Kobieta z latarni

Turyści, którzy zechcą zwiedzić latarnię Stilo w Osetniku, nierzadko są zdziwieni, gdy w spotkają tam kobietę. To Weronika Łozicka, która 25 lipca obchodziła 22 rocznicę swojej pracy

Kobieta z latarni
Źródło zdjęć: © PAP

18.08.2012 | aktual.: 20.08.2012 11:05

- Co robi kobieta w latarni morskiej? Ta praca kojarzy się raczej z mężczyznami.

- Dziś coraz więcej jest kobiet w męskich zawodach. Także wśród latarników zdarzają się kobiety. W kilku naszych latarniach pracowały panie. Tak jak ja zaczęły pracę ze względu na tradycje rodzinne. Większość po jakimś czasie odchodzi, a ja ciągle jestem w zawodzi. Od 1990 roku. 25 lipca minęły już dwadzieścia dwa lata.

- Wspomniała pani o tradycjach rodzinnych. Kto panią namówił do pracy w latarni?

- Mąż i teść. Obaj byli latarnikami. Ale także mój tata pracował kiedyś na latarni. Zaraz po wojnie, kiedy w Stilo nie było latarnika, stacjonowało tu wojsko i ojciec służył na latarni jako WOP-ista. Tu także poznał moją mamę. Była nad morzem z koleżanką i nie mogły trafić do wsi. Mama podeszła więc pod latarnię i zapytała o drogę. A że tata pochodzi z Białorusi, a mama jest z pochodzenia Litwinką, od razu zwrócili uwagę, że oboje mają wschodni akcent i od pierwszego wejrzenia się w sobie zakochali. Dokładnie pod latarnią, w której za sprawą teścia i męża dziś pracuję. Gdy zaczęli mnie przekonywać, bym z nimi pracowała, na początku się opierałam.

Bałam się zostać w latarni sama. Szczególnie w nocy. Ale dziś cieszę się, że się zdecydowałam. Ta praca to moje życie. Życie mojej rodziny. Po śmierci męża w latarni zastąpił go mój syn Damian, który nie chciał żebym była tu sama, a poza tym pracą latarnika jest przesiąknięty od dziecka. Wcześniej pracował na Okrętach Marynarki Wojennej, na których zajmował etat łącznościowca, miał więc potrzebną wiedzę. Poza tym od dziecka poznawał ten zawód przy ojcu, a potem i przy mnie. Jest już trzecim pokoleniem Łozickich w Stilo. A wierzę, że i czwarte pokolenie też będzie pracowało w latarni. Mój wnuk Aleksander, który ma 11 lat, już mówi, że po tacie on przejmie opiekę nad latarnią. Nie wyobraża sobie, że mógłby pracować gdzie indziej.

- A pani sobie wyobraża inną pracę?

- W życiu robiłam różne rzeczy. Jestem po szkole medycznej, prowadziłam też własne gospodarstwo. Poza tym jako córka rolnika wiem co znaczy ciężka praca. Nauczyłam się też, że wszędzie może być dobrze. A tu, odpukać, jest mi na razie bardzo dobrze i nie wyobrażam sobie innego życia. Nawet dziś, choć niby mam dzień wolny jestem w latarni. Coś mnie tu ciągnie. To mój drugi dom i tak traktuję to miejsce. Nikt mi nie musi palcem pokazywać co trzeba zrobić. Wiem jakie mam obowiązki jako latarnik, ale też wiem jak trzeba zajmować się domem. Dbać o porządek, pilnować by wszystko działało, przejść wokół płotu i papierki po turystach pozbierać. < br />
*- Latem to miejsce tętni życiem. Jednak od jesieni do wiosny musi tu być cicho i pusto. Nie brakuje pani ludzi? *

- Faktycznie latarnik jest trochę jak więzień. Choć nie tak jak kiedyś, gdy latarnicy tygodniami żywej duszy nie widzieli, tylko ktoś im prowiant dowoził. Ja po służbie jadę do mojej wsi, spotykam się z ludźmi. Nie jestem sama. Poza tym latarnię odwiedza mnóstwo ludzi. Czy kiedy jestem w pracy, czy jak siedzę w kasie i bilety sprzedaję, zawsze ktoś przyjdzie, zagadnie. Szczególnie, że kobieta w latarni to rzadki widok. Czasem turyści mówią, że o mnie czytali czy słyszeli i chcieli poznać panią latarnik. Ale faktycznie tęskni się za swoimi - za rodziną, przyjaciółmi.

- A nie boi się pani czasem? Na nocnej zmianie albo zimą, gdy nie ma tu żywej duszy?

- Ten spokój i cisza, taka prawdziwa przejmująca cisza, faktycznie czasami budzą przerażenie. Jak zaczynałam to bałam się zostawać w latarni sama. Przychodził ze mną mąż. Potem się przyzwyczaiłam i stało się to dla mnie normalne. Ale teraz, z wiekiem znów zaczynam czuć ten niepokój. Ale nie jest to silne uczucie. Wiem, że wszędzie może się stać coś złego. Ale generalnie w latarni jestem zawsze wśród zwierząt, a z ich strony niczego się nie obawiam.

- Wśród zwierząt?

- Kiedyś uratowałam życie pewnej lisicy. I choć wiem, że to niedobrze, ona się do mnie przyzwyczaiła. Gdy znikają turyści przychodzi pod latarnię, a ja rzucam jej kawałek chleba. Zawsze wtedy patrzy na mnie jakby mówiła: "wolałabym schabowego, ale trudno niech będzie chleb" (śmiech). Mieliśmy też w latarni koty. Ale co któryś podrósł zawsze jakoś znikał z turystami. To pewnie przez to, że hodowałam rude, a one najbardziej podobają się dzieciom. Myślę, że kilka kotów ze Stilo żyje sobie teraz w różnych częściach kraju (śmiech).

- Czy latarnik w dzisiejszych czasach zapala i gasi światło w latarni? Czym się właściwie zajmuje, co robi podczas służby?

- Światło zapala się na fotokomórkę. Wszystko jedno w dzień czy w nocy, jak się zrobi ciemno światło się zapala. Latarnik ma jednak mnóstwo innych obowiązków. Przede wszystkim musi pilnować, żeby wszystko działało bez zarzutu. Sprawdza np. czy nie przepaliła się jakaś żarówka, czy agregat na wypadek awarii prądu działa, czy wszystko jest w porządku. Są też oczywiście prace biurowe, trzeba prowadzić dziennik latarnika, obsługiwać turystów i przede wszystkim być ciągle na nasłuchu. Jednym z najważniejszych obowiązków latarnika jest nasłuch na kanale bezpieczeństwa. Ta praca to właściwe ciągłe czuwanie. By jak coś się - odpukać - stanie, móc natychmiast udzielić pomocy.

- Czy zdarzyła się pani kiedyś taka spektakularna akcja ratunkowa?

- Na szczęście na mojej służbie nigdy nic takiego się nie wydarzyło i mam nadzieję, że tak zostanie. Ale mój teść brał udział w bardzo trudnej akcji. To było w 1972 roku. Rozpętał się sztorm - 12 w skali Beaufort'a. Na wysokości latarni, na mieliznę wszedł duński statek. Teść brał udział w akcji ratunkowej poprzez łączność radiową. Na szczęście udało się uratować wszystkich członków załogi. A statek do tej pory jest w wodzie. Z latarni widać nadal wystające z morza maszty.

- Co trzeba zrobić by zostać latarnikiem?

- Trzeba przejść różne kursy i szkolenia organizowane przez Urząd Morski. Praktykę latarnicy zdobywają w latarni. Często od dziecka. Bo rzadko kiedy przychodzi ktoś z zewnątrz. Nie tylko u nas, ale w większości latarni pracują całe rodziny. Zazwyczaj stanowisko przechodzi z ojca na syna. Czasem mąż pracuje z żoną, czasem na latarni są bracia. Tak to najczęściej wygląda. Szczególnie, że latarników jest niewielu, bo i latarni morskich jest mało. Kiedyś liczyliśmy z mężem i wyszło nam, że w Polsce jednocześnie najwyżej 52 osoby wykonują tą pracę. Specyficzną pracę. Bo choć nie nazwałabym jej ciężką fizycznie, to z pewnością jest bardzo odpowiedzialna i przez ponad połowę roku - samotna. *- Gdzie latarnicy spędzają urlop? W górach czy jednak nad morzem? *

- Jest taki dowcip. Żona latarnika mówi do męża, że wygrała los na loterii - wczasy nad morzem (śmiech). I tak to wygląda. Latem nie wyobrażam sobie urlopu. Nawet gdybym mogła wziąć wolne, cały czas bym się denerwowała czy wszystko jest pod kontrolą. W sezonie pracy jest najwięcej, bo do normalnych obowiązków latarnika, dochodzi też obsługa turystów. Wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych, więc i beze mnie na latarni świat by się nie zawalił, ale ja bym nie miała spokoju. Tyle zajęć, a mnie tam nie ma, żeby wszystkiego dopilnować. Dlatego urlop biorę w listopadzie lub w lutym. Wtedy jest tu spokój, a ja z czystym spokojem mogę pojechać do rodziny. Bo latarnik na wakacjach nie szuka ciszy i spokoju, a kontaktu z bliskimi.

*- Wyobraża pani sobie emeryturę? Odejście z latarni? *

- Gdybym musiała przestać pracować, pewnie i tak przyjeżdżałabym codziennie. Jak do domu. Ale mam nadzieję, że będę mogła pracować dotąd aż sił mi starczy. Na szczęście syn pracuje w latarni, więc nie boję się, że ktoś obcy mógłby nie dopilnować Stilo. Wierzę też, że kiedy ja odejdę, zastąpi mnie wnuk. Z synem zadbają o latarnię, więc myślę o tym ze spokojem.

AD/JK

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)