W przetwórni ryb na Alasce
Bartek to jeden z nielicznych rodaków, który miał okazję pracować w przetwórni ryb na Alasce
16.08.2010 | aktual.: 16.08.2010 13:26
Bartek to jeden z nielicznych rodaków, który miał okazję pracować w przetwórni ryb na Alasce. Zajęcie to wymagało od niego mocnej psychiki i dużej wytrzymałości. Zdarzało się, że Polak pracował po 18-20 godzin dziennie, przeznaczając na sen zaledwie 3 godziny.
- Pomysł wyjazdu na Alaskę zrodził się spontanicznie - mówi Bartek. - Namówił mnie do tego mój młodszy brat, który stwierdził, że można tam dużo zarobić, ale najpierw trzeba trochę zainwestować. Bracia wyjechali na Alaskę w ramach programu Work&Travel, za pośrednictwem jednego z rzeszowskich biur. Wyjazd za Ocean kosztował Bartka około 7 tys. zł, z czego prawie 3,3 tys. zł poszło na bilet lotniczy w dwie strony.
Za wizę do Stanów zapłacił 100 dolarów. Około 3 tys. złotych trafiło w ręce agencji. Bartek przyznaje, że warto było zapłacić te pieniądze, bo umowa z biurem gwarantowała im pewne zatrudnienie. - Była możliwość skorzystania z tańszej opcji, ale wtedy musielibyśmy szukać pracy na własną rękę - mówi Polak.
Polacy trafili do przetwórni Icecool Seafood położonej na wyspie Larsen Bay. W regionie tym znajduje się jedno z największych łowisk łososia na świecie. Bartek wyleciał na Alaskę pod koniec czerwca 2008 roku, gdzie przebywał do połowy września. Ostatnie dwa tygodnie pobytu przeznaczył na zwiedzanie.
W drodze do Larsen Bay
Po dwudziestu godzinach lotu Bartek wylądował na lotnisku w Anchorage, największej miejscowości na Alasce. Mieszka tam ponad 40 proc. całej ludności tego stanu. Po dwóch dniach pobytu w tym mieście Polacy udali się rejsowym samolotem na wyspę Kodiak. Stamtąd zabrano ich niewielką awionetką na wyspę Larsen Bay. Wszystkie koszty związane z przelotami na Alasce sfinansował pracodawca. Przetwórnia Icecool Seafood do której trafili Polacy zatrudniała wtedy około 200 osób, z czego jedną czwartą załogi stanowili nasi rodacy. - Oprócz nas pracowali tam jeszcze imigranci z Rosji, Ukrainy, Dominikany, Maroka i wielu innych krajów - wspomina Bartek. - Pracowaliśmy na totalnym odludziu, wśród nielicznych domostw, których mieszkańcy trudnili się głównie rybactwem. Pracując w przetwórni byliśmy praktycznie odcięci od świata. Żywność dowożono na wyspę samolotami.
Warunki zaoferowane przez pracodawcę były wręcz znakomite. Wszyscy pracownicy mieli zagwarantowane bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie. Dzięki temu mogli odłożyć większość zarobionych pieniędzy. Zatrudnieni mieszkali w czteroosobowych pokojach w dwóch budynkach stanowiących kompleks należący do przetwórni. Oprócz pomieszczeń mieszkalnych znajdowała się tam m.in. pralnia i jadalnia.
Do 4 nad ranem
Praca w przetwórni zaczynała się o 7 rano, a kończyła przeważnie o 4 nad ranem. - W szczycie sezonu pracowaliśmy po 18-20 godzin dziennie przeznaczając na sen po 3-4 godziny - mówi Bartek. - Zajęcie przy rybach trwało najpóźniej do północy. Potem zaczynało się sprzątanie hali i czyszczenie maszyn. Osoby myjące podłogi kończyły pracę około godziny 4. W ciągu dnia mieliśmy kilka przerw na regeneracje sił i posiłek.
Wszyscy pracownicy przetwórni wykonywali swoją pracę na stojąco, głównie przy taśmie lub obsłudze maszyn do patroszenia i cięcia ryb na kawałki. Kobiety zajmowały się dopełnianiem puszek z łososiem. Obowiązkiem pracujących na taśmie było poprawienie tego co zrobiła maszyna, a więc filetowanie nie do końca oczyszczonych ryb. Osoba stojąca na końcu taśmy miała ręce pełne roboty. To właśnie do niej trafiały wszystkie pominięte kawałki. - Nieprzerwane dostawy łososia powodowały, że w sierpniu nie mieliśmy praktycznie ani jednego dnia na odpoczynek - mówi Polak. 18 tys. dolarów za sezon
Dzięki dużej liczbie nadgodzin zatrudnieni Polacy mieli okazję zarobić całkiem przyzwoite pieniądze. Stawki oferowane przez pracodawcę nie były specjalnie wysokie. Pracownicy zatrudnieni w przetwórni zarabiali po 8 dolarów na godzinę. Podczas pracy w nadgodzinach stawka ta wzrastała do 12 dolarów. W czasie całego sezonu można było zarobić w granicach 18-20 tys. dolarów.
Po skończeniu pracy wielu Polaków udało się w podróż po Ameryce. Ostatnie dwa tygodnie przed wyjazdem do kraju Bartek i jego brat przeznaczyli na zwiedzanie Anchorage i dziewiczych krajobrazów w dolinie Denali.
- Czas ten wykorzystaliśmy również na zakupy, które na Alasce były szczególnie opłacalne ze względu na zerową stawkę VAT - mówi Bartek. Gdyby jeszcze raz trafiła się okazja wyjazdu do przetwórni, niekoniecznie na Alaskę, bracia chętnie by z niej skorzystali. Choć jak zaznacza Bratek, nie jest to łatwe zajęcie.
- To praca dla osób silnych psychiczne i wytrzymałych fizycznie. Samo zajęcie nie jest zbyt ciężkie, ale tak duża liczba godzin pracy jest naprawdę wyczerpująca. Udało nam się przetrwać dzięki wzajemnej pomocy. Na każdym kroku można było wyczuć wsparcie innych rodaków. Praca na odludziu wytworzyła w nas silne poczucie wspólnoty.
Maciej Sibilak