Dubler odsiadywacz, popychacz tłumu i herbaciana dziewica, czyli jak się pracuje w Chinach
Każdy rynek pracy ma swoją specyfikę
15.10.2012 | aktual.: 16.10.2012 16:23
W Chinach podrabia się nawet pracowników. No cóż, każdy rynek pracy ma swoją specyfikę.
Poławiacze pereł z pewnością nie będą poszukiwani w większości państw europejskich i krainach bez dostępu do wielkiej wody. Podobnie jak w państwach afrykańskich wiązanie kariery z profesjonalnym odśnieżaniem dachów i posypywaniem dróg solą nie ma większego sensu. Jednak niektóre kraje tworzą profesje, nie mające nic wspólnego z położeniem geograficznym czy klimatem, a jednak są one specyficzne wyłącznie dla danego regionu. Prawdziwą mekką nietypowych zawodów są Chiny.
To właśnie w Państwie Środka spotkamy np. lekarzy języka - specjalistów medycyny chińskiej, którzy koncentrują się wyłącznie na tym ogranie. Na jego podstawie diagnozują choroby, a nakłuwając i uciskając odpowiednie jego części wpływają na resztę organizmu. Lekarz języka czy rozmaici specjaliści od feng shui (w tym architekci z odpowiednimi kwalifikacjami) to jednak wcale nie najdziwniejsze chińskie specjalizacje.
Do niektórych potrzebne są specjalne umiejętności, do innych odpowiedni wygląd. W tej drugiej kategorii znajdują się kobiety zatrudniane przez firmę Henan Gushi Xijiuhua Scenic Mountain Development Co., do pozyskiwania herbacianych listków, niezbędnych do produkcji "Virgin Lips Tea".
Aby dostać pracę panie muszą spełnić dwa warunki - muszą być obdarzone przez naturę bujnym biustem i koniecznie być dziewicami. Ich praca polega na zbieraniu młodych listków, przeżuwaniu ich w ustach i umieszczeniu w koszyczku między piersiami. Dzięki temu herbata zyskuje żeński pierwiastek yin. Jednocześnie - co jest równie cenne, a może i cenniejsze - nagłośnienie tej procedury jest doskonałą reklamą dla produktu i elementem wyróżniającym go spośród setek innych herbat.
W przeciwieństwie do biuściastych dziewic, masażysta piersi musi mieć odpowiednie umiejętności i wiedzę. Praca wydaje się jednak tak przyjemna, iż nie sposób uwierzyć, że za jakiś czas z Azji nie przywędruje ona także do Europy i Stanów Zjednoczonych.
Zaczęło się jednak w Chinach od Xia Jun'a, pierwszego licencjonowanego masażysty piersi. Pomysł wziął się z informacji, iż wiele kobiet po porodzie nie ma wystarczająco dużo mleka by móc wykarmić dziecko. Xia zaczął zgłębiać problem i dowiedział się, że odpowiedni masaż może stymulować produkcję mleka w piersi. Jednak ani kobiety, ani ich partnerzy zazwyczaj nie wiedzą w jaki sposób masować by osiągnąć pożądany efekt. Xia Jun zdecydował się zapłacić za trzymiesięczne szkolenie i zdobył certyfikat uprawniający go do wykonywania zawodu. Teraz Chińczyk planuje kolejny kurs i zdobycie tytułu instruktora masażu piersi. Bo choć bardzo lubi swoją pracę, a za godzinę masażu laktacyjnego zarabia od 45 do 75 dolarów, Xia Jun ma świadomość, że nie każda kobieta zdecyduje się na masażystę mężczyznę, a i partnerzy młodych mam też nierzadko są temu przeciwni. Jun postanowił więc zająć się wyszkoleniem kolejnych masażystów, a przede wszystkim masażystek piersi. Jakich cech wymaga się od popychacza tłumu w metrze? Przede
wszystkim siły fizycznej, ale też kultury osobistej i opanowania. Wbrew nazwie popychacz, to nie jakiś peronowy rozbójnik, a umundurowany pracownik w białych rękawiczkach. Jego zadanie pozornie jest bardzo proste - musi wepchnąć do metra wszystkich pasażerów, tak aby mogły zamknąć się za nimi drzwi wagonu. W praktyce nie jest już tak prosto. W Szanghaju do każdego pociągu wsiada od 8 do 30 proc. podróżnych więcej niż przewiduje norma. W godzinach szczytu przepełnienie sięga 80 proc. A wagon w przeciwieństwie do materiałowej torby, w której usiłujemy upchnąć bagaże, niestety raczej się nie rozciągnie.
Popychacz zanim przystąpi do swojej pracy, musi to głośno oznajmić. Najważniejszym elementem stroju tego specjalisty są rękawiczki. Koniecznie białe, by nikt z pasażerów nie mógł zarzucić pracownikowi metra, że ubrudził mu odzież. Osoby, które nie lubią pracować między ludźmi i nie przepadają za kontaktem fizycznym, z pewnością nie powinny starać się o tą posadę.
Jedną z najdziwniejszych i budzących największe kontrowersje chińskich profesji, jest "ding zui", czyli dubler "odsiadywacz" albo więzień zastępczy. Nazwa mówi sama za siebie. Ding ziu, to osoba, która za pieniądze zgadza się odsiedzieć za przestępcę karę więzienia. Zawód ten opisywany był szeroko przez podróżników odwiedzających Państwo Środka w XIX wieku. Dziś teoretycznie proceder jest nielegalny, jednak powszechnie stosowany. Ostatnia głośna sprawą z udziałem dublera "odsiadywacza", miała miejsce w 2009 roku, kiedy to "mały cesarz" Hu Bin przejechał na przejściu pieszego. Rodzina młodego mistrza kierownicy zapłaciła ponoć bliskim zastępującego go "odsiadywacza" 160 tys. dolarów, za odbycie za niego trzyletniej kary więzienia. "Odsiadywacz" oficjalnie podaje się za winnego i zamiast niego zasiada już na ławie oskarżonych. W tym wypadku dubler był jednak wyraźnie tęższy od sprawcy, którego zdjęcia zrobiono na miejscu wypadku, co wywołało gigantyczne zainteresowanie ze strony opinii społecznej.
W sprawach mniejszej rangi nikt specjalnie nie przygląda się ani sprawcom, ani osobom lądującym w więzieniu. Co więcej przedstawiciele prawa twierdzą, że pozbawianie pieniędzy (które winny płaci swojemu dublerowi) działa równie odstraszająco co pozbawienie go wolności. Cena zależy od wielu czynników - min. rodzaju przestępstwa, wyroku i przede wszystkim od zamożności sprawcy i sytuacji finansowej dublera. Jedynym co musi zrobić dubler, to przyznać się do winy i wyglądać choć trochę podobnie do sprawcy.
Większość nietypowych chińskich profesji adresowana jest do lokalnej społeczności. Istnieje jednak praca, którą mogą wykonywać jedynie przedstawiciele zachodniego świata. To biznesmen zastępczy. Mężczyzna o europejskich rysach twarzy, który dobrze prezentuje się w garniturze i sprawia wrażenie statecznego biznesmena, to ktoś kogu poszukują chińscy przedsiębiorcy. Po co? Większość chińskich firm prowadzi interesy z Europą i Stanami Zjednoczonymi. Taki europejski "pseudobiznesmen" zatrudniony na wysokim stanowisku i zabierany na spotkania z kontrahentami, powoduje, że firma wydaje się bardziej międzynarodowa i otwarta na współpracę międzykulturową. Udawany biznesmen nie musi niczego umieć, ma dobrze wyglądać i ewentualnie wygłosić kilka zdań podyktowanych przez szefa. W tej branży zatrudnienie znajdują też panie - choć na razie nie na stanowisku "europejskiej bizneswoman", ale jako żony udawanych biznesmenów, które zabiera się na nieformalne spotkania czy bankiety.
AD/MA