak teraz jest tam większa bieda niż u nas i wszelka nadzieja umarła. - Dzisiaj nikt już nie zatrudnia, każdy zwalnia. Nawet na Zachodzie. Po co więc próbować, wysyłać CV, tracić czas na rozmowy kwalifikacyjne, żyć złudzeniami? – pyta ofiara światowej recesji.

Najpierw rachunek sumienia

Psycholog Anna Chmielewska zna wiele osób, które podobnie jak Dorota obwiniają wszystkich wokół, tylko nie siebie. Przyczyn swojej niedoli upatrują w złym państwie, nieludzkich pracodawcach, krachu na giełdzie. Nie przychodzi im do głowy, że aby zmienić swój los, trzeba najpierw zacząć inaczej myśleć. Zrobić rachunek sumienia. - W momentach niepowodzenia powinniśmy postawić sobie proste pytanie: gdzie popełniamy błąd i co powinniśmy zmienić w swoim postępowaniu? – twierdzi Chmielewska. - Jest takie amerykańskie powiedzenie: gdy znaleźliśmy naszego największego wroga, okazało się, że my sami nim jesteśmy. Specjalistka przekonuje, że tkwią w nas programy autosabotażu. Zupełnie nieświadomie szkodzimy sobie, swojej przyszłości, karierze. Jedni rezygnują z działania, zaś inni wprawdzie coś robią, ale w taki sposób, by ponieść sromotną klęskę. Na przykład idą na spotkanie rekrutacyjne, nic nie wiedząc na temat firmy, w której niby chcą pracować. Albo zwlekają z wyjściem na dworzec, w rezultacie ucieka im ostatni
pociąg, a oni nie raczą nawet powiadomić pracodawcy przez telefon, że się spóźnią. Krystian Filipowicz, doradca personalny z Poznania, porównuje takie osoby do złych uczniów, którzy twierdzą, że nie dostali promocji do następnej klasy, bo nauczyciel się uwziął.

- Nie przyznają się nigdy, że bumelowali przez cały rok, bo to by podważyło ich samoocenę – podkreśla specjalista ds. HR. – Podobny mechanizm obronny dostrzegam u bezrobotnych. Aby zachować o sobie dobre mniemanie, wieszają psy na innych, ale w sobie winy nie widzą. Kreują się na ofiary i męczenników.

Wyuczona bezradność

Co sprawia, że niektóre osoby przez całe miesiące, a nawet lata nie potrafią znaleźć pracy? Według licznych sondaży, np. realizowanych przez CBOS, główne powody to niezaradność, brak motywacji, bierność, korzystanie z pomocy rodziny i wykorzystywanie systemu opieki społecznej (po co zarabiać na życie, skoro mamusia, tatuś lub Caritas da mleko, mąkę, olej, a może nawet parę groszy?). Do tej listy trzeba dodać wspomniane programy autosabotażu. Kryje się za nimi niewiara we własne siły, niska samoocena połączona z przeświadczeniem, że i tak się nie uda. Brak optymizmu, patrzenie na świat przez ciemne okulary, malkontenctwo. Na tym właśnie polega owo samospełniające się proroctwo, o którym tyle ostatnio piszą psychologowie. - Kryzys kryzysem, a i tak trzeba wziąć się za szukanie roboty – mówi Filipowicz. – Recesja nie może być żadną wymówką, alibi dla naszego lenistwa czy zniechęcenia.

Nie łap doła

- Nie musimy tryskać entuzjazmem rodem z amerykańskich podręczników sukcesu, ale minimum pozytywnego nastawienia trzeba z siebie wykrzesać. Czarnowidztwo przekreśla nasze szanse u potencjalnych pracodawców – ostrzega Anna Chmielewska. Wtóruje jej Krystian Filipowicz: - Nikt nie zechce wziąć na swój pokład pesymistów, ponuraków, ludzi zgorzkniałych, sfrustrowanych, którzy sami skazują się na przegraną. Takie osoby demotywują się nawzajem, a co gorsza – odstraszają klientów. Według niego, na rozmowie kwalifikacyjnej trudno ukryć pesymizm i depresję. A co zrobić, gdy na bezrobociu złapaliśmy doła, czyli dopadają nas złe myśli i beznadzieja? - Szukajmy wsparcia społecznego. Jeśli nie pocieszy nas ktoś bliski, na przykład przyjaciel, brat, rodzic, pamiętajmy, że są jeszcze telefony zaufania, biura interwencji kryzysowej albo grupy wsparcia – mówi Chmielewska. Jedno jest jednak pewne: nikt nam nie pomoże, jeśli my sami nie zechcemy pomóc sobie.

Janusz Sikorski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)