Bez lidera nie da rady
Kiedy się w Samborcu zjedzie w lewo z szosy Sandomierz - Kraków, widać od razu niebieską halę z dużym napisem ZPO Sambor. Obok hali stoi kilka dużych srebrnych silosów. Spółka za kilka tygodni będzie obchodzić dziesięciolecie.
27.12.2010 10:56
12 wspólników, 35 pracowników, wartość spółki ok. 20 mln złotych. Tak jest dziś. A jak było dziesięć lat temu? Spółka zaczynała z kapitałem 2 695,5 tys. zł. - Pomysłodawcą i inicjatorem powstania spółki był nieżyjący już Szczepan Potęga - wspomina prezes Henryk Kapusta. - Pięciu sadowników za jego namową założyło spółkę, potem doszli następni i w tej drugiej grupie byłem także ja. Teraz jest 12 udziałowców i na razie nie przewidujemy zwiększania ich liczby.
Największym udziałowcem (23,5 proc.) jest syn Henryka Kapusty, najmniejszy wspólnik ma 2 proc. udziałów. Większość z nich jest w wieku 50-60 lat.
Pierwszym prezesem był właśnie Szczepan Potęga. Jak mówi dziś Henryk Kapusta, czwarty z kolei szef spółki, bez prezesa Potęgi na pewno by ona nie powstała. To on miał pomysł, wizję, umiał przekonać do niej sąsiadów - sadowników. Namawiał, czasem trochę lukrował przyszłość, pociągał swoim przykładem.
Powstawanie grup producenckich jest idée fixe obecnego ministra rolnictwa, ale trudno znaleźć takiego w ciągu ostatnich kilkunastu lat, który by o tym nie mówił, nie zachęcał, nie ubolewał, że jest ich za mało.
Mimo to nadal polscy producenci żywności nie zrzeszają się i w efekcie mają w konfrontacji z przetwórcami i z zagraniczną konkurencją o wiele mniejszą siłę przebicia, niż to wynika z potencjału produkcji.
Dlaczego tak się dzieje, a raczej - dlaczego w Samborcu się udało?
Prezes Kapusta podkreśla rolę inicjatora powstania spółki. Musi być lider, który pociągnie innych, musi to być człowiek, który potrafi przekonywać, cierpliwy, nastawiony na kompromis, na współpracę.
Ale konsekwentny, uparty. Czasem może nawet przed wspólnikami ukrywać złe strony przedsięwzięcia, pomniejszać trudności. Liczy się cel i ostateczny efekt. Oczywiście pod warunkiem, że się rzecz cała powiedzie.
- W 1998 roku od firmy z Łososiny kupiliśmy pierwszą prasę do wytłaczania soku z jabłek, używaną - mówi prezes Kapusta. Ta pierwsza prasa stoi dziś na placu, już jako swego rodzaju zabytek, nie pracuje od kilku lat. Produkcja soku ruszyła w sierpniu 2000 roku.
W 2002 roku Sambor kupił nową prasę, dwa lata później dokupił kolejną, a w 2003 roku większą stację wyparną do zagęszczania soku, o przepływie 16 tys. litrów na godzinę.
Trzy nowe prasy HPI 5000 zostały kupione w latach 2007, 2009 i 2010. Zastąpiły one poprzednie. Na przyszły sezon ma też być gotowe uzupełnienie linii o podgrzewacz miazgi, co umożliwi przerób owoców miękkich. Pozwoli to wydłużyć sezon przetwórczy.
Rok 2007 był bardzo trudny, cena jabłek przemysłowych była wysoka - nawet 1,2 złotego za kilo. Koszt wytworzenia soku był więc zbyt duży, doszedł do 1800 euro za tonę, a rynkowa cena wynosiła 1000 euro. Główny odbiorca - Niemcy - kupowali tańszy koncentrat z Chin, z Turcji. Na każdej tonie koncentratu zakład tracił więc ok. 800 euro. Spółka miała straty.
- Nie my jedni - wspomina prezes Kapusta. - 60 proc. zakładów produkujących koncentrat znalazło się wtedy pod kreską.
Ale na koniec pierwszego półrocza Sambor miał na minusie 3,9 mln zł. Bank nie chciał dać kredytu, zaczyna się sezon i nie ma pieniędzy na skup surowca. W takiej sytuacji zostałem szefem spółki.
Jedynym wyjściem było opóźnianie płatności za jabłka i jak najszybsza sprzedaż kolejnych partii gotowego koncentratu, czyli jak najszybsza rotacja pieniędzy. Udało się, na koniec 2007 roku Sambor wyszedł na zero.
W 2008 r. było już 600 tys. zł zysku, rok później 900 tys. A jaki będzie 2010 r.? Zapowiada się jako trudny - plony będą niskie. W maju, gdy kwitną jabłonie - były deszcze. Znacznie mniej owoców zostało zawiązanych, a ponadto na zawiązki rzucił się parch jabłoniowy. Nie pamiętam, choć jestem sadownikiem od roku 1970, żeby trzeba było tyle razy opryskiwać sady - mówi Henryk Kapusta. - Na jabłonce powinno być 90-100 jabłek, a w wielu sadach jak jest 30, to już dobrze. Do tego dochodzą o wiele wyższe niż w poprzednich latach koszty oprysków.
Sadownicy oczekują więc wyższych cen za jabłka przemysłowe, a nie wiadomo, jak wysoka będzie cena koncentratu na rynku, od czego zależy, jaką cenę za jabłka będą mogli zapłacić przetwórcy, żeby wyjść na swoje.
Prezes Kapusta przewiduje, że w tym roku, z powodu niskiego urodzaju jabłek w Polsce, krajowa produkcja koncentratu będzie znacznie niższa niż w latach poprzednich.
Obawia się więc, że na rynek wejdzie koncentrat z Chin, Turcji i Iranu i podkreśla, że nie można liczyć na to, że jego jakość, zwłaszcza chińskiego, będzie niska.
Prezes podkreśla, że w roku 2007, gdy obejmował rządy w spółce, jej sytuacja finansowa była bardzo zła. Rocznie w Samborze przerabia się ok. 60 tys. ton jabłek, uzyskując 7,5-8 tys. ton koncentratu.
Ile spółka na nim zarabia? W hurcie można dostać 1,10-1,20 zł za kilogram koncentratu, zarabiając 10-20 groszy na jednym kilogramie. 25 groszy to jest już, według prezesa Kapusty, dobry zarobek. Wspomina, że kiedy wstępował do spółki, mówiono mu, że na kilogramie koncentratu można będzie zarobić od 50 groszy do złotówki, ale nigdy takich zysków spółka nie osiągnęła.
Trzy razy Sambor korzystał z unijnych środków na rozbudowę zakładu - w latach 2004, 2006 i teraz - w sezonie 2009/2010 na rozbudowę mocy produkcyjnych wartą w sumie ok. 10 mln zł. Spółka dokupiła 2 h ziemi obok dotychczasowego terenu. Co ma tam być?
- Zbieramy propozycje - mówi prezes Kapusta - może biogazownia, może mroźnia. Zobaczymy, co będzie bardziej obiecujące, chcemy rozpisać konkurs na wykorzystanie tego terenu.
Dlaczego Sambor nie jest klasyczną grupą producencką, ale spółką z o.o.? Jedynie ok. 2-3 proc. jabłek przerabianych w zakładzie jest kupowanych od udziałowców.
Wspólnicy mają sady nastawione głównie na produkcję jabłek konsumpcyjnych, a nie przemysłowych. Do przerobu trafiają jedynie te jabłka, które nie spełniają kryteriów jakościowych dla handlu.
- A grupa producencka powinna w znacznie większym stopniu bazować na surowcu dostarczanym przez współwłaścicieli.
Ze skupem surowca nie mamy większych problemów - mówi Henryk Kapusta. - Mamy podpisane umowy kontraktacyjne z wieloma sadownikami z okolicy, oczywiście bez gwarantowania ceny, bo ta co roku zależy od sytuacji na rynku.
W okolicy są jeszcze trzy przetwórnie, ale jabłek starcza dla wszystkich. Jeśli chodzi o odbiorców koncentratu, głównie z Hiszpanii i Niemiec, to także mamy stałych klientów, ale co roku od nowa podpisujemy z nimi umowy. Jan Bazyl Lipszyc