Zły czas kredytów
Polska gospodarka „nie zasługuje” na kryzys – mówią politycy. Można powiedzieć, że obrywamy rykoszetem. Tylko czy to nas nie zabije?
31.10.2008 | aktual.: 31.10.2008 08:01
Gospodarki w regionie to system naczyń połączonych. Gdy gdzieś źle się dzieje, odczuwają to dokładnie wszyscy. Tak jest i tym razem. Z polskiej giełdy ucieka kapitał, bo jesteśmy postrzegani jako część większej całości. Jako jeden z puzzli gospodarki Europy Środkowej. W niektórych z krajów regionu (np. na Węgrzech) sytuacja gospodarcza z powodu szalejącego kryzysu jest niewesoła. Ten pesymizm z Budapesztu przelał się do Warszawy. Efekt? – Gwałtowne osłabienie złotego i spadki na giełdzie to efekt wycofywania z naszego rynku krótkoterminowego kapitału – powiedział w TVN24 wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. – W Polsce nie ma realnego kryzysu – dodał.
Silny złoty
Większość specjalistów zgadza się z tym, że w przełomowych momentach giełdą rządzą emocje. Taki czas mamy właśnie teraz. Zdaniem specjalistów, obiektywnie rzecz biorąc, nie ma powodów, by sądzić, że polska gospodarka kuleje. Doszło do dość dziwnej sytuacji. Polskie oddziały zagranicznych gigantów finansowych mają się lepiej niż ich centrale. Komisja Nadzoru Finansowego i sam rząd przyglądają się dokładnie (jak to zgrabnie ujął wicepremier Pawlak – „upilnowują”), czy instytucje finansowe z udziałem kapitału zagranicznego nie transferują za granicę zysku wypracowanego w Polsce. Miałby on wesprzeć centrale.
Nie patrząc na fakty, zagraniczni inwestorzy uwierzyli, że Polska gospodarka też się chwieje i zaczęli wycofywać pieniądze z warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. W efekcie bardzo silna w ostatnich miesiącach złotówka zaczęła tanieć. Co to znaczy? Waluta to też towar. Im więcej osób chce inwestować w Polsce (oceniając stan naszej ekonomii jako dobry), tym bardziej nasza waluta „jest w cenie”. Jest tym droższa. W praktyce oznacza to, że za jedną złotówkę kupimy więcej za granicą. Silna złotówka oznacza tani dolar, euro czy franka szwajcarskiego. Taka sytuacja dla wielu jest błogosławieństwem, ale nie dla wszystkich. Silny złoty oznacza, że dla gości zagranicznych w Polsce jest drogo. To właśnie dlatego ostatnie wakacje nie były zbyt udane dla polskiego przemysłu turystycznego. Nasz kraj odwiedziło mniej turystów, bo wielu uznało, że nad Wisłą wyda zbyt dużo pieniędzy. Silna złotówka to także kłopot dla tych wszystkich, którzy w Polsce coś produkują, a sprzedawać chcą za granicą. Ich produktom znacznie
trudniej konkurować, bo są drogie.
Tani złoty
Sytuacja odwraca się o 180 stopni, gdy zagraniczni inwestorzy przestają się polską gospodarką interesować. Dzieje się tak np. wtedy, gdy wskaźniki ekonomiczne są niezadowalające (wtedy powody są jak najbardziej obiektywne), ale także wtedy, gdy inwestorzy po prostu boją się o swoje pieniądze. Fakty mniej się liczą, a bardziej instynkt. Wszyscy uciekają, to ja też lepiej się spakuję – zdają się mówić inwestorzy. Wychodząc ze swoim kapitałem z Polski, powodują, że notowane na giełdzie spółki zaczynają tanieć. Na warszawskim parkiecie tak źle jak teraz nie było prawie od 5 lat. Brak zainteresowania inwestowaniem w Polsce powoduje, że nasza waluta tanieje. Więcej złotych trzeba więc wydać, by kupić dolary, euro czy franki. I tutaj zaczyna się kłopot dla tych, którzy mają kredyty w obcych walutach. Najczęściej dotyczy to szwajcarskiego franka (aż 70 proc. wszystkich kredytów w Polsce zaciąganych jest w tej walucie), który w ciągu trzech ostatnich miesięcy zdrożał o ok. 40 proc! Latem jeden frank kosztował poniżej
2 złotych. Dzisiaj trzeba za niego płacić 2,7 złotego. Tym samym dokładnie o 40 proc. więcej (w porównaniu z miesiącami letnimi) muszą więcej płacić ci, którzy spłacają zaciągnięte we frankach kredyty. Czy warto przewalutować kredyt na złotówki? W czasie burzy na pełnym morzu nie warto przesiadać się na inny okręt. Kredyty w złotówkach dalej są mniej atrakcyjne niż te we frankach. Zawieruchę trzeba przeczekać. I ewentualnie wtedy podjąć odpowiednie decyzje. Po to, by raty kredytów we frankach i złotówkach się zrównały, frank musiałby kosztować sporo powyżej 3 złotych. Tak duży spadek wartości złotego oznaczałby wzrost inflacji, a to pociągnęłoby za sobą konieczność podniesienia stóp procentowych i… wzrost oprocentowania kredytów w złotówkach. Czy taki scenariusz jest możliwy? Wszystko jest możliwe, ale stanowczo najgorszym rozwiązaniem jest podejmowanie pochopnych decyzji. *Franków nie ma *
Dzisiejsze kłopoty na światowych rynkach mają swoje źródło za oceanem. Kryzys zaczął się w USA, gdzie banki nieostrożnie udzielały kredytów hipotecznych. Pieniądze w zasadzie mógł dostać każdy. W górę szły ceny nieruchomości, więc trzeba było pożyczać coraz więcej, aż… bańka pękła. W Polsce też udzielano kredytów stosunkowo łatwo. Tak było, ale już nie będzie. Skończyły się czasy, w których banki udzielały pożyczek nawet na 110 proc. inwestycji. Pokrycie całej inwestycji (czyli wskaźnik LTV = 100 proc.) z kredytu było czymś zupełnie normalnym. Żaden z liczących się banków nie pytał o wkład własny. Z przeprowadzonych ostatnio przez Komisję Nadzoru Finansowego badań wynika, że z 37 dużych banków aż 10 zbyt łagodnie oceniało zdolność do spłaty kredytu. Ba, 46 proc. bankowców (w badaniach przeprowadzonych przez Pentor pomiędzy 5 a 12 września br.) twierdzi, że polityka banków przy udzielaniu kredytów hipotecznych, jest za mało restrykcyjna. Gdyby dzisiaj przeprowadzono te same badania, wyniki byłyby zapewne
inne. Bodaj wszystkie banki nie chcą słyszeć o udzielaniu na całą inwestycję pożyczek we frankach. Niektóre chcą, by klient miał nawet 33 proc. wkładu własnego. Zabezpieczenia chcą także banki udzielające kredytów w złotówkach. Ci, którzy chcieli nabyć lub wybudować dom (mieszkanie), a nie mają gotówki, muszą poczekać. Banki nieprędko poluzują, wkład własny będzie trzeba mieć. Pozostaje oszczędzać. W najgorszej sytuacji są ci, którzy z bankiem mieli już podpisaną umowę przedwstępną i na jej podstawie zapłacili za mieszkanie lub dom zadatek. Teraz banki żądają zmiany warunków i pokazania wkładu własnego. W wielu przypadkach klienci go nie mają. Pojawiają się też przypadki, że banki spóźniają się z wypłatą kolejnych transz kredytów już przyznanych. Szczególnie dotyczy to kredytów zaciągniętych we frankach szwajcarskich. Banki nie mają „na stanie” franków, bo nikt im nie chce ich pożyczyć.
Nie da się ukryć, że odczuwamy skutki światowego kryzysu. Teraz najgoręcej jest w portfelach tych, którzy mają kredyty w obcych walutach. Tracą także ci, którzy rozpoczęli inwestycję (dali zadatek), a bank wycofał się ze swoich zobowiązań. Gdyby kryzys miał trwać długo, jego skutki odczują także ci, którzy z kredytami nie mają nic wspólnego.
Tomasz Rożek