Partie obiecują nam miliardy... nasze własne miliardy

Już w niedzielę głosowanie. Partie robią wszystko, aby na finiszu wyborów zdobyć jeszcze kilka punktów poparcia. Znanym i sprawdzonym orężem są obietnice wyborcze. Poszczególne stronnictwa szastają przywilejami, dopłatami, stypendiami i inwestycjami, które mają sprawić, że w Polsce będzie się nam żyć lepiej. Pytanie tylko, ile to będzie kosztowało i kto za to zapłaci?

Partie obiecują nam miliardy... nasze własne miliardy
Źródło zdjęć: © Jupiter

07.10.2011 | aktual.: 12.10.2011 20:43

Politycy starający się dziś o miejsce w parlamencie przyrzekają nam złote góry. Robią wszystko aby stworzyć wrażenie, iż ich obietnicą są do spełnienia jeśli tylko to im wyborcy zaufają i oddadzą władzę. Jednocześnie wielu z nich nawet nie zadaje sobie trudu, aby obietnice osadzić w rzeczywistości ekonomicznej. A ta, w dobie światowego kryzysu zadłużenia, maluje się w ciemnych barwach.

Jak obiecywać, to jak najwięcej

- Tradycja obiecywania przez polityków niemal wszystkiego w zamian za mandat wynika przede wszystkim z niskiej świadomości ekonomicznej Polaków oraz chęci podgrzewania emocji przed samymi wyborami. Poza tym ludzie w dużej mierze po prostu takich obietnic oczekują - mówi Wiktor Wojciechowski z Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Jednak prawie każda obietnica wiąże się z wydatkami. Pieniądze na ich pokrycie trzeba będzie znaleźć w budżecie państwa. Tymczasem już od dwóch lat rząd stara się uporać z zadłużeniem zbliżającym się do alarmowego pułapu 55 proc. PKB. Po przekroczeniu tej granicy czekają nas radykalne cięcia w świadczeniach społecznych, pensjach i administracji.

A jednak politycy puścili wodze fantazji i składane przez nich obietnice sięgają dodatkowych setek miliardów złotych z państwowej kiesy. Rekordziści w biegu o władzę raczą nas sumami, które niechybnie wpędziłyby nasz kraj w kłopoty, jakie dziś przeżywa Grecja. Swoją drogą to właśnie Hellada jest najlepszym przykładem na to, jak kończy się budowanie w społeczeństwie rozdętej do granic możliwości postawy roszczeniowej.

Taki mały, a tyle może... obiecać

Sumując koszty obietnic partii politycznych można dojść do pewnych wniosków. Zasadniczy to ten, że niezależnie od tego kto i w jaki sposób liczy te koszty , powtarza się prawidłowość - im mniejsza i mniej znacząca partia tym bardziej huczne i większe finansowo obietnice.

Obraz
© (fot. WP)

- Jak na dłoni widać, że im mniejsze poparcie w sondażach tym hojniejszą ręką partie rozdają pieniądze. Najlepszym przykładem jest Polska Jest Najważniejsza (PJN). W jej ofercie są takie propozycje jak dodatek 400 zł na każde dziecko, czy konto edukacyjne o wartości 200 zł miesięcznie - mówi Michał Myck z Centrum Analiz Ekonomicznych, współautor raportu o kosztach obietnic przedwyborczych.

Według CAE PJN to jedno z tych stronnictw, które jest najbardziej szczodre pod względem "wyborczych prezentów". Partia ta w ostatnich sondażach zdobywa poparcie w przedziale 1-2 proc. i nigdy nie miała nawet szansy na zarządzanie budżetem państwa. Tymczasem w pierwszym roku swoich rządów planuje wydać dodatkowo 53 mld zł, czyli jedną piątą wartości budżetu za 2010 r. Nawet jeśli, zdaniem autorów raportu, uda się wdrożyć jednocześnie oszczędności przewidywane przez PJN, które mają szansę realizacji, to i tak budżet trzeba będzie zwiększyć o 40 mld zł rocznie.

Wprawdzie większość propozycji, zgodnie z programem partii, wspiera rodzinę oraz dzieci, to poziom obciążenia budżetu w momencie balansowania na krawędzi przekroczenia konstytucyjnej granicy zadłużenia nie wyjdzie na dobre ani rodzicom, ani tym bardziej ich potomkom.

Więksi też potrafią dać

Istotniejsze jednak znaczenie dla stanów finansów państwa mogą mieć obietnice partii, które mają zdecydowanie większą szansę na rządzenie lub choćby współudział w tworzeniu rządu. Tutaj na czoło sztafety z darami dla ludu wybija się SLD. Pula, jaką postanowiło rozdysponować opiewa na prawie 10 mld zł wg. danych CAE oraz niemal 36,5 mld zł zgodnie z wyliczeniami Ministerstwa Finansów.

Także Forum Obywatelskiego przedstawiło swoje wyliczenia co do kosztów przedwyborczych obietnic. Również w ich zestawieniu SLD wykazuje się największą hojnością wśród liczących się ugrupowań. W ciągu całej kadencji Sojusz musiałby wyasygnować dodatkowe środki na kwotę bagatela... 218 mld zł (cały budżet państwa w 2010 r. zamknął się kwotą 249 mld zł). Najdroższe w ofercie SLD byłaby obniżka podatku VAT do 19 proc. która według Ministerstwa Finansów kosztowałaby budżet 16 mld zł rocznie. Mniej wyniosłaby nas pomoc społeczna i pomoc rodzinie, według CAE jedynie 5,5 mld w skali roku.

Obraz
© (fot. WP)

- Program SLD to po prostu "mission impossible". Nie wiem jak zamierza połączyć ze sobą znaczne obniżenie podatków z ogromnym podniesieniem wydatków - a to wszystko przy próbie zrównoważenia budżetu. To karkołomna konstrukcja - podkreśla Wiktor Wojciechowski z FOR.

Krzysztof Karolak, kandydat SLD ze Śląska zauważa - że nie można jednakowo traktować wydatków będących częścią twardych świadczeń budżetowych oraz kosztów, które zostaną zrefundowane z funduszy europejskich.

Rzeczywiście okazuje się, że dokładnie połowa kosztów programu SLD stanowią inwestycje, które mogą zostać sfinansowane ze środków UE - 114 mld z 228 mld wyliczonych przez FOR. Jednak nawet wówczas wydatki generowane przez pomysły Sojuszu będą najwyższe i prawie dwukrotnie większe od następnego PiS-u.

W przypadku szacunków Centrum Analiz Ekonomicznych pod uwagę zostały wzięte jedynie te pomysły polityków, które mają bezpośredni wpływ na dochody oraz wydatki gospodarstw domowych: obciążenia podatkowe, transfery socjalne oraz dopłaty do emerytur. Poza nimi partie obiecały cały szereg inwestycji i jednorazowych projektów (jak choćby zakup tabletów dla wszystkich uczniów czy budowę ośrodków kultury).

Licząc nomenklaturą CAE bardziej oszczędne w obietnicach jest PiS. Mimo to także partia Jarosława Kaczyńskiego nie szczędzi pieniędzy, głównie na cele socjalne. Zamierza wesprzeć przede wszystkim mniej zamożnych Polaków kwotą 7 mld zł rocznie. To wydatki na dopłaty do emerytur niższych niż 1300 zł oraz najmniejszych rent, koszt ulg podatkowych dla rodziców oraz szeregu dopłat i zwolnień dla najmniej zarabiających. 10 mld zł rocznie ma natomiast poprawić sytuację w służbie zdrowia. Dyskusyjne jest wsparcie w dość ciężkiej sytuacji budżetu armii kwotą ok 3 mld zł w ciągu czterech lat.

Obraz
© (fot. WP)

Doświadczenie uczy - oszczędni koalicjanci

Paradoksalnym przypadkiem jest PSL, które z jednej strony, podobnie jak Platforma Obywatelska, stara się utrzymać w ryzach potrzeby finansowe i oszczędnie szafuje obietnicami przedwyborczymi a z drugiej strony tylko jeden pomysł partii może przysporzyć państwu wydatków w wysokości prawie 50 mld zł rocznie. Chodzi o emerytury obywatelskie, pomysł peeselowskiej minister Jolanty Fedak. Taki system aby funkcjonować musiałby być dotowany przez państwo. FOR wyliczył, że w ciągu jednej tylko kadencji kosztowałoby to nas wszystkich prawie 2/5 jednorocznego budżetu - 200 mld zł! Wszystkie liczące się szacunki są zgodne co do tego, że PO zajęło pozycję nad wyraz zachowawczą. Partia, która ma największe szanse objąć tekę premiera i stać się trzonem przyszłego rządu obiecuje swoim wyborcom wyjątkowo niewiele.

- Ostrożność podejścia do deklaracji wyborczych partii koalicyjnych potwierdza ich skupienie się na kwestii stabilności sytuacji sektora finansów publicznych i obawach o poziom deficytu budżetowego, przy jednoczesnej niechęci do podnoszenia podatków w najbliższych latach - mówi Michał Myck.

Ministerstwo Finansów, resort Jacka Rostowskiego, samo oceniło, że propozycje PO to koszt dla budżetu państwa rzędu 4,75 mld zł rocznie, pięciokrotnie mniej niż obietnice następnego PiS-u i siedem razy mniej niż koszt założeń programu SLD. Fundacja FOR wyliczyła podobne proporcje względem PiS (pięciokrotnie mniej chce wydać PO) lecz już obietnice SLD będą aż siedmiokrotnie droższe.

Jeszcze większe dysproporcje obliczyło CAE. Według Centrum biorąc pod uwagę tylko systemowe zmiany w transferach do i z gospodarstw domowych PO planuje aż 20-krotnie mniejsze zwiększenie wydatków niż PiS i aż 31 razy mniej dodatkowych kosztów od Sojuszu.

- PO jest najmniej rozrzutna w obietnicach gdyż zdaje sobie sprawę jakie jest ryzyko dalszego zwiększania zadłużenia i utraty wiarygodności finansowej na świecie - mówi Wiktor Wojciechowski z FOR.

Poza tym zdecydowana większość propozycji Platformy to inwestycje, których część może zostać sfinansowana ze środków europejskich podlegających zwrotowi - budowa domów kultury, centrów nauki i remonty dworców. Wśród systemowych rozwiązań, które pociągną za sobą coroczne koszty dla budżetu znajdziemy jedynie ulgi na dzieci, warte 320 mln zł, podwyżki dla policjantów w wysokości 120 mln zł oraz stypendia dla studentów pierwszego roku - 170 mln zł. W sumie Platforma obiecała wyborcom 4,75 mld zł rocznie (dane MF).

- PO sądzi, i słusznie, że będzie rządziło, zatem musi uważać co obiecuje, bo na pewno zostanie z tego rozliczona. Te partie natomiast, które zdają sobie sprawę, że rządzić nie będą mogą sobie obiecywać co chcą. Stąd też im mniej znacząca partia tym większe wydatki - podsumowuje Piotr Kuczyński z Xeliona.

Mniej sceptyczny jest Ryszard Petru. - Mimo wszystko sądzę, że PO bardziej zdaje sobie sprawę z ograniczonych możliwości realizacji wygórowanych obietnic wyborczych. Będąc u władzy w czasie kryzysu są bardziej świadomi sytuacji budżetowej i trudu jakiego wymaga utrzymanie go w ryzach. Jest to w końcu jakaś forma odpowiedzialności polityków za gospodarkę.

Podobnie jest z PSL-em. Pomijając koncepcję emerytury obywatelskiej, wobec której nawet jej pomysłodawczyni, minister Fedak mówi jedynie, że jest jej zwolenniczką - bez twardej gwarancji realizacji tej koncepcji po wyborach - PSL wprawdzie obiecuje więcej niż PO, lecz już dwukrotnie mniej niż PiS i sześciokrotnie mniej niż SLD (zgodnie z wyliczeniami FOR).

Nie tylko obietnice prowadzą do sukcesu

Wyjątkowa wstrzemięźliwość części stronnictw walczących o reelekcje to nie jedyna nowość w tegorocznej kampanii wyborczej. Dużym zaskoczeniem jest program zupełnie nowej partii politycznej, która jeszcze kilka miesięcy temu mogła liczyć na niecały punkt procentowy poparcia. Mimo to Ruch Poparcia Palikota jako jedyny na serio potraktował wyborców obiecując im przede wszystkim... oszczędności, cięcia i likwidację ulg. Niewielkie obietnice są z nawiązką niwelowane przez ujednolicenie podatku i cięcie wydatków. Jest to pierwszy tak ambitny program wyborczy, który napisała partia, która ma coraz większe szanse na udział w przetargach przy tworzeniu rządu.

Nawet gdyby nie zostały zrealizowane największe ograniczenia wydatków proponowane przez RP a polegające na ujednoliceniu podatków oraz cięciach kosztów w armii, to i tak oszczędności sięgną tu 2 mld zł. A wszystko to przy rosnących notowaniach. Obecnie RP ma w sondażach od 8 do 10 proc. i wielu badaniach przegania SLD.

Jednocześnie należy przyznać, że w kampanii Janusza Palikota rzadko który element przypomina tradycyjną kampanię wyborczą. Niezależnie od ocen metod walki politycznej RP, program wyborczy wydaje się naprawdę rozsądny i jako jedyny odpowiada bieżącym potrzebom ekonomicznym. Czy będzie miał szansę na realizację? O tym już zdecydują wyborcy.

Czy obecny kryzys czegoś nas nauczył?

Dzisiaj finanse publiczne są największym problemem całego świata. Bogatsi o doświadczenie takich krajów jak Gracja, Portugalia czy nawet najbardziej rozwiniętych gospodarek jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone powinniśmy rozsądnie podchodzić do możliwości krajowego budżetu i naszej wiarygodności finansowej. Część partii niestety albo nie rozumie sytuacji albo wciąż liczy na brak świadomości ekonomicznej Polaków przedkładając cel polityczny ponad dobro wspólnego budżetu.

- Realizacja wielu przesadzonych obietnic mogłaby być niebezpieczna dla gospodarki. Na szczęście w większości przypadków nie mają one szans na realizację - podsumowuje Wiktor Wojciechowski z FOR. - Poza tym w tej kwestii w Platformie najwięcej ma do powiedzenia Jacek Rostowski, niezależnie od opinii oponentów, osoba doświadczona na polu walki z długiem i utrzymywania względnej dyscypliny finansowej - dodaje.

Paradoksalnie, to co jest wadą demokracji - rozdmuchane ambicje polityków oraz gotowość do obiecywania wszystkim wszystkiego - ma swoje naturalne ograniczenia. Jak sądzi Piotr Kuczyński - nawet jeśli partia, która ma szansę stać się realną siłą rządzącą, złoży mało realne obietnice to i tak opamiętanie i umiar przyjdzie w momencie stworzenia nowego rządu. I znów spełnione zostanie jedynie to, na co państwo rzeczywiście stać. Po wyborach wszyscy trzeźwieją.

Istotne jest jednak to, z ilu rzeczy trzeba zrezygnować. Im więcej obietnic tym więcej okazji do tłumaczenia się z ich niespełnienia. Lepiej więc już na początku zachować umiar i na poważnie traktować swoich wyborców.

sldfinansebudżet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)