Azjata na budowie
Rząd chce zatrudnić na polskich budowach robotników z Chin i Indii, bo wyliczył, że w tej branży brakuje u nas 200 tysięcy pracowników. Jakie mogą być konsekwencje sprowadzenia tak licznej grupy egzotycznych gastarbeiterów?
27.02.2007 08:41
Rozmowa z prof. Zbigniewem Bokszańskim
Sławomir Sowa: Rząd chce zatrudnić na polskich budowach robotników z Chin i Indii, bo wyliczył, że w tej branży brakuje u nas 200 tysięcy pracowników. Jakie mogą być konsekwencje sprowadzenia tak licznej grupy egzotycznych gastarbeiterów?
Zbigniew Bokszański (socjolog z UŁ): Jeżeli teraz brakuje u nas pracowników, to przyczyna tkwi przede wszystkim w różnicy zarobków między Polską a innymi krajami Unii. Sądzę, że ta różnica będzie się stopniowo zmniejszać, więc Polacy, przynajmniej częściowo, zaczną wracać. Druga sprawa, to ułożenie sobie życia z przybyszami z Azji. Spodziewam się tu pewnych problemów, ponieważ Polacy nie bardzo są przygotowani do kontaktów z ludźmi z odległych kultur.
Czy Chińczycy lub Hindusi sprowadzeni do Polski pozostaną na taki okres, jak zakładają władze i wrócą potem do siebie, czy też zostaną na dłużej, tworząc nową rzeczywistość etniczną?
Trzeba założyć, że część z nich na pewno zostanie na dłużej. Będą mieli dzieci, wejdą w związki małżeńskie. Doświadczenia Republiki Federalnej Niemiec z Turkami i Francji z Algierczykami bardzo wyraźnie to pokazują. We Francji mieszka na stałe 5 milionów osób wywodzących się z północnej Afryki, co stanowi 10 procent ludności. Oczywiście, Francja jest w innej sytuacji, miała silne więzi z byłymi koloniami, więc u nas nie będzie mowy o tak dużym odsetku. Trzeba jednak pamiętać, że trudno będzie wyperswadować przybyszom, żeby zabrali manatki i wrócili do siebie. Niemcy próbowali to załatwić niezbyt wysokimi odprawami, ale nie bardzo im to wyszło.
*Czy sądzi pan, że możemy mieć do czynienia, po raz pierwszy od dziesiątków lat, z problemem mniejszości narodowej? *
Musiałoby upłynąć dwadzieścia, trzydzieści lat, zanim moglibyśmy mówić o powstaniu mniejszości etnicznej. Na początku będą to zapewne jednostki wyrwane z rodzin, które tu będą po prostu pracować.
Mówi pan o nieprzygotowaniu Polaków do kontaktów z ludźmi z odległych kultur. Sądzi pan, że mogą się ujawnić postawy rasistowskie?
Żaden kraj europejski nie jest od tego wolny. Pewną zagadką mogą być reakcje Polaków, którzy są generalnie bardzo gościnni, ale nie można w stu procentach przewidzieć, jak potraktują przybyszów. Korzystne jest to, że Azjaci będą pracować na budowach, gdzie brakuje rąk do pracy, za względnie niskie płace, więc konkurencji i pola do konfliktów raczej się nie spodziewam. Ale, oczywiście, nie można wykluczyć drobiazgów, na przykład zatargów sąsiedzkich. Generalnie, przez pierwszych pięć, dziesięć lat nie spodziewam się dużych problemów.
Na przykład takich, że zaczną zabierać pracę naszym?
Otóż to. Może się okazać wręcz przeciwnie. Skoro mają pracować w budownictwie, to z czasem mogą spaść ceny mieszkań.
Ale kto powiedział, że będą się trzymać budownictwa, jak zakłada rząd? Może zaczną konkurować z Polakami tam, gdzie nikt się nie spodziewał?
Tego wykluczyć nie można, ale nie sądzę, żeby przez kilkanaście pierwszych lat dochodziło z tego powodu do konfliktów. Jeżeli potraktujemy zatrudnienie azjatyckich robotników budowlanych jako rozwiązanie awaryjne, nie widzę powodu do niepokoju.
Za ile lat różnica w zarobkach między Polską a innymi krajami Unii będzie na tyle mała, że przestaniemy uciekać do Wielkiej Brytanii czy Irlandii?
Do pełnego wyrównania potrzeba parę dekad, natomiast w krótszej perspektywie zarobki w Polsce mogą wzrosnąć na tyle, że ludziom przestanie się opłacać wyjeżdżać, bo wiąże się to z różnego rodzaju wyrzeczeniami. Ten odpływ będzie więc trwał, ale nie będzie już tak znaczny i nie zaważy na bilansie siły roboczej.
Sławomir Sowa
Dziennik Łódzki