Cukrowa wymiana ciosów
Chociaż decyzje w sprawie liberalizacji unijnego rynku cukru zapadną w Brukseli, to najgorętsza dyskusja na ten temat toczy się nie w kuluarach europarlamentu, lecz w Polsce. Obserwując wymianę ciosów między zwolennikami szybkiego zniesienia systemu kwotowego a oponentami, ze smutkiem stwierdzam, że oskarżenia i ogólnikowe hasła zastępują dyskusję merytoryczną. Tymczasem rozstrzygnięcie, jakie zapadnie w kwestii propozycji Komisji Europejskiej, będzie miało ogromne znaczenie dla polskiej gospodarki i polskich konsumentów.
13.02.2013 | aktual.: 13.02.2013 13:21
Dlatego warto pochylić się nad znalezieniem kompromisu, korzystnego dla naszego rynku, a nie dla poszczególnych grup nacisku.
Europejski rynek cukru należy do najściślej regulowanych branż gospodarki w państwach UE. Co prawda w 2006 roku pozwolono na zagospodarowanie ilości cukru, która nie została wyprodukowana w ramach kwot, ale ta zmiana nikogo nie zadowoliła. Przetwórcy spożywczy domagają się pełnej liberalizacji, a organizacje rolnicze uważają, że ten ruch spowodował tylko koncentrację produkcji cukru w rękach dużych koncernów.
Przedstawiona przez Komisję Europejską propozycja liberalizacji tak naprawdę jest projektem zmiany reguł gry o 180 stopni. Od 2015 roku miałoby nie być kwot, nie być cen minimalnych, a pozaunijne koncerny mogłyby szeroko wejść ze swoimi produktami. Taka perspektywa cieszy zwłaszcza koncerny produkujące słodycze, które miałyby możliwość kupna tańszego niż obecnie cukru. Koronnym argumentem tego środowiska są potencjalne oszczędności dla konsumentów, którzy będą płacili mniej za część produktów spożywczych. Przetwórcy wskazują również na rozwój branży spożywczej dzięki dostępowi do taniego surowca.
Producenci cukru i plantatorzy buraków cukrowych wskazują z kolei, że szybka liberalizacja, bez wprowadzenia mechanizmów chroniących unijne cukrownictwo, po prostu doprowadzi do zalania Europy tanim cukrem z Brazylii. W konsekwencji europejskie cukrownictwo zostanie znokautowane, a zamiast liberalizacji będziemy mieli dominację pozaunijnych koncernów.
Z polskiego punktu widzenia zasadnicze pytanie brzmi: czy przyjęcie propozycji Komisji Europejskiej będzie miało korzystny wpływ dla polskiej gospodarki?
Zacznijmy od zagrożeń i korzyści dla konsumentów. Argument, zgodnie z którym zniesienie kwot spowoduje automatyczne obniżki cen produktów spożywczych, nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. W Polsce w latach 2006-2010 cena cukru spadła o około 20 procent, a jednak w tym samym okresie ceny słodyczy i napojów wzrosły o kilka do kilkunastu procent. Nie trzeba być ekonomistą, by wiedzieć, że surowiec jest tylko jednym z czynników, kształtujących finalną cenę produktu. Z kolei producenci cukru podkreślają, że kwoty gwarantują konsumentowi stabilne ceny – chronią go bowiem przed skutkami fluktuacji cen na światowych rynkach. To mało przekonujący argument: fluktuacja to nie tylko groźba wyższych cen, ale i szansa na obniżki.
Kolejna kwestia to przygotowanie polskich cukrowni i polskich plantatorów do uwolnienia rynku. Na dzień dzisiejszy średnia wydajność produkcji buraków cukrowych wynosi w Polsce ok. 8,7 ton na hektar, czyli mniej więcej dwie trzecie średniej unijnej. Polscy plantatorzy potrzebują jeszcze kilku lat, aby móc konkurować z plantatorami z Niemiec i Francji. Z kolei szybka i głęboka liberalizacja może się negatywnie przełożyć na plany związane z Polskim Cukrem, który znajduje się u progu prywatyzacji. Ten problem będą mieli nie tylko polscy cukrownicy, ale i inne europejskie firmy, które będą musiały stawić czoła przede wszystkim brazylijskiej konkurencji.
System kwotowy musi być gruntownie zreformowany. Jednak pomysł, by szeroko otwierać unijne rynki przed zagranicznymi producentami, bez wprowadzenia skutecznych mechanizmów chroniących przed zagrożeniami, jest niebezpieczny. Dyskusja powinna dotyczyć nie tylko tego, co zmieniać, ale – jak i kiedy te zmiany wprowadzać. Wielka szkoda, że kompromisowe propozycje nikną wśród skrajnych stanowisk. Nie tak dawno prezes Polbisco – stowarzyszenia producentów słodyczy – zdyskredytował wszystkie opinie, wyrażające zastrzeżenia do szybkiej liberalizacji, określając je mianem „kampanii PR”. To pokazuje poziom emocji w tej sprawie i źle wróży szansom na wypracowanie kompromisowego stanowiska. Nie chodzi przecież o to, by jeden sektor spożywczy zyskał kosztem drugiego, ale by pogodzić korzyści dla konsumentów z ochroną polskiego rynku. Czy naprawdę jest to godzenie ognia z wodą?
Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego