Gdzie pracują osoby niskiego wzrostu?
Paweł ma 120 cm wzrostu. Cierpi na genetyczną chorobę, objawiającą się m.in. niskim wzrostem
19.03.2012 | aktual.: 17.06.2014 10:07
Paweł ma 120 cm wzrostu. Cierpi na genetyczną chorobę, objawiającą się m.in. niskim wzrostem. Bez problemu ukończył ogólniak, potem ekonomię na uniwersytecie. Wiedział, że nie będzie mu lekko na rynku pracy.
Dodatkowo ukończył podyplomowo informatykę, zna też trzy języki. Po studiach pracował przez trzy miesiące w urzędzie wojewódzkim w ramach stażu absolwenckiego. Przez pół roku wysłał ponad 500 CV. Był na kilkudziesięciu rozmowach kwalifikacyjnych w różnych miastach. Przyznaje, że na spotkania zapraszali go tylko ci pracodawcy, którym nie wysłał życiorysu ze zdjęciem. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej, szefowie z trudem skrywali zdziwienie.
Pracodawca poczuł się oszukany jego wzrostem
- Wpatrywali się w stół lub w kartkę. Próbowali dyskutować o pogodzie lub o tym, czy mi się dobrze jechało pociągiem z drugiego końca Polski. Gdy pytałem wprost, czy moja niepełnosprawność stanowi problem, najczęściej odpowiadali, że w żadnym wypadku – opowiada Paweł Twardziak.
Trzech pracodawców stwierdziło, że Paweł nie ma żadnych szans w staraniu się o pracę. Jeden przyznał, że jego „prezencja jest nieodpowiednia”. Drugi poczuł się „oszukany wzrostem” Pawła. A trzeci powiedział bez ogródek, że taki pracownik jak on, narazi firmę na śmieszność.
Wreszcie Paweł wybrał się do urzędu pracy, w którym zaproponowano mu do wyboru: pracę w zakładzie chronionym (miał pracować przy produkcji rękawic), mógł też otrzymać posadę dozorcy lub pomocnika murarza. Proponowano mu też chałupnictwo - mógł wyplatać kosze i dywany z wikliny. Wrócił do domu z pakietem ulotek: „Niepełnosprawność to nie wyrok”, „Niepełnosprawni są wartościowymi pracownikami”. Otrzymał też namiary do stowarzyszeń pomagających osobom z niskim wzrostem.
"Jesteśmy mali, nie mniej inteligentni"
Nie poddał się. Znajomi załatwili niedużą pożyczkę (bank nie chciał dać jej Pawłowi). Za te pieniądze kupił sprzęt komputerowy. Zajmuje się programowaniem na zlecenie. Jego klienci i zleceniodawcy nigdy go nie wiedzieli. Wszystkie sprawy załatwia mailem lub przez telefon. Jak twierdzi, nie ma z tego kokosów, ale na przeżycie mu wystarcza. No i pracuje zgodnie z kwalifikacjami.
Paweł Twardziak: Traktuje się nas jak cudaków, karłów, śmiesznych. Mam wrażenie, że nawet gorzej niż innych niepełnosprawnych. Tymczasem ta choroba nie ma nic wspólnego z upośledzeniem intelektualnym. Jesteśmy tylko mali, nie mniej inteligentni.
Osoby z niskowzrostem najczęściej pobierają świadczenia z ZUS. Utrzymują się z rent i zasiłków. Jeśli już pracodawcy decydują się na przyjęcie ich, to najczęściej do pracy fizycznej – nawet, jeśli mają dyplom ukończenia studiów wyższych.
- Mają wyższe wykształcenie, a dostają pracę telemarketera, sprzątaczki czy pracownika magazynowego. Pracodawca nie patrzy na kwalifikacje i później na efekty pracy, a na to jak pracownik wygląda. To częste podejście i niezwykle krzywdzące – mówi Aleksandra Odziemkowska, dyrektor ds. marketingu i PR Fundacji Shamrock, która zatrudnia osoby niepełnosprawne.
Wiele osób z niskim wzrostem wpada w marazm. Niektórzy nie podnoszą kwalifikacji. Twierdzą, że to strata czasu – po co iść na studia, skoro ich znajomi z dyplomami od lat nie mają pracy. Wolą żyć ze świadczeń socjalnych. Nie szukali i nie zamierzają szukać pracy. Wcześnie przerywają swoją edukację. Nie znają języków obcych.
- Co gorsza, nie zamierzają niczego zmieniać w swoim życiu – przyznaje Perkoz, również osoba z niskowzrostem.
Karolina Muszyńska ze Stowarzyszenia Nieduzi twierdzi jednak, że jest dużo lepiej niż jeszcze kilka lat temu. Sama jest niska. Ma wykształcenie wyższe, a obecnie studiuje na kolejnych studiach magisterskich i robi doktorat. Przyznaje, że aktywnie szukała pracy i ją znalazła.
- Osoby z niskowzrostem zaczęły być widoczne i zaczęto o nich wreszcie mówić. Niepełnosprawność tych osób przestała być społecznym tabu. Ale oni nadal czują się wyobcowani. Rozwiązania prawne w naszym kraju ciągle odbiegają od tych, stosowanych w Wielkiej Brytanii czy USA. W Polsce te osoby są odizolowane i przyzwyczajają się do swojego wykluczenia – mówi Karolina Muszyńska.
Widzą w nich darmową siłę roboczą
Robert Marchwiany, pracuje jako dziennikarz, wolny strzelec, jest niski i porusza się na wózku: Mam w redakcji dość wysokie i niewygodne krzesło oraz równie niewygodnie usytuowany komputer. Wszelkie zakupy na rzecz dostosowania mojego miejsca pracy, sfinansowane ze środków publicznych, są możliwe tylko wtedy, gdy zostanę zatrudniony na etacie po uprzednim zarejestrowaniu się w urzędzie pracy.
Perkoz, osoba niska: Chciałem się zarejestrować w urzędzie pracy. Jedyne co uzyskałem, to rejestracja jako poszukujący pracy, a nie bezrobotny. Nie należy mi się w tym przypadku żadna pomoc, przeznaczona dla bezrobotnych. To dlatego że pobieram świadczenie z ZUS, a nie zasiłek dla bezrobotnych.
Aleksandra Odziemkowska, z Fundacji Shamrock: Wiele zależy od podejścia pracodawców i ich nastawienia do osób niepełnoprawnych. Jeśli są to pracodawcy, którzy chcą mieć niemal darmową siłę roboczą, to będą szukali pracownika, po którym nie widać niepełnosprawności, a który przyniesie dofinansowanie z PFRON i inne ulgi.
Dariusz Majorek, szef pomorskiego Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych: Zauważam deficyt zatrudnienia osób niepełnosprawnych w sferze publicznej. Wynika to z braku możliwości dofinansowania tych stanowisk.
Właściciel firmy może otrzymać jednorazowo do 40 tys. zł z powiatowych urzędów pracy. Te środki mają być przeznaczone na stworzenie miejsca pracy dla jednego niepełnosprawnego pracownika.
Michalina Domoń
/ak