Nieuchwytny przedstawiciel
Jan Ruurd de Jonge, jedyny reprezentant niedoszłego inwestora, który kontaktował się dotychczas z mediami, jest nieuchwytny od poniedziałku, kiedy to na konto zarządcy kompensacji miała wpłynąć zapłata za majątek zakładów w Gdyni i Szczecinie.
20.08.2009 | aktual.: 20.08.2009 11:42
SPFG wylicytował je pod koniec maja na łączną kwotę 380 mln zł. Wcześniej zapłacił też 8 mln zł wadium.
De Jonge, emerytowany oficer marynarki wojennej Holandii, deklarował publicznie, że produkcja na majątku stoczni z Gdyni i Szczecina może ruszyć jeszcze w tym roku, a pod koniec grudnia 2010 r. zakład w Gdyni będzie mógł dostarczyć pierwsze tankowce LNG, których produkcję miał zacząć. Nie wyjaśnia, co takiego się stało, że firma zrezygnowała z tych planów.
_ Pana de Jonge nie ma teraz w Polsce. Prawdopodobnie do końca sierpnia z jego strony nie będzie żadnych komentarzy _ - mówi Katarzyna Gospodarek z firmy Premium PR.
Współpracuje ona z założoną przez SPFG spółką Polskie Stocznie. Ta zaś miała przejąć aktywa obu zakładów. Jan Ruurd de Jonge jest też członkiem jej zarządu.
Jak zapowiedział we wtorek minister skarbu Aleksander Grad, jest szansa, że do 31 sierpnia spółkę SPFG, a więc i jej zobowiązania, może przejąć katarski rządowy fundusz inwestycyjny Qatar Investment Authority.
O Stichting Particulier Fonds Greenrights wiadomo niewiele ponad to, że jest firmą zarejestrowaną na Antylach Holenderskich. Spółka nie ma nawet strony internetowej.
Pierwotnie miała nabyć aktywa obu zakładów w imieniu równie tajemniczego United International Trust, potem Jan Ruurd de Jonge wyjaśniał, że UIT był częścią komercyjnej struktury spółki - reprezentacją fundatorów.
Na temat przyczyn rezygnacji SPFG milczy również katarski bank inwestycyjny QInvest, który razem z Qatar Islamic Bank był gwarantem transakcji, a sam - jak twierdzili jego przedstawiciele - doradzał potencjalnym nabywcom majątku stoczni.
Pytania do... Janusza Szlanty, byłego prezesa Stoczni Gdynia
Czy Pana zdaniem niedoszły stoczniowy inwestor mógł zrezygnować z powodu złej sytuacji w światowym przemyśle stoczniowym, jak mówił minister Grad?
Sytuacja w branży była fatalna w maju, gdy odbywał się przetarg na aktywa obu zakładów. Teraz widać oznaki poprawy na rynku żeglugowym i można się spodziewać, że w ciągu 2-3 lat odzyska on stabilność. Gdyby stocznie uruchomiono na nowo dzisiaj, inwestor mógłby ruszyć z produkcją w połowie 2010 r. i byłby gotowy z pierwszymi statkami na 2011 r. Problemem nie jest kwestia braku zamówień, tylko brak doświadczenia w branży.
Sądzi Pan, że Qatar Investment Authority zapłaci za stocznie?
Gdyby faktycznie chciał kupić majątek stoczni, wygrałby przetarg. Swoją drogą dziwi mnie, że większość obserwatorów zamieszania wokół stoczni koncentruje się na tym, czy ktoś za nie zapłaci bądź nie. Tymczasem chodzi o to, co będzie się działo z majątkiem zakładów, czy w Polsce będzie mógł nadal istnieć przemysł stoczniowy. Nikt, kto nie ma doświadczenia w tej branży, nie gwarantuje takiego scenariusza. Stichting Particulier Fonds Greenrights nie był inwestorem branżowym. Podobnie nie jest nim QIA.
Jaki byłby więc najlepszy scenariusz?
Gdyby QIA nie zapłacił, rząd miałby mniejszy problem w długiej perspektywie. Zamykamy pewien etap stoczniowej historii, majątek trafia do syndyka. Ale jeśli ktoś już wyłoży pieniądze, to niebawem w Gdyni i Szczecinie możemy mieli nową epopeję, niekoniecznie związaną z budową statków.
PARKIET