Na starość torba i kij
Kryzys fatalnie wpłynął na polski system emerytalny, a kondycja ZUS jest zła jak nigdy dotychczas. Istnieje poważne zagrożenie, że w końcu I półrocza przyszłego roku emeryci nie dostaną swoich świadczeń.
03.11.2009 | aktual.: 03.11.2009 13:55
Różnica między wartością świadczeń wypłacanych przez ZUS a wpływami ze składek osiągnęła poziom krytyczny. Na ok. 7 mln emerytów w br. państwo powinno przeznaczyć ok. 139 mld zł, podczas gdy wpływająca składka to tylko 73,5 mld., o 11 mld zł mniej niż w 2008 r. Deficyt, dotychczas niegroźny, wyniesie aż 65,5 mld zł, a to oznacza załamanie systemu świadczeń ZUS. Już w czerwcu 2010 r. emeryci mogą nie otrzymać swoich pieniędzy.
*Rośnie dziura w emeryturach *
ZUS-owi brakuje pieniędzy na wypłaty rent i emerytur, więc otrzymuje wysoką dotację z budżetu, a ponadto sięgnie po zasoby z Funduszu Rezerwy Demograficznej (specjalny fundusz rządowy przeznaczony na finansowanie przyszłych emerytur). Jednak i tak zabraknie ok. 5,5 mld zł i ZUS musi wziąć kredyty w bankach komercyjnych. A kredyty zdrożały – oprocentowanie pożyczki dla ZUS to 6,42 proc., czyli do 5,5 mld zł trzeba będzie dopłacić 350 mln zł odsetek. Niektórzy analitycy uważają, że to o wiele za dużo. Oceniają, że lepiej by było, gdyby o pożyczkę dla ZUS wystąpił budżet państwa – wtedy odsetki byłyby znacznie mniejsze, bo banki na korzystniejszych warunkach kredytują budżet.
W przyszłym roku wcale nie będzie lepiej, nawet jeśli sytuacja gospodarcza się poprawi. Wprawdzie według szacunków składki wzrosną, ale to tylko przewidywania, które mogą się nie sprawdzić. Na pewno natomiast wzrośnie liczba emerytów i bezrobotnych, co spowoduje, że państwo będzie musiało dopłacić ZUS-owi z budżetu ok. 38 mld zł ponad plan. To z kolei wymusi zabranie z Funduszu Rezerwy Demograficznej ponad 7 mld zł i zaciągnnięcie kolejnych kredytów w wysokości ok. 4 mld zł. Prognozy na kolejne lata wyglądają podobnie – nie ma szans na zahamowanie wzrostu deficytu.
Jak załatać tę dziurę
Na wzrost wydatków wpływa głównie powiększająca się z roku na rok armia emerytów. Jeśli wierzyć statystykom – mamy najmłodszych emerytów w całej Unii Europejskiej. Polacy gromadnie uciekają na wcześniejsze emerytury przed groźbą bezrobocia, stymulują ich też zaniżone wynagrodzenia w wielu grupach zatrudnionych – korzystnej jest otrzymać 700 zł świadczenia z ZUS niż 800 zł od pracodawcy, a wiele kobiet decyduje się na jak najwcześniejszą emeryturę pod presją potrzeb domowo-rodzinnych. Remedium na gwałtowny wzrost liczby emerytów miało być wydłużenie wieku emerytalnego. Mówi się o tym od dawna – ale ostatnio minister pracy Jolanta Fedak zapowiedziała, że na razie tej zmiany rząd nie wprowadzi. To zrozumiałe, bo [spowodowana kryzysem, zła] sytuacja na rynku pracy nie sprzyja znaczącemu zwiększeniu liczby zatrudnionych. Tym bardziej że bezrobocie stale rośnie, więc wbrew deklaracjom wszyscy są zainteresowani „ucieczkami na emerytury”. Pracodawcy – bo mają mniej ludzi do zwolnień grupowych. Pracownicy – bo unikną
bezrobocia. Rząd – bo mniej pogarsza się statystyka rynku pracy. Nic nie wskazuję więc na to, by w najbliższych latach przedłużył się okres aktywności zawodowej Polaków.
OFE: miraż oszukańczy, czyli emeryt pod palmami. Może nastąpić za to rewolucja w składkach emerytalnych. Minister pracy zastanawia się podobno nad propozycją zmniejszenia części składek przekazywanych do Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE) z ZUS. System OFE i ZUS funkcjonuje od 1999 r. i był reklamowany jako zapewniający godziwe pieniądze dla emerytów, którzy będą mogli beztrosko odpoczywać na plażach pod palmami. Na konferencji zorganizowanej niedawno przez BCC minister Fedak powiedziała: „Kryzys pokazał, że przekazanie emerytur w ręce fachowców od finansów nie zapewni nikomu emerytury pod palmami. [...] Oni się pomylili co do wysokości emerytur kapitałowych”. Nieoficjalnie w resorcie pracy mówi się, że warto wzorować się na Szwecji, gdzie tylko 2 proc. składek jest inwestowanych w prywatnych instytucjach finansowych, które składki przyszłych emerytów lokują w papierach wartościowych (akcje, obligacje itp.). Takie lokaty mogą w warunkach dobrej koniunktury przynieść bardzo wysokie zyski, powiększając
przyszłe emerytury. Jednakże w razie załamania gospodarczego na tych lokatach można utracić cały kapitał składkowy. Tak było z niektórymi funduszami emerytalnymi w Stanach Zjednoczonych po kryzysie finansowym w Meksyku, kiedy rząd USA musiał z budżetu wypłacić kilkadziesiąt mld dol. na odbudowę funduszy emerytalnych.
W Polsce po reformie emerytalnej z 1999 r. 7,3 proc. naszych zarobków brutto przekazywane jest do OFE za pośrednictwem ZUS, a 12,22 proc. pozostaje w ZUS. Twórcy reformy emerytalnej chcieli zróżnicować gospodarowanie pieniędzmi na przyszłe emerytury: część „bezpieczna” w ZUS i część do związanego z ryzykiem inwestowania w papiery wartościowe. Obecnie obie części są zagrożone, ponieważ wpływy ze składek drastycznie spadają.
Straty OFE to straty całej gospodarki?
Zmniejszeniem, a nawet zawieszeniem na okres dwóch do trzech lat przekazywania składki do OFE nieoficjalnie interesowało się też Ministerstwo Finansów. Reprezentująca OFE Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych (IGTE) nie potwierdza, aby dotarły do niej jakiekolwiek propozycje tego rodzaju zmian. Jednakże kapitały, jakie zgromadziły obecnie OFE, to 170 mld zł aktywów – atrakcyjna kwota dla budżetu ZUS wobec rosnącego, katastrofalnego deficytu. Zwolennicy reformy emerytalnej twierdzą, że takie rozwiązanie byłoby zaprzeczeniem idei tych zmian. „Zamiast na inwestycje na rynku kapitałowym, co robią obecnie OFE, pieniądze przyszłych emerytów zostałyby przeznaczone na inne cele, w tym zapewne na finansowanie deficytu budżetowego w ZUS” – argumentują analitycy w IGTE. Przemilczają fakt, że finansowanie tego deficytu wynika z potrzeby ratowania bieżących emerytur. Pominęła ewentualność takiej potrzeby właśnie owa „idea reformy”, zrywając z zasadą solidarności międzypokoleniowej, choć trzeba przyznać, że tę zasadę
trudno realizować w warunkach kryzysu demograficznego. Inny argument IGTE ma charakter makroekonomiczny: OFE są dużymi graczami na giełdzie, kupują także obligacje rządowe, bony skarbowe i jednostki NFI. Są więc jednym z najważniejszych aktywnych uczestników rynku finansowego, wpływającym na kondycję całej gospodarki kraju. To ważne argumenty, ale dla przyszłych emerytów osiągnięcia kapitałowe systemu OFE są mało atrakcyjne – świadczenia po zakończeniu aktywności zawodowej (po 35 latach pracy) wyniosą w najlepszym przypadku 45 proc. ich ostatniego wynagrodzenia. Dla kobiet (okresy zatrudnienia krótsze o kilka lat) – tylko 40 proc. A to wszystko przy optymistycznym założeniu, że nie będzie kolejnego załamania gospodarki i OFE nie poniosą strat. Premier Tusk krytycznie ocenił rolę OFE, dwa tygodnie temu powiedział dziennikarzom: „Instytucje zarabiające na składkach emerytalnych powinny skuteczniej dbać o przyszłość emerytów, a te składki nie są po to, aby te instytucje zarabiały na nich kokosy”. Istotnie –
prowizja OFE jest wyjątkowo wysoka, wynosi 7 proc., gdy podobne fundusze np. w Wielkiej Brytanii otrzymują tylko 2,5 proc. Premier mimo to zapowiada: „Nie będzie żadnych radykalnych zmian”. *A co na starość? *
Najlepszym rozwiazaniem tej trudnej sytuacji byłoby radykalne poprawienie wpływów ze składek, ale na to szanse są prawie żadne. Najkorzystniejsza była sytuacja w 2007 r., kiedy do ZUS dotarło niemal 90 mld zł – prawie o 20 mld więcej niż w 2009 r. Ten poziom wpływów składki ZUS ponownie osiągnie za kilka lat, jednak wtedy wydatki na bieżące wypłaty emerytur wzrosną o dalsze 20 mld.
Spadek wpływów ma kilka przyczyn. Jedną z nich jest wzrost liczby bezrobotnych (o czym już wspominaliśmy), inną ta, że z rynku pracy ubyła liczna grupa imigrantów. Coraz więcej firm małych i średnich ucieka od płaceniem składki, tnie koszty, ratując się przed upadłością, albo domaga się różnych ulg w płaceniu składek: rozłożenia na raty, odroczenia terminów płatności, zmniejszenia ich wymiaru, często umorzenia. W pierwszej połowie br. takich wniosków do oddziałów ZUS wpłynęło tyle, ile w ciągu całego ub.r. ZUS niebawem może stanąć przed decyzją, czy ratować te firmy kosztem wypłat bieżących świadczeń (jak mowi nam proszący o anonimowość wysoki urzędnik ZUS).
Jest też inna tendencja – małe firmy próbują formalnie uciec od składki. Ponad rok temu w internecie pojawiła się usługa „nie płać legalnie na ZUS”, oferowana przez polskich pośredników załatwiających pracodawcom i osobom prowadzącym samodzielną działalność gospodarczą oficjalne, choć w rzeczywistości fikcyjne zatrudnienie w Wielkiej Brytanii albo na Litwie. Abonament za usługę miesięcznie wynosi 499 zł. Wynagrodzenia oczywiście nie ma, „abonenci” prowadzą nadal działalność w Polsce, ale nie płacą składki na ZUS, ponieważ są zatrudnieni za granicą. Mają też prawo do refundacji świadczeń zdrowotnych w NFZ. Wszystko to wynika z przepisów Unii Europejskiej. Jednak – jak nam powiedział pewien brytyjski ekspert – jest to działanie przestępcze. Pomimo powoływania się na przepisy UE polskie firmy pośredniczące w procederze – choć istnieją legalnie – są przedmiotem dochodzenia organów brytyjskich. Przedstawiciele tych polskich firm gwarantują, że działają zgodnie z prawem, także brytyjskim. „Po prostu znaleźliśmy
lukę prawną. A to nie jest przestępstwo” – twierdzą. Tyle że z luki prawnej „abonenci” w przyszłości emerytur mieć nie będą, a niepłacone składki zmniejszają bezpieczeństwo finansowe obecnych emerytów. Okazuje się, że zgodnie z dawną mądrością, na starość pozostaje torba i kij. Co zupełnie nie niepokoi Polaków poniżej 35. roku życia. Jak wykazują badania socjologiczne, trzy czwarte ankietowanych tej populacji przyznaje, że w ogóle „nie myśli o tak odległej przyszłości”.
Teresa Wójcik