Kociakami są tylko przez telefon
Z zawodu nauczycielki, księgowe, czasem grubo po czterdziestce. Po godzinach… napalone studentki. Kto i ile zarabia w „sekstelefonie”?
25.10.2010 | aktual.: 26.10.2010 13:05
Z zawodu nauczycielki, księgowe, matki, czasem grubo po czterdziestce... Po godzinach przeistaczają się w napalone studentki. Kto i ile zarabia w „sekstelefonie”?
W tej branży nie ma mowy o zrównaniu obu płci. „Sekstelefon” sztywno ustala role: klientem jest mężczyzna, usługi oferuje kobieta. Młoda, chętna, rozebrana i wijąca się w erotycznym zapamiętaniu na łóżku. Przynajmniej tak mówi o sobie głosem, który w założeniu ma brzmieć zmysłowo. Dzwoniący wierzy w to, albo udaje, że wierzy. Taka gra dla amatorów kontaktu przez telefon.
Praca – dla kogo i za ile?
Facet, który dzwoni, ma mniej lub bardziej określone oczekiwania. Przeczytał jeden z tysięcy dostępnych anonsów. Mówią one o „laskach”, „foczkach” lub „nimfetkach”. Wszystkie te dziewczyny są piękne, młode i, przede wszystkim, niezaspokojone. Całują go tam, gdzie lubi najbardziej. Proponują, by nauczył je tego, co sam potrafi, a one się odwzajemnią. Doprowadzą go do ekstazy. Są młode, więc szybko się uczą. Czy chce się dowiedzieć, jak się wyginają? Pewnie, że chce! Nic prostszego, jak wybrać numer, owo osławione już dziś 0-700.
Sekstelefon to biznes jak każdy inny. Jest firma, choć często nie wiadomo, gdzie się mieści, są pracodawcy i pracownicy. Mężczyźni też bywają zatrudniani, pisują erotyczne maile i sms-y. Przy telefonie dyżurują wyłącznie kobiety. Bywa, że nie muszą nawet wychodzić z domu. Pracodawca przyjmuje osoby gotowe udostępnić własny telefon lub połączenie z Internetem. W godzinach pracy mogą one być przełączane na „sekslinię”. Zdarzają się wśród nich kobiety wykonujące na co dzień inne, „normalne” zawody: księgowe, nauczycielki, sprzątaczki.
Pracownica, jeśli przełamie opory i odnajdzie się w tej pracy, zarobi 2, 3, a nawet i 5 tys. zł. Trzeba jednak powiedzieć, że to praca zdecydowanie nie dla każdej dziewczyny. - Niektóre po prostu nie mogą się przełamać. Nie są przekonujące, nie potrafią więc zatrzymać klienta. Inne znów czują obrzydzenie do wykonywanego zajęcia, do dzwoniących, w końcu do samych siebie – mówi anonimowo 37-letnia Renata, która w roli „zmysłowej i niegrzecznej studentki” wytrzymała ponad pół roku.
Wymagania? Niby nic nadzwyczajnego. Miły głos, dyspozycyjność, kontaktowość. Niektóre anonse starają się formułować je dowcipnie. Oczekują „sprawnego posługiwania się językiem (oczywiście polskim!)”. Innym zależy też np. na „pełnej kulturze wypowiadania się”. Klienci zdarzają się przecież różni. Bywają wśród nich przedstawiciele elit. Kulturalni, wykształceni, z dyplomami. Po co ryzykować, że dzwoniący zrazi się, gdy trafi na dziewczynę o wulgarnym głosie, czy niepotrafiącą się wysłowić.
Im dłużej, tym więcej
Reguły są proste: dziewczyna zarobi więcej, jeśli uda jej się dłużej przytrzymać klienta przy słuchawce. Koszty połączenia są duże. Wynoszą 7, 10, czasem 12 złotych za minutę. Sprawa nie jest więc prosta. Trzeba umieć sprawić, by klient o tym zapomniał. Do tego trzeba mieć talent, odpowiedni ton głosu, umiejętność doboru prowokacyjnych słów. Dzięki temu facet się nie rozłączy. Będzie tkwił niczym ryba na wędce.
Można też inaczej. Znajomy dziewczyny „zdobywa” komórkę, dzwoni do niej. Gadają do oporu, ona później odpala mu umówioną działkę. Ten, komu ukradziono telefon, zostanie obciążony kosztami. Bywa, że idącymi w dziesiątki tysięcy złotych. O ciągnących się sporach okradzionych ludzi z operatorem można czasami dowiedzieć się z mediów. Chociaż taka informacja nikogo już dzisiaj nie bulwersuje.
Jest też inny sposób na przytrzymanie „jelenia”. Dziewczyna nawija z klientem. Opowiada, jak to jest podniecona, jak marzy o spotkaniu z nim w realu. Zapewnia, że podoba jej się jego głos, że na pewno mógłby jej dużo ofiarować. W końcu proponuje, że jeśli się nie rozłączy, przekieruje go na specjalną, bezpłatną linię. - Wciąż jeszcze zdarzają się tacy, co to łykają – mówi Renata.
W realu to podstarzałe kociaki
Ona sama pracowała w sekstelefonie jako Monika. Tak miała się przedstawiać. Jej prawdziwe imię pracodawca uznał za mało seksowne. Kto trafia do tej pracy? Przeważnie studentki lub poszukujące intensywnie zajęcia młode dziewczyny. Ale zdarzają się też kobiety starsze, z dziećmi. Nie mają wiele wspólnego z „kociakami”, których zdjęcia ubarwiają internetowe i prasowe ogłoszenia.
Czy dzwoniący mężczyźni naprawdę wierzą, że rozmawiają z młodą, superatrakcyjną dziewczyną, która marzy tylko o spotkaniu z nimi? – Może zdarzają się tacy – zastanawia się Renata. – Większość chyba zdaje sobie jednak sprawę, że to tylko taka gra. Gra, która wciąga, i dlatego może być niebezpieczna. Oprócz „napaleńców” zdarzają się też ludzie samotni, pragnący zwykłego kontaktu. Nie zależy im na wysłuchiwaniu sprośnych zdań czy dyszeniu w słuchawkę. Chcą po prostu porozmawiać. Aż dziwne, ilu ich jest.
TK