Chętnych do kupna wciąż brak
Piątek na rynkach w USA miał odpowiedzieć na pytanie czy czwartkowe wzrosty o dwa procent to początek wyciągania indeksów przed końcem półrocza czy tylko jednorazowe wybicie po poniedziałkowych spadkach.
29.06.2009 08:17
Piątek na rynkach w USA miał odpowiedzieć na pytanie czy czwartkowe wzrosty o dwa procent to początek wyciągania indeksów przed końcem półrocza czy tylko jednorazowe wybicie po poniedziałkowych spadkach.
Neutralne rozpoczęcie i zakończenie niewielkim spadkiem pokazało, że jednak nie ma tak wielu chętnych na akcje. Indeksy w piątek nie wzrosły mimo dość dobrych danych. Oczekiwania znacznie przebił wzrost przychodów Amerykanów (1,4 proc. vs. oczekiwane 0,4 proc.), a wydatki natomiast zamiast 0,4 proc. zwiększyły się zaledwie o 0,3 proc., choć w najważniejszej kategorii (usługi) nie zanotowano żadnego wzrostu. Dla gospodarki niemal całkowicie usługowej to minus, że obywatele nie wydają, ale niewątpliwym plusem jest fakt, że w maju miał miejsce największy wzrost przychodów od roku, a wzrost wydatków ma miejsce po raz pierwszy od trzech miesięcy. Skąd taka poprawa? Cięcia podatków oraz wypłaty z opieki społecznej zasilanej stymulującą gotówką z administracji Obamy. Dodatkowo powszechne w USA staje się przekonanie, że trzeba być przygotowanym na najgorsze i trzeba oszczędzać, więc stopy oszczędności Amerykanów również wzrosła do 6,9 proc., czyli poziomu najwyższego od 15 lat. Negatywnie zaskoczyła publikacja
wskaźnika wydatków osobistych PCE.
Ogólnie dane nie były jednoznacznym impulsem, ale przy dobrych nastrojach posłużyłyby do budowy poważnej zwyżki. Fakt, że nie udało się tego osiągnąć pokazuje, że nie ma co liczyć na większe wzrosty i przebicie S&P500 przez 945 pkt. Rozpoczynający się tydzień mimo kończenia półrocza nadal faworyzuje podaż. Plusem dla popytu jest utrzymywanie się indeksu powyżej 200-sesyjnej średniej, która broni przed większą przeceną.
Równie spokojnie było również w piątek na GPW. Rozpoczęcie na jednoprocentowym wzroście po czwartkowym rajdzie indeksów w Stanach nie było niczym nadzwyczajnym. Było wręcz słabe a dodatkowo optymizm ulatniał się wraz z upływającym czasem i coraz mniejszymi obrotami. Aktywność każdej strony giełdowych zmagań zamarła po godzinie kiedy rynek jeszcze utrzymywał się na minimalnych plusach. Następne kilka godzin to absolutna stabilizacja ze zmianami rzędu kilku punktów. Choć podaż stopniowo zbijała ceny akcji to cały rynek przed większym spadkiem bronił KGHM zyskujący ponad 3 proc.
Wyrwanie z marazmu zapewniły dopiero dane ze Stanów. Rynki zareagowały na nią zaledwie sekundową poprawą, po której zwiększyły skalę przeceny, a WIG20 nawet otarł się o poziom neutralny. Odwrócenie spadkowej tendencji przyniosło dopiero rozpoczęcie sesji w Stanach. Gdy tam po negatywnym otwarciu byki od razu wyszły na plusy poprawa była widoczna również na krajowym rynku i… ponownie po chwili wróciliśmy do poziomu startu.
Ostatecznie udało się zakończyć na mikroplusie, ale podczas całej sesji największe wrażenie robił obrót i jego porażająco niska wielkość. WIG20 z trudem uzbierał przez cały dzień 416 mln złotych, czyli dla porównania niewiele więcej ile podczas czwartkowego debiutu sama Bogdanka! Tak śmiesznie niskie wartości świadczą o tym, że akcjami nie interesował żadna instytucja finansowa, a handlowali tylko indywidualni gracze, zatem znaczenie sesji na przyszły tydzień jest żadne. Z kończącego się tygodnia płynie jednak wniosek, że po spadku nie było ani chęci, ani kapitału do odbicia, więc akcje są nadal za drogie i to spadki są bardziej prawdopodobne niż wzrosty. Na razie docelowy poziom to okolice 1750 pkt.
Paweł Cymcyk
analityk
A-Z Finanse