Giełdowi pesymiści chwilowo górą

Wydawało się, że dziś warszawskiemu parkietowi nikt nie odbierze palmy
pierwszeństwa i nie ma ryzyka spadku indeksów.

Giełdowi pesymiści chwilowo górą

29.05.2009 16:59

Po publikacji danych świadczących o wzroście polskiej gospodarki w pierwszym kwartale roku, powinno być tylko lepiej. I było, ale tylko do czasu. Zakończenie sesji wypadło pod kreską. Przeważyła chęć realizacji zysków. Ale bardzo wyraźny wzrost obrotów świadczy o tym, że do gry przystępują nowi uczestnicy. Być może zza granicy.

Polska GPW

Dobry początek sesji w Warszawie miał przez większą część dnia jeszcze lepszą kontynuację. Ale nastrojami inwestorów targały sprzeczne impulsy. Charakterystyczna była opóźniona nieco reakcja na dość dobre przecież informacje o wzroście PKB. Chyba mało kto spodziewał się wyniku lepszego niż 1 proc., a i 0,8 proc. nikogo nie mogło rozczarować. Z początkowego niespełna 1 proc. wzrostu indeksów zrobiło się ponad 2 proc., ale tylko w przypadku wskaźnika największych spółek. To, wraz z opóźnioną reakcją, wskazuje, że zaskoczeni mogli być inwestorzy zagraniczni, którzy być może nie spodziewali się, że gospodarka kraju sąsiadującego z Litwą, Łotwą i Estonią jest w stanie obronić się przed recesją.

Prze większą część dnia zwyżkę indeksów zawdzięczaliśmy spółkom surowcowym. Przede wszystkim Lotosowi i Orlenowi. W sytuacji, gdy cena ropy naftowej przekroczyła dziś 65 dolarów za baryłkę, trudno się temu dziwić. Kontrakty terminowe na miedź też sporo zyskiwały. Szkoda, że w składzie naszych indeksów nie ma żadnej spółki związanej z wydobyciem lub przetwórstwem złota, bo z pewnością jej papiery wzrosłyby wyraźnie w reakcji na zwyżkę notowań kruszcu do 976 dolarów za uncję. Końcówka sesji mogła być naprawdę denerwująca. Nasi paliwowi potentaci spuścili z tonu, największe banki mocno straciły. Ostatecznie WIG20 zniżkował o 0,66 proc., WIG spadł o 0,45 proc., wskaźnik średnich firm o 0,3 proc. Jedynie indeks najmniejszych spółek zdołał wyjść na plus, prawie 1 proc. Obroty wzrosły do 1,76 mld zł. Szkoda, że towarzyszył temu spadek notowań.

Giełdy zagraniczne

Amerykańscy inwestorzy może nie tryskali wczoraj optymizmem, ale zwyżki indeksów były całkiem przyzwoite. Nie obyło się bez nerwowych wahań w trakcie sesji, ale do tego już się zdążyliśmy przyzwyczaić. Nie ma się co dziwić kolegom zza oceanu, bo i informacje, jakie do nich docierają mogą doprowadzić do rozdwojenia jaźni. Jak lepiej w przemyśle, to gorzej w nieruchomościach, raz perspektywy gospodarki lepsze, raz w ciemniejszych barwach. I tak ich nerwy wystawiane są na ciężką próbę i trzeba podziwiać cierpliwość i opanowanie.

Giełdy azjatyckie z zadowoleniem przyjęły wzrost indeksów na Wall Street i starały się powielić ten scenariusz. Udawało się to różnie. Największy optymizm panował w Indiach, gzie indeks zyskał 2,3 proc. Nieźle radziły sobie parkiety w Hong Kongu, Singapurze i Filipinach, rosnąc po ponad 1,5 proc. Koreański Kospi zyskał zaledwie 0,27 proc, a Nikkei 0,75%.

Europa zaczęła piątek od zwyżek. Nie były one zbyt wielkie, jedynie w Paryżu cieszono się 1,3 proc. wzrostem. We Frankfurcie do radości musiała wystarczyć połowa tej wartości. Londyński FTSE znalazł się pośrodku ze zwyżką o 1 proc. W ciągu dnia inwestorzy nie byli skazani na przeżywanie zbyt wielkich emocji. Sesja kończyła się niewielkimi przetasowaniami. Paryż i Londyn blisko 1 proc. wzrostów, Frankfurt zyskał zaledwie 0,07 proc.

Znacznie więcej emocji było na parkietach naszego regionu. Węgierski BUX zaczynał dzień od zwyżki o 1,3 proc. a kończył ponad 2,5 proc. spadkiem. W Bukareszcie prawie 5 proc. wzrost indeksu. Praga po wahaniach w okolicach zer pod koniec dnia zniżkowała o ponad 4 proc. Sofia niemal na zero, Ryga i Tallin na niewielkim minusie.

Waluty

Na rynku walutowym wrażeń nam w ostatnich dniach nie brakuje. Ostre cięgi bierze dolar. Jeszcze do czwartkowego przedpołudnia próbował odrabiać poniesione kilka dni wcześniej straty wobec euro. Zmiany były niewielkie i podobny efekt. Czwartek i piątek to klęska amerykańskiej waluty. Około godziny 16.00 w piątek za euro trzeba było płacić 1,41 dolara, najwięcej od początku października ubiegłego roku.

Na naszym rynku końcówka tygodnia mogła zadowolić największych spekulantów. Czwartkowy wieczór to popis zwolenników rozliczania walutowych opcji. Złoty stracił do dolara prawie 10 groszy, podobnie było w przypadku euro. Jedynie frank był nieco bardziej łaskawy, ale i tak kosztował ponad 3 zł. Piątek to jednak triumf naszej waluty. Takiego obrotu sprawy mało kto się spodziewał, a najmniej „opcyjni spekulanci". A ich zamiarów nie zrujnowały żadne interwencje, tylko fundamenty polskiej gospodarki. W reakcji na wzrost PKB o „marne" 0,8 proc. złoty umocnił się tak zdecydowanie, jak było to możliwe bez posądzenia o szaleństwo. Całkiem pokaźne dwudniowe straty nasza waluta odrobiła niemal w pełni w ciągu kilku godzin. Około godziny 16.00 kurs dolara wyrażony w złotych zniżkował o ponad 2,5 proc., czyli „zielonego" można było kupić za 3,18 zł. Euro z czwartkowych 4,54 staniało do 4,49 zł, a frank z trzech złotych oddał 3 grosze.

Podsumowanie

Piątkowa sesja dostarczyła inwestorom trochę emocji, choć zmiany wartości indeksów nie powalały na kolana. Ale do tego już się zdążyliśmy przyzwyczaić. Tydzień kończy się więc umiarkowanie pesymistycznie, ale nie bez szans na poprawę. W starciu informacji o amerykańskiej gospodarce i naszej, musieliśmy ulec większemu i gorszemu. Trzeba trzymać kciuki za Amerykanów, bo bez nich nie damy rady pójść w górę.

Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)