Absolwenci bez przyszłości
Żeby kupić małą kawalerkę, muszą oszczędzać przez 55 lat
16.02.2012 | aktual.: 16.02.2012 11:00
W Polsce bezrobocie wśród młodych osób do 25. roku życia wyniosło w zeszłym roku 25,9 proc. - wynika z danych Eurostatu. I choć to kiepski wynik pamiętajmy, że w 2002 roku osiągnęło ono 42,5 proc. Znów jednak obserwujemy trend związany ze wzrostem bezrobocia wśród najmłodszych osób w wieku produkcyjnym, i to nie tylko w Polsce, ale w niemal wszystkich krajach europejskich.
Bezrobocie wśród młodych w 2011 roku wyniosło tam 21,4 proc. Najwyższe odnotowano w Hiszpanii (46,4 proc.), Chorwacji (35,8 proc.), Grecji (32,8 proc.- z 2010 r.), Portugalii (29,2 proc.), we Włoszech (27,8 proc. - z 2010 r.), w Irlandii (28,9 proc.) i Bułgarii (26 proc.). Najniższe w Holandii (7,6 proc.), Niemczech (8,5 proc.) i Austrii (8,3 proc.).
Choć najwyższe bezrobocie dotyczy osób niewykształconych i bez kwalifikacji, to jednak coraz trudniej znaleźć pracę absolwentom wyższych uczelni. Według raportu Eurofound „Youth and Work” zatrudnienie osób z wyższym wykształceniem w latach 2007-2010 w całej Europie zmniejszyło się z 61 proc. do 56. W Polsce spadek był mniejszy - z 53 proc. do 52. Najmniej młodych wykształconych znajduje zatrudnienie na Słowacji i we Włoszech. Najwięcej - w Finlandii i Niemczech.
Tylko na waciki
Ewelina, by zwiększyć swoje szanse na rynku pracy studiowała dwa kierunki. W 2009 roku ukończyła grę na skrzypcach, a w 2010 edukację muzyczną na Akademii Muzycznej, uzyskując tytuł magistra sztuki.
Przez pierwszy rok pracowała w przedszkolu jako wychowawczyni. Dostała umowę zlecenie i pracując przed osiem godzin dziennie zarabiała 1,3 tys. zł na rękę. Dodatkowo udzielała prywatnych lekcji nauki gry na skrzypcach, za które dostawała 35 zł za godzinę i pracowała w ognisku muzycznym jako nauczyciel skrzypiec. Tam zatrudniona na umowę o dzieło brała 25 zł za godzinę.
- Wtedy mało nie zarabiałam, ale wracać do domu codziennie o 21? Tak można żyć przez jakiś czas, ale na pewno nie na dłuższą metę.
Dlatego zostawiła to zajęcie i zajmuje się tylko nauką gry na skrzypcach, co znacznie zmniejszyło jej dochody. Na taką pracę może sobie pozwolić tylko dlatego, że na utrzymanie zarabia mąż. A ona na przysłowiowe waciki.
O pracy w szkole muzycznej może tylko marzyć, choć do wielu wysłała swoje CV. - Niestety ciągle dużo etatów zajmują emerytowani już nauczyciele - tłumaczy.
Bez rodziców ani rusz
Joanna Zawistowska skończyła Policealne Studium Hotelarskie i politologię na uniwersytecie. Od tego czasu minęło sześć lat. Ani razu nie pracowała w swoim zawodzie.
- Pod koniec studiów zaczęłam pracę w Tesco. Dostałam umowę o pracę i około 1 tys. zł na rękę. Potem korzystając z agencji pośrednictwa pracy brałam zlecenia w marketach. Jak wyrobiłam 700 zł na rękę, to było dobrze. Teraz sprzątam w bazie lotniczej MW w Gdyni Babich Dołach. Znów na zlecenie za około 1,2 tys. zł na rękę.
Joanna mieszka z siostrą, więc wydatkami na mieszkanie dzielą się po połowie, choć przyznaje, że to i tak duży koszt. Zwłaszcza, że czasem zdarzają się nieprzewidziane wydatki jak np. wymiana wodomierzy. - Gdyby mama nam nie pomagała, to nawet z dwóch naszych pensji byłoby ciężko się utrzymać.
Mimo trudnych warunków udało się jej odłożyć na laptopa i kurs prawa jazdy, więc nie narzeka. Ale też na rozrywkę stara się nie wydać za dużo. Na przykład nie chodzi do kina, bo bilety są zbyt drogie. Za to jej słabością są książki. Na to jednak jest rada - można je wypożyczać z biblioteki. Emigracja
Kasia w 2010 roku skończyła matematykę finansową na politechnice. Czyli, według wszelkich prognoz rynku pracy, życie miało jej wiele do zaoferowania. Po studiach dała sobie miesiąc oddechu i zabrała się za szukanie pracy. Pierwszą znalazła po około 3 miesiącach. Wysłała blisko 100 CV, była na 10 rozmowach.
- Oferty były różne, między innymi „praca” za darmo. Ostatecznie otrzymałam dwie propozycje, jedna za 2,5 tys. zł brutto, druga za 2,6 tys. Niestety żadna nie była związana z moim wyuczonym zawodem. Wybrałam tą drugą. Podpisałam umowę o pracę. Porównując to z zarobkami moich rówieśników, trafiło mi się całkiem nieźle. Na rękę miałam jakieś 1,8 tys. zł.
Początkowo mieszkała z rodzicami, co dawało jej dużą swobodę finansową. Ale w końcu zmęczyły ją 1,5-godzinne dojazdy do pracy.
- Wynajem kawalerki kosztowałby mnie około 1 tys. zł plus ok. 450 zł na rachunki. Za 400 zł miesięcznie ciężko jest przeżyć, tym bardziej, że po studiach brakowało mi wszystkiego: komputera, ubrań, butów. Sytuacja żenująca. Po 18 latach nauki nie było nawet cienia szansy na samodzielne utrzymanie.
Dlatego Kasia wyprowadziła się na stancję do czteropokojowego mieszkania. Za pokój płaciła 640 zł miesięcznie. Dojazdy kosztowały ją 105 zł, wizyty u lekarza 100 zł na 3 miesiące (33 zł miesięcznie), leki 70 zł, telefon 35 zł. To dawało w sumie 883 zł stałych miesięcznych kosztów. Zaobserwowała, że w sumie wydaje 1,5 tys. zł. 300 zł mogła odłożyć, np. na naukę angielskiego.
- To tylko 8 lat odkładania na nowy samochód lub 55 lat na kawalerkę (nie uwzględniając inflacji). Mój przypadek nie jest jeszcze najgorszy, ale jak można mówić o zakładaniu rodziny, wychowywaniu dzieci i kupowaniu mieszkania… aż robi się smutno - puentuje Kasia.
Niedawno wyjechała za granicę. Na razie nie pracuje. - Tu wstyd się przyznać do wcześniejszych zarobków, bo pytają, czy to na tydzień.
Anna Dąbrowska/JK