Czy to koniec ogórkowej mafii?
Straże miejskie zaczęły odnosić sukcesy w walce z rzeszą
nielegalnych handlarzy. Pomaga im nowe prawo i determinacja w jego
egzekwowaniu. Nie dość na tym, strażnicy sami zaczęli sprzedawać zarekwirowany towar.
10.08.2012 | aktual.: 11.08.2012 11:23
Urzędnicy wraz ze służbami porządkowymi od dawna głowili się, jak poradzić sobie ze sprzedawcami bez zezwoleń. Ci ustawiali się ze swoimi towarami w centrach miast, zanieczyszczali teren i grali na nosie właścicielom okolicznych sklepów, którym odbierali klientów.
Przełom nastąpił, gdy w zeszłym roku w życie weszła nowelizacja kodeksu wykroczeń. Dotychczas stosowane mandaty nie przynosiły skutku. Nowe przepisy umożliwiły rekwirowanie towaru. Początkowo działający na czarno kupcy nic sobie z tego nie robili, funkcjonariusze bowiem dalej wręczali pouczenie oraz mandaty.
- Nowe przepisy realizujemy dopiero, gdy stwierdzimy notoryczne łamanie przepisów lub że robią to osoby, które prowadzą taką działalność na szerszą skalę - mówi Monika Niżnik, rzeczniczka Straży Miejskiej w Warszawie.
- Wiele osób obsługuje po kilka stoisk i prowadzi regularną działalność gospodarczą - tłumaczy Niżniak.
Gdy opornym handlarzom zaczęto odbierać towar, ci coraz rzadziej wracali na swoje miejsca.
- Zauważyliśmy duży spadek nielegalnych stoisk. Dziś wiemy, że odnieśliśmy sukces i temat mamy opanowany - podkreśla Leszek Wojtas, zastępca naczelnika Wydziału Dowodzenia Straży Miejskiej w Łodzi.
Dzięki temu udało się usunąć stragany z Promenady w Szczecinie. Nielegalni handlarze przestali wracać na zakopiańskie Krupówki. Skończył się także długoletni problem Warszawy z handlem wokół Dworca Wileńskiego. Coraz rzadziej można spotkać sprzedawców bez pozwoleń w ścisłym centrum stolicy.
Ogórkowa mafia
Przeciwnicy działań służb porządkowych wskazują, że w ten sposób tak naprawdę odbiera się pracę ludziom biednym, którzy starają się tak utrzymać. Rzecz w tym, że dotychczasowa polityka wypisywania mandatów bardziej im szkodziła. Ogromna część tych ludzi to jedynie tzw. słupy. Handlują towarem innych sprzedawców, którzy posiadają także swój legalny interes.
- Zatrzymanie towaru uderza przede wszystkim w tych, którzy na nielegalnym procederze naprawdę zarabiają. Oni dostarczają tym ludziom towar i odbierają utarg, płacąc im kilkanaście, kilkadziesiąt złotych za dzień - mówi Leszek Wojtas.
Mandatem obciążani byli tymczasem bezpośrednio sprzedawcy handlujący najczęściej nieswoim towarem. Są to przede wszystkim świeże warzywa i owoce.
Coraz częściej na ulicach miast mogliśmy dostrzec także podpite osoby, które natarczywie, a nawet agresywnie, nakłaniały przechodniów do zakupu ich towaru. Takie prowizoryczne stoiska czy sprzedaż naręczna służą najczęściej zdobyciu pieniędzy na alkohol. Odbieranie towaru staje się skuteczną metodą także na to zjawisko. Na zapłacenie mandatu przez taką osobę miasto bowiem nie ma co liczyć.
Cierpią uczciwi
W dużych miastach prawdziwą plagą stały się nielegalne stoiska warzywne.
Stanowią nieuczciwą konkurencję dla handlarzy działających zgodnie z prawem. Oni posiadają zezwolenia i uiszczają opłaty w ratuszu. W zależności od miasta oraz lokalizacji dziennie to od kilku złotych za m2 stoiska do nawet 500 zł za najlepsze punkty w stolicy.
Nielegalni handlarze stali się prawdziwą zmorą sprzedawców w Łodzi. Do tego stopnia, że strażnicy, rekwirując towar, jako pierwsi postanowili jednocześnie go sprzedawać.
Zasadniczym problemem przy konfiskacie są właśnie produkty krótkotrwałe. O przepadku bowiem musi zadecydować sąd. Gdy podejmie inną decyzję, funkcjonariusze pozostają z zepsutymi warzywami i koniecznością wypłacenia handlarzowi odszkodowania. Dlatego teraz strażnicy postanowili sprzedawać zarekwirowany towar, a uzyskane w ten sposób środki umieszczać w depozycie. Z niego pobiera się później zasądzone kary lub zwraca równowartość zatrzymanych produktów.
- Znaleźliśmy firmę, która będzie odbierała od nas zarekwirowany towar, a także zapłaci za niego gotówką. Pieniądze natomiast będą zabezpieczone do dyspozycji sądu - mówi Leszek Wojtas.
Polak potrafi
Nie trzeba było jednak długo czekać, aby znalazł się sposób na obejście nowych przepisów. Okazuje się, że z prawa do rekwirowania towaru służby porządkowe nie mogą korzystać na terenach prywatnych. Tam pozostają im tylko mandaty.
W konsekwencji na przykład w Kołobrzegu wprawdzie sprzedawcy bez zezwoleń zniknęli z promenady, lecz pojawili się na placu Rodziewiczówny, na prywatnej nieruchomości. Podobna sytuacja jest z terenami spółdzielni, często na obszarze blokowisk.
Mimo to w centrach większości miast straż miejska w końcu jest górą w walce z nielegalnym handlem.