Akcje KGHM pogrążyły warszawską giełdę
Nasz rynek należał dziś od samego początku notowań do najsłabszych w Europie. „Pracował” na to głęboki spadek cen jednej tylko, choć dużej spółki.
07.01.2010 17:24
Nasz rynek należał dziś od samego początku notowań do najsłabszych w Europie. „Pracował” na to głęboki spadek cen jednej tylko, choć dużej spółki.
Nie świadczy to jednak najlepiej o stanie naszej giełdy. Niezbyt dobrze rokuje też koniunkturze w rozpoczętym właśnie roku. Widać to doskonale, jeśli skojarzyć reakcję kursów na informację o zamiarze sprzedaży niewielkiego przecież pakietu akcji KGHM z wielkimi planami prywatyzacyjnymi Skarbu Państwa. Jeśli taka będzie reakcja rynku wtórnego, nawet Ameryka nam nie pomoże.
Polska GPW
Na warszawskim parkiecie dzień rozpoczął się niezbyt przyjemnie i w takim samym nastroju handel toczył się aż do jego zakończenia. Indeks największych spółek spadał na otwarciu o 1,56 proc. Była to głównie „zasługa” mocno taniejących akcji KGHM. Traciły one początkowo 3,7 proc. To efekt informacji o zamiarze pozbycia się 10 proc pakietu papierów spółki przez Skarb Państwa. Wskaźnikowi nie pomagały też zniżkujące o 2,3 proc. walory BRE i taniejące o 1,3 proc. akcje Pekao. Lotos, Telekomunikacja Polska oraz PKO również dokładały swoje 1 proc. W tej sytuacji znacznie lepiej radził sobie wskaźnik szerokiego rynku, zniżkujący o około 1 proc. Na tym niezbyt chlubnym tle „błyszczały” indeksy małych i średnich firm, tracące na wartości zaledwie ułamki procent. W ciągu dnia sytuacja niewiele się zmieniała. Skala spadku walorów miedziowego kombinatu sięgała momentami ponad 4,5 proc.
Na zamknięciu WIG20 tracił 1,47 proc., a WIG o 1,03 proc. Wskaźnik średnich firm był niższy niż w środę o 0,23 proc., a sWIG80 o 0,58 proc. Obroty wyniosły prawie 1,5 mld zł.
Giełdy zagraniczne
Przebieg wczorajszej sesji na Wall Street doskonale obrazował rozterki amerykańskich inwestorów. Byki i niedźwiedzie żonglowały indeksami jak w cyrku. W przypadku Dow Jonesa i S&P500 wynik był remisowy z lekkim wskazaniem na byki, które w przypadku tego ostatniego ugrały jeden punkt w porównaniu do środy. Ale w ciągu dnia pojawił się kolejny rekord. Nie jest to specjalny wyczyn, więc na nikim nie zrobił wrażenia. A i do zawiedzionych nadziei, że nie zdołał się utrzymać do końca sesji, też już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Patrząc na wykresy, można odnieść wrażenie, że trend wzrostowy ma się doskonale. Skąd więc te obawy? Pojawiły się one dziś nieco wyraźniej na giełdach azjatyckich. Przewaga spadków był przytłaczająca, choć skala niezbyt duża. Optymizm panował jedynie na parkiecie filipińskim, gdzie wskaźnik wzrósł o 1,25 proc. i w Nowej Zelandii, gdzie zwyżka sięgnęła 0,4 proc. Liderami spadków były koreański KOSPI, zniżkujący o 1,28 proc. i tajwański TWSE, tracący 1,08 proc. Nikkei spadł o 0,46 proc.
Nastroje zmroziły pierwsze oznaki zaostrzania przez Chiny polityki pieniężnej, mające na celu ograniczenie ekspansji kredytowej.
W Paryżu i Frankfurcie dzień zaczął się od spadku indeksów o około 0,5 proc. W okolicy zamknięcia ze środy plasował się londyński FTSE. Skala spadków zwiększyła się po publikacji danych makroekonomicznych. Okazało się, że sprzedaż detaliczna nieoczekiwanie zmniejszyła się w strefie euro w listopadzie o 1,2 proc. w porównaniu do października, podczas gdy spodziewano się jej wzrostu o 0,1 proc. W porównaniu do listopada ubiegłego roku była niższa o 4 proc. Smutek inwestorów nie trwał jednak długo. Pocieszyli się lepszymi odczytami wskaźnika nastrojów w gospodarce i nastrojów konsumentów. Nie wystarczyło to jednak do wyjścia indeksów nad kreskę. Udało się to jedynie indeksowi w Londynie.
Na parkietach naszego regionu optymizmem tryskały jedynie najbardziej „sponiewierane” przez kryzys rynki. W Rydze indeks zwyżkował o 3,3 proc., a w Tallinie o 1,15 proc. O 0,4 proc. rósł wskaźnik giełdy w Bukareszcie. W Budapeszcie i Pradze spadki sięgały 0,2-0,3 proc. Warszawa była dziś europejskim liderem strat. Około godziny 16.00 CAC40 i DAX traciły po 0,3 proc, a FTSE zyskiwał 0,1 proc. Wskaźniki nie reagowały na kiepski początek notowań za oceanem.
Waluty
Na światowym rynku walutowym wciąż trwa poszukiwanie poziomu równowagi lub kierunku zmian kursów. Na razie bez efektu, ale na brak emocji nie można narzekać. Wspólna waluta dość mocno boksuje się z amerykańską. Wczoraj przed południem wygrywał „zielony”. Euro taniało wówczas do 1,428 dolara. Wieczorem kurs wspólnej waluty sięgał nawet 1,443 dolara, choć zamknięcie wypadło dla dolara nieco bardziej korzystnie. Dziś rano euro doszło do poziomu niemal 1,445 dolara, ale zaraz po tym osiągnięciu dynamicznie słabło niemal cały dzień. Szczyt tej tendencji wypadł na poziomie 1,43 dolara za euro.
Po dość spokojnej środzie, dziś znów mieliśmy spory ruch na naszym rynku. Umacniający się wobec euro dolar zepchnął złotego w okolice 2,88 zł, o ponad 4 grosze od porannego rozpoczęcia handlu. Po godzinie 14.00 nasza waluta odzyskiwała dystans, ale udało się urwać jedynie dwa grosze. Bardzo podobny scenariusz rozgrywany był w przypadku euro i franka. Jeszcze rano wspólną walutę można było kupić za niecałe 4,09 zł. Kilka godzin później trzeba już było za nią płacić ponad 4,12 zł. Pod koniec dnia było o grosz taniej. Frank zdrożał z 2,76 do 2,78 zł, a późnym popołudniem strata zmniejszyła się o niecały grosz. Patrząc z punktu widzenia analizy technicznej może na najbliższym czasie spodziewać się umocnienia naszej waluty. Jednak chyba to nie względy techniczne będą mieć decydujące znaczenie.
Podsumowanie
Bykom starczyło animuszu tylko na trzy pierwsze sesje nowego roku. Słabł on zresztą z dnia na dzień. W końcu dziś podaż przeważyła. Ale cenionej przez niektórych styczniowej tradycji stało się zadość. Pierwsza i dwie kolejne sesje przyniosły zwyżkę. To dobry znak na cały rok. Czy ta przepowiednia się sprawdzi, zobaczymy za prawie rok. Jedno jest pewne. W „międzyczasie” emocji nie zabraknie.
Roman Przasnyski,
Główny Analityk Gold Finance