Koniec profesorów z PKP
Od następnego roku akademickiego wykładowcy
będą mogli zarabiać tylko w dwóch miejscach. Czy wybiorą prestiż
państwowych uniwersytetów, czy wyższe pensje w prywatnych
uczelniach? - zastanawia się "Gazeta Wyborcza".
30.09.2005 | aktual.: 30.09.2005 07:47
Rektor krakowskiej Akademii Ekonomicznej prof. Tadeusz Borowiecki nieraz publicznie narzekał, że w swojej kadrze ma ponad 20 rektorów i prorektorów prywatnych uczelni.
Prof. Piotr Węgleński, były rektor Uniwersytetu Warszawskiego: - _ Część wykładowców kursuje od uczelni do uczelni, bo to się im zwyczajnie opłaca. _
Według "Gazety Wyborczej", naukowcy z mniej znanymi nazwiskami na prywatnych uczelniach dostają po kilka tysięcy złotych. Umowa z trzema czy czterema uczelniami gwarantuje im zarobki sięgające nawet 20-30 tys. zł. Gwiazdy dostają superstawki. Jednemu z byłych ministrów na państwowej uczelni oferowano tylko ok. 5 tys. zł, na prywatnej dostał 25 tys. zł.
-_ Na rynku edukacyjnym profesor UW czy UJ to świetna marka. Nieraz widziałem w ogłoszeniach prasowych, jak moi pracownicy reklamowali rozmaite prywatne szkoły _ - mówi Węgleński. Opowiada o jednym z profesorów, który poza UW był zatrudniony także w Rzeszowie i Szczecinie. - Fizycznie nie był w stanie być w trzech tak odległych miejscach. Ale szkoły mogły się chwalić, że wykłada u nich profesor z Warszawy.
Nie wiadomo, ilu wykładowców pracuje w kilku miejscach. Przeprowadzone dwa lata temu na UJ ankiety pokazały, że na dwóch etatach dorabia jedna piąta pracowników (dokładnie 438 osób), a 50 ma więcej niż trzy umowy o pracę. (PAP)