"Kobiety mieszkały jak bydło"
Sienniki zamiast łóżek, brak okien, kilka umywalek, maleńka kuchnia. Warunki, w jakich mieszkały 73 Ukrainki zatrudnione w firmie w Zachodniopomorskiem, urągają ludzkiej godności.
Sienniki zamiast łóżek, brak okien, kilka umywalek, maleńka kuchnia. Warunki, w jakich mieszkały 73 Ukrainki zatrudnione w firmie w Zachodniopomorskiem, urągają ludzkiej godności. - Porównania z obozem pracy same cisną się na usta - mówią "Dziennikowi" inspektorzy pracy. "Te kobiety mieszkały jak bydło" - dodaje Ludmiła Aleksiejewa z moskiewskiej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Kiedy we wtorek do zakładu w Trzebórzu koło Pyrzyc weszli funkcjonariusze Straży Granicznej i Państwowej Inspekcji Pracy, Ukrainki siedziały stłoczone w jednej hali przy produkcji wieńców i stroików adwentowych. "One są tu po raz pierwszy, przez przypadek" - próbował tłumaczyć się właściciel firmy. Zapewniał, że kobiety przyjechały wcześniej, niż przypuszczał, dlatego nie zdążył przygotować dla nich budynku. Kontrola zaskoczyła także Ukrainki. Poruszające są zwłaszcza ich komentarze. Przerażone wizją utraty pracy i deportacji z Polski usiłowały... bronić pracodawcy. "Nie jest źle, nie jest źle. Jest woda, jest ciepło, jest kuchnia, wszystko jest" - mówiły w wypowiedzi dla Radia RMF FM.
"Nie jest źle" oznaczało budynek, który jeszcze długo nie powinien być wykorzystywany do celów mieszkalnych. W części sypialnej łóżko przy łóżku. Pościel zastępowały sienniki. Ściany nie miały okien, a w łazienkach nie było ani wanien, ani pryszniców. Do codziennej higieny służyło kilka umywalek z bieżącą wodą. Zbliżone warunki mieli Polacy, którzy jeszcze kilka lat temu najmowali się do prostych prac na plantacjach na Zachodzie i skarżyli się na wyzysk, nieludzkie warunki bytowe, rozliczanie z wody zużytej do mycia.
Urzędnicy Państwowej Inspekcji Pracy nie mogli pojąć, dlaczego Ukrainki się nie skarżyły. "Mieszkały w czymś, co od razu można nazwać obozem pracy. Tam praktycznie nie ma nic prócz betonowych ścian i podłóg. Drzwi zastępuje kawałek dykty" - komentowali na gorąco. Gastarbeiterki ze Wschodu pracowały za 7 zł za godzinę brutto. Od tej kwoty właściciel potrącał im koszty zużytej wody i prądu. Ludmiła Aleksiejewa z moskiewskiej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka była zdumiona. - Trudno mi zrozumieć, dlaczego one godziły się na coś takiego. Z tego, co słyszę, mieszkały jak bydło - mówi gazecie.