Panika na rynku surowcowym
15.12.2011 09:30
W środę w USA nastroje były bardzo niedobre. Nie chodziło o publikowane dane makro, bo były one mało znaczące. Nastroje pogarszały nadal dwa elementy: problemy Europy i panika na rynku surowcowym. Włosi sprzedali swoje obligacje, ale z najwyższym w historii oprocentowaniem (5-letnie z 6,47 proc.).
Sytuacja pogorszyła się, kiedy to Klaas Knot, członek Rady Banku ECB, powiedział, że kryzys potrwa przynajmniej dwa lata, a na ratowanie strefy euro fundusz ratunkowy powinien być zwiększony przynajmniej do 1 biliona euro. Jeśli pieniądze maja iść przez MFW, to powinno to być według niego nie 200 mld euro, ale też przynajmniej 1 bilion euro.
Dobiła rynki europejskie pogłoska mówiąca o tym, że agencja ratingowa Standard & Poor's ostrzegła francuskie władze przed możliwym obniżeniem oceny wiarygodności kredytowej Francji. Co prawda, The Wall Street Journal i telewizja CNBC dementowały tę pogłoskę, ale nie wiele to już rynkom pomogło. Jasne jest, że Francja swoje AAA wkrótce straci, więc rynki reagują na każdą wzmiankę.
Na te wszystkie informacje kurs EUR/USD znowu zareagował spadkiem. Kolejne umocnienie dolara doprowadziło do paniki na rynku złota (spadek o 3,5 proc.) i srebra (spadek o 7 proc.). Na złocie trwa klasyczna fala C dużej korekty. To pociągnęło za sobą inne surowce. Ropie zaszkodziło dodatkowo oświadczenie OPEC o zwiększeniu produkcji. Straciła ponad pięć procent, a utworzenie formacji podwójnego szczytu, czyli zapowiedzi większej przeceny jest coraz bardziej prawdopodobne.
Indeksy giełdowe od początku sesji spadały. Najmocniej ważyły na nich spadki cen akcji w sektorze surowcowym i użyteczności publicznej. Po 2,5 godzinach handlu, czyli wtedy, kiedy europejskie spadki już nie straszyły, bo giełdy w Europie się zamknęły, a media gorliwie dementowały pogłoskę o zbliżającej się obniżce ratingu Francji, zaczął odbijać sektor finansowy. To zredukowało straty, ale po 90 minutach niedźwiedzie znowu nacisnęły. W końcu dnia na rynku zapanował po prostu marazm. Nikomu już się nie chciało nic robić. Indeksy straciły ponad jeden procent, znowu oddalając się od linii trendu spadkowego.
GPW też, podobnie jak złoty, nadal zachowała w środę swoją odrębność (wynikającą jak zakładam przede wszystkim ze strategii przed wygasaniem grudniowej linii kontraktów). Owszem, WIG20 rozpoczął dzień od spadku, ale błyskawicznie ruszył na północ. Nawet jednoprocentowe spadki indeksów na innych giełdach europejskich nie doprowadzały do zabarwienia się naszego indeksu na czerwono.
Wypowiedź Knota i u nas jednak popsuła nastroje. WIG20 zaczął się powoli osuwać. Nadal jednak nasz rynek był zdecydowanie silniejszy niż inne giełdy europejskie. Spadki były wręcz znikome. Nic więc dziwnego, że po pobudce w USA, kiedy na innych rynkach indeksy zaczęły się podnosić, WIG20 ruszył do góry. Potem zawrócił, ale kiedy CAC-40 tracił dwa procent, to WIG20 jedynie 0,2 proc. Potem ten brak korelacji widać było jeszcze bardziej. Co prawda, WIG20 stracił 0,62 proc., ale przy 2-3 procentowych spadkach na innych giełdach europejskich, to była kosmetyka. Przed dniem wygasania kontraktów do żadnego przełomu nie dojdzie.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi