Bogowie PRL-u

Komu najlepiej się żyło "za komuny"?

Obraz
Źródło zdjęć: © CAF/PAP/Marcin Wegner
W PRL-u byli "bogami", dziś ich praca nie jest już tak prestiżowa, a niektóre z niegdyś pożądanych profesji, w nowym systemie gospodarczym uważane są niezbyt atrakcyjne. Komu najlepiej się żyło "za komuny"? Jakie zajęcia były najbardziej pożądane? Zobaczmy.

1. "Sklepowa"

Sprzedawczyni, ekspedientka, "sklepowa" - bez względu na nazwę, chodzi o tę samą osobę. Panią za ladą, która miała dostęp do tego wszystkiego, co od czasu do czasu pojawiało się na rynku. - Ze sprzedawczynią nikt nie zadzierał - wspomina ze śmiechem Zofia Dutkowska. Ona sama 30 lat temu pracowała w geodezji. Swoją pracę lubiła, ale nie było to zajęcie najbardziej pożądane. - To co, że pani ze sklepu stała za ladą w brudnym fartuchu, a często i mało twarzowym czepku. Od jej sympatii czy antypatii zależało - może nie życie okolicznych mieszkańców - ale z pewnością ich - nazwijmy to - dobrobyt. Warto pamiętać, że 30 lat temu, sklepowe półki, w niczym nie przypominały tych, które widzimy w dzisiejszych sklepach. Bez większych problemów można było kupić tylko ocet - śmieje się kobieta. - Po najzwyklejsze rzeczy stało się w kolejkach, a jak już się pojawiła np. kawa, to przed sklepem było prawdziwe piekło. Połowę rzeczy w tym czasie dostawało się spod lady. A sprzedawczynie było prawdziwymi "królowymi" w swoich
sklepach, od których zależało, czy dziś na obiad będzie mięso, czy znów placki ziemniaczane.

2. "Pani z Pewexu"

Choć generalnie wszystkie osoby pracujące w handlu, ze względu na dostęp do rozmaitych dóbr, cieszyły się dużym szacunkiem społecznym i jeszcze większą zazdrością, i tu byli lepsi i "lepsiejsi". Do tych najlepszych należeli szczęściarze, który pracowali w rozmaitych Centralach Handlu Zagranicznego, jak Baltona czy Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego - znane bardziej jako Pewex. "Praca w tych przedsiębiorstwach uważana była powszechnie za prestiżową i często łączyła się z możliwością uzyskania dodatkowych dochodów związanych z kontaktami zagranicznymi i dostępem do dewiz." - Miałam znajomą, która pracowała w Pewexie. Dzięki niej moje dzieci miały od czasu do czasu luksusowe słodycze, ja super kawę, a mąż Camele. Tymi niezwykle cennymi produktami, znajoma płaciła mi za swetry, które robiłam jej na drutach - wspomina Zofia Dutkowska.

3. "Pan z Polmozbytu"

Wysoko na liście niedostępnych, a bardzo pożądanych dóbr był samochód. Na zwykłym rynku auto mogli kupić niemal wyłącznie szczęściarze, którzy zdobyli talon. Dwa albo i trzy razy drożej własne cztery kółka zdobywało się na giełdzie. Byli jednak ludzie, którzy mogli w zdobyciu tego upragnionego pojazdu (albo równie nieosiągalnych części) pomóc - pracownicy Motozbytu, który po połączeniu w 1974 roku z dwoma innymi przedsiębiorstwami motoryzacyjnymi, został przemianowany na Polmozbyt. - Pracując w tym przedsiębiorstwie, a przede wszystkim w tej branży, miało się pewną możliwość "załatwienia" auta np. z jakąś awarią lub niekompletnego. Dostęp do części też był, więc takie auta można było szybko usprawnić - wspomina lata w Polmozbycie pan Jerzy, który całe swoje zawodowe życie spędził w branży motoryzacyjnej. - Poza tym pracownicy Polmozbytu byli też zazwyczaj mechanikami - do tego z dostępem do części - więc na brak dodatkowych zleceń od klientów też nie mogliśmy narzekać. Ja osobiście źle się czułem w tym
systemie, w którym wszystko trzeba było "załatwić". Szczególnie, że nie było możliwości, by pomóc w zdobyciu auta wszystkim, którzy przychodzili z rozmaitymi flaszkami i innymi trudnymi do zdobycia precjozami.

4. Urzędniczka

- Ja ci mięso spod lady, ty mi szybki meldunek. Tak to wtedy wyglądało - wspomina Ewa Brzycka, dziś emerytka, w PRL-u etatowa urzędniczka. - Pieniądze w poprzednim systemie nie były najwyższą wartością. Po pierwsze dlatego, że w pewnym okresie inflacja była tak duża, że pensja, która wystarczała w styczniu na przeżycie całego miesiąca, w maju pozwalała już tylko kupić buty. Jeśli oczywiście udało się je dostać - śmieje się pani Ewa. - Najważniejszy był handel barterowy, czyli coś za coś. A że urzędnik mógł w wielu sytuacjach "pomóc", przyspieszyć, "przegapić" brak jakiegoś dokumentu lub coś "obejść", jego usługi na rynku były bardzo cenne - dodaje kobieta.

5. *"Dewizowy" *

Jak napisał na forum jeden z internautów "w socjalizmie dowolna praca bardziej lub mniej przeszkadzała w zarabianiu pieniędzy". Najlepsze były więc te zajęcia, które nie zabierały zbyt wiele czasu i pozwalały zająć się tym, co przynosiło prawdziwe korzyści "np. przemytem lub cinkciarstwem, dając jednocześnie świadczenia i pieczątkę w dowodzie chroniącą przed wysłaniem na Żuławy".

Wprawdzie cinkciarstwo trudno jest nazwać zawodem, ale w praktyce byli to "przodkowie" właścicieli prywatnych kantorów, którzy oficjalnie rozpoczęli swoją działalność w 1989 roku. Praca była wprawdzie niebezpieczna, a zagrożenie czyhało zarówno ze strony złodziei, jak i przedstawicieli władzy państwowej, ale zarobek ogromny. Do tego w walucie, która nie traciła na wartości i pozwalała zaopatrywać się w sklepach, w których na półkach towar nie tylko był obecny, ale także luksusowy.

6. Marynarz

Podobno w PRL, tylko cinkciarze mieli więcej dolarów niż oni. Mowa o marynarzach pływających na zagranicznych statkach. - Świetne zarobki i dostęp do dewiz, to nie były jedyne zalety tej profesji - opowiada Iwona Kuna, córka marynarza. - Przede wszystkim jako jedni z nielicznych mieli oni szansę zwiedzać świat, a czasami na taki rejs udawało się też zabrać kogoś z rodziny. Moja mama kilka razy z tatą pływała. My z bratem zostawaliśmy wtedy z dziadkami, bo przecież trzeba było chodzić do szkoły - wspomina z pewnym żalem. - Ale zawsze czekaliśmy niecierpliwie na powrót taty, nie tylko dlatego, że bardzo tęskniliśmy, ale także z ciekawości, jakie piękne rzeczy przywiezie. I nie chodziło tylko o ubrania, bo w domu były pieniądze i nie pamiętam by na coś nam brakowało, ale o takie cuda, których u nas nie było. Jak byłam mała to najbardziej się cieszyłam z ogromnych muszli, koralików i innych ozdób. Potem cenniejszymi nabytkami był sprzęt grający i kasety magnetofonowe z zachodnimi wykonawcami -wspomina.

W Gdyni, gdzie wychowywała się pani Iwona, tata marynarz nie był jakąś rzadkością. - W szkole łatwo dawało się poznać, kto ma w rodzinie kogoś pływającego, bo i ubrania były inne i zabawki - wspomina.

*Polecamy: * "Uwaga samochody! Jest praca!" - żenujące oferty pracy 7. "Kierowca w Orbisie"

Wprawdzie nie na taką skalę jak marynarz, ale także kierowca pracujący na trasach międzynarodowych mógł zwiedzać świat, a przynajmniej jego kawałek. - Zazwyczaj jeździłem do krajów ościennych i tych tylko trochę dalszych, ale i to miało swoje dobre strony - opowiada Zbigniew Jatczak. Dziś jest na emeryturze, w PRL-u pracował jakie kierowca w Orbisie. Jeździł też po Polsce, ale to właśnie trasy "w głąb Europy", były bardziej atrakcyjne. - Po pierwsze można się było choć trochę wyrwać z kraju. Wprawdzie do państw, gdzie obowiązywał podobny ustrój, ale i to było wtedy coś. Już sam fakt, że mogłem powiedzieć, że w przyszłym tygodniu do Bułgarii czy na Węgry jadę, robiło duże wrażenie. Z takich wojaży zawsze też udawało się coś przywieźć, a i zarobki były bardzo dobre - wspomina.

8. Taksówkarz

Jeżdżenie "na taksówce" było w PRL-u zawodem niezwykle popłatnym. Jeszcze trzydzieści lat temu żaden taksówkarz na klienta nie czekał. Przeciwnie, na postojach ustawiały się kolejki chętnych, a kierowca mógł swobodnie wybierać kogo i gdzie będzie wiózł. - Najlepiej zarabiało się zabierając klientów z lotniska czy portu - wspomina pan Rafał. - Wtedy zawsze wpadały do kieszeni jakieś "zielone". Zarabiało się też na kartkach na paliwo. Taksówkarz dostawał talony na 250 litrów benzyny miesięcznie - jeśli dobrze pamiętam, a normalni kierowcy w zależności od samochodu na około 30 - 40. Wielu kolegów, ja też, jeździło samochodami na ropę, a na nią limitów nie było, a kartki na benzynę sprzedawaliśmy - wspomina taksówkarz.

AD,MA,WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Masz taką popielniczkę w domu? Dziś jest warta krocie
Masz taką popielniczkę w domu? Dziś jest warta krocie
Rachunek za lampki świąteczne. Tyle kosztują 24 godziny świecenia
Rachunek za lampki świąteczne. Tyle kosztują 24 godziny świecenia
Zatrudniał "na lewo" cudzoziemców. Taką karę dostał
Zatrudniał "na lewo" cudzoziemców. Taką karę dostał
Szukają rąk do pracy. Zarobki do 13 tys. zł miesięcznie
Szukają rąk do pracy. Zarobki do 13 tys. zł miesięcznie
L4 zamiast urlopu. Tak Polacy kombinują w święta i sylwestra
L4 zamiast urlopu. Tak Polacy kombinują w święta i sylwestra
Podróbki kawy zalewają Polskę. To oszuści wsypują do opakowania
Podróbki kawy zalewają Polskę. To oszuści wsypują do opakowania
Nietypowe oferta sprzedaży. "Przygotowywane w wigilijny wieczór"
Nietypowe oferta sprzedaży. "Przygotowywane w wigilijny wieczór"
Kazali im pracować w święta. Aptekarze poszli do sądu. Oto wyrok
Kazali im pracować w święta. Aptekarze poszli do sądu. Oto wyrok
Szwedzki gigant kupuje polską firmę. Znają ją wszyscy miłośnicy psów
Szwedzki gigant kupuje polską firmę. Znają ją wszyscy miłośnicy psów
"Zamykamy". Prowadził zakład od 46 lat. Klienci przyjeżdżali z daleka
"Zamykamy". Prowadził zakład od 46 lat. Klienci przyjeżdżali z daleka
Polacy się z niego śmiali. Teraz trudno tam wcisnąć szpilkę
Polacy się z niego śmiali. Teraz trudno tam wcisnąć szpilkę
Nowa atrakcja na Pomorzu. Polacy wejdą tu po raz pierwszy
Nowa atrakcja na Pomorzu. Polacy wejdą tu po raz pierwszy
ZANIM WYJDZIESZ... NIE PRZEGAP TEGO, CO CZYTAJĄ INNI! 👇