Karpiński: NIK powinna skontrolować prywatyzację Stoczni Gdańsk
Najwyższa Izba Kontroli powinna skontrolować proces prywatyzacji Stoczni Gdańsk - powiedział w środę w radiowej Jedynce minister skarbu Włodzimierz Karpiński. Jego zdaniem winnym sytuacji, w której znajduje się zakład, jest ukraiński inwestor Siergiej Taruta.
02.10.2013 | aktual.: 02.10.2013 10:15
Karpiński powiedział, że nie może zadeklarować pomocy dla stoczni z pieniędzy publicznych, bowiem nie widać szansy, że zostałyby one wykorzystane efektywnie na trwałą odbudowę przedsiębiorstwa. Wskazał, że w poważnych tarapatach znajduje się także Huta Częstochowa, która ma tego samego inwestora, co Stocznia Gdańska.
Minister poinformował, że aby mieć czyste sumienie, zwróci się do Najwyższej Izby Kontroli, aby z jednej strony sprawdziła cały proces prywatyzacji, a z drugiej zbadała efektywność i racjonalność wydatkowania pieniędzy publicznych na stocznię, czy one służyły odbudowie zdolności produkcyjnych firmy.
- To jeden z najlepszych adresów, żeby obiektywnie stwierdzić, jak naprawdę pieniądze publiczne, pieniądz polskiego podatnika został wykorzystany - zaznaczył Karpiński
Poinformował, że Agencja Rozwoju Przemysłu wspólnie z resortem pracy przygotowuje - na wypadek ewentualnego niekorzystnego rozwoju sytuacji w stoczni - bardzo szeroki plan, który pozwoli zająć się każdym, kto będzie poszukiwał na rynku pracy swojego miejsca. Plan ten będzie zakładał wykorzystanie urzędów pracy, środków unijnych oraz środków z Funduszu Pracy.
Karpiński zastrzegł, że każdy pomysł, który będzie rokował możliwość dobrego rozwiązania biznesowego dla stoczni, będzie skrupulatnie analizowany. - Odpowiedzialna władza publiczna musi się przygotować na każdy scenariusz, więc będziemy starali się asekurować na rynku pracy każde miejsce pracy - zadeklarował.
Minister zaznaczył, że od 2004 r. przedsiębiorstwo dostało od państwa 555 mln zł pomocy publicznej. Powiedział, że w 2007 r. poprzedni rząd po przegranych wyborach dosyć szybko sprywatyzował stocznię nie dając żadnych gwarancji inwestycyjnych i miejsc pracy. Wtedy też zaczęły się problemy Stoczni Gdańskiej. Karpiński podkreślił, że ARP ma 25 proc. i jest mniejszościowym udziałowcem firmy.
W związku z tym - zdaniem Karpińskiego - wszystkie decyzje zależą od większościowego udziałowca, "który skupił pełną władzę operacyjną i biznesową". Według ministra nic nie stoi na przeszkodzie, aby główny akcjonariusz dokapitalizował stocznię. Zdaniem ministra to on swoim sposobem zarządzania doprowadził do obecnej sytuacji w stoczni.
- Ale my oczywiście nie będziemy pasywni, każdą konstruktywną propozycję, która wychodzi naprzeciw rozwojowi rynku pracy i ratowaniu tego przedsiębiorstwa, będziemy rozważali. Do dziś takich propozycji finalnych nie otrzymaliśmy - powiedział. Podkreślił, że nie można zarzucić ARP braku dobrej woli.
Wskazał, że branża stoczniowa ma duży potencjał. Karpiński poinformował, że w połowie września były targi pracy na Pomorzu z ofertą 1000 miejsc pracy w branży stoczniowej. Dodał, że ARP przez swoje spółki zadeklarowała, że do końca tego roku na Pomorzu Środkowym stworzy 800 miejsc pracy. - To pokazuje, że ten potencjał jest. To tym bardziej mnie przekonuje, że złe zarządzanie jest powodem tych kłopotów, w które (...) Stocznia Gdańska wpadła - powiedział.
"Nieporozumieniem" nazwał oświadczenia Taruty, zgodnie z którymi większościowy akcjonariusz stoczni miałby wyłożyć 80 mln zł, a mniejszościowy 100 mln zł.
We wtorek główny akcjonariusz Stoczni Gdańsk Siergiej Taruta ocenił, że aby zakład odzyskał rentowność, potrzeba 180 mln zł. Wskazał, że ok. 80 mln zł może pochodzić od ukraińskich udziałowców. Taruta zarzucił Agencji Rozwoju Przemysłu, że nie interesuje jej rozwój zakładu.
Taruta powiedział, że chce za pośrednictwem mediów zaapelować do szefa polskiego rządu i ministra skarbu, by usiedli z nim do rozmów na temat przyszłości stoczni. - Nie mamy obecnie partnera do dialogu - mówił. Rozmowy miałyby dotyczyć formy zaangażowania ARP w ratowanie stoczni.