Mogą pracować. Ale nie chcą
Pasożytują na rodzinie, pracują na czarno lub zarabiają w sex biznesie. Nie mają pracy od lat. Nie szukają je
27.05.2011 13:22
Skończył zawodówkę, nawet pomagał w warsztacie samochodowym. Szef mówił, że miał dryg. Adam marzył jednak o czymś innym, nie chciał się babrać w smarach. Poszedł do technikum kolejowego. Takie jeżdżenie pociągami po Polsce to jest coś. Specjalnie się nie ubrudzisz, nie napocisz, tyle co te nocne zmiany mogą być uciążliwe, no i te przewiewy – myślał Adam. Niestety technikum nie skończył, ale przyjęto go do działu zajmującego się naprawami szyn. Pracował rok. Nie podobało mu się. Postanowił założyć firmę i zająć się handlem stanikami na bazarze w Gdańsku. Zainwestował pieniądze ze sprzedaży mieszkania w kamienicy po zmarłej babci. Kupił staniki od hurtownika i wynajął kawalerkę. Okazało się, że staniki są jakieś nieforemne i niektóre mają zepsute zapięcie. Sprzedał na targowisku 3, ale na drugi dzień klientki przyszły z reklamacją.
Adam stwierdził, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Zarejestrował się jako bezrobotny. Sprzedawał też złom, puszki, butelki. Urząd pracy zaprosił go kilka razy na szkolenia – jak pisać cv i jak zaprezentować się na rozmowie kwalifikacyjnej. Miał też dwie propozycje pracy – jako sprzedawca w hurtowni z meblami i jako magazynier. Nie przyjął żadnej, za mało płacili. Adam niby przeglądał gazety, niby pytał znajomych, ale jego szukanie pracy nie przynosiło efektów. Nic mu się nie podobało, a to praca, a to płaca. Dlatego wykreślili go w urzędzie. Bez pracy jest od 10 lat. Nie ma sensu szukać, bo i tak nie znajdzie. Nadal zbiera złom, czasem robi drobne naprawy sąsiadom. Przeniósł się do jeszcze skromniejszej kawalerki.
- Mam dużo czasu, nie muszą się nigdzie spieszyć, żyję swoim rytmem, skromnie, ale uczciwie. Nie chcę iść do innej pracy, jest mi dobrze. Mam co jeść, gdzie mieszkać. Na szczęście nie choruję. A jak zachoruję? Na coś trzeba umrzeć – twierdzi Adam Bieliński.
Piotr też nigdzie nie jest zatrudniony. Nigdy nie pracował na etacie. Rzucił zawodówkę już w pierwszej klasie. Nie było sensu się uczyć bzdur – twierdzi. Ma 28 lat, jeździ najnowszym modelem Audi, ale może zmieni na Renauta. Kupił na raty mieszkanie. Dobrze się ubiera. W ubiegłym roku był dwa razy na wakacjach – w Meksyku i w Indiach.
Z czego żyje?
- Nie robię nic nielegalnego. Jestem chłopakiem na telefon – mówi. Piotr pracuje dla jednej z warszawskich agencji towarzyskich. Jest jedynym mężczyzną w firmie. Trzeba mu płacić dwa razy więcej niż pracującym w agencji kobietom. - Nie wstydzę się tego. Zaczynałem w wieku 19 lat, okazało się, że można dużo zarobić. Gdy moi kumple z mozołem odkładali na samochód, emigrowali za chlebem, ja już jeździłem dobrej klasy wozem. Pieniądze przyszły tak łatwo, że nie było sensu kończyć szkoły czy robić matury.
Zawsze interesował mnie świat mody, dbałem o wygląd, dlatego nie pociągała mnie zawodówka budowlana. Nie bardzo widziałem się też w innym zawodzie. Jestem zadowolony, spełniam marzenia bogatych kobiet. Wspieram je, pomagam też emocjonalnie, idę z nimi do łóżka. A one mi za to płacą, chwalą. Wściekam się, gdy ktoś nazywa mnie męską prostytutką. To krzywdzące. Żadna z moich klientek, by tak nie powiedziała – twierdzi Piotr, znany jako Blue Moon.
Piotr ma oszczędności. Odkłada na emeryturę, wykupił też dobie ubezpieczenie zdrowotne. Nigdy nie musiał się rejestrować w urzędzie pracy. - Byłbym głupi, zachwalając takie życie. Mam świadomość, że nie będę wiecznie młody i źródło dochodów się wyczerpie. Po drugie nie mam własnej rodziny, nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał. Żadna żona nie zaakceptuje tego, co robię. Poza tym moja matka nie chce mnie znać. Kilka razy zostałem pobity przez zazdrosnych mężów moich klientek. To są minusy takiego życia – opowiada.
- Nie robię nic nielegalnego. Jestem chłopakiem na telefon – mówi. Piotr pracuje dla jednej z warszawskich agencji towarzyskich. Jest jedynym mężczyzną w firmie. Trzeba mu płacić dwa razy więcej niż pracującym w agencji kobietom. - Nie wstydzę się tego. Zaczynałem w wieku 19 lat, okazało się, że można dużo zarobić. Gdy moi kumple z mozołem odkładali na samochód, emigrowali za chlebem, ja już jeździłem dobrej klasy wozem. Pieniądze przyszły tak łatwo, że nie było sensu kończyć szkoły czy robić matury.
Zawsze interesował mnie świat mody, dbałem o wygląd, dlatego nie pociągała mnie zawodówka budowlana. Nie bardzo widziałem się też w innym zawodzie. Jestem zadowolony, spełniam marzenia bogatych kobiet. Wspieram je, pomagam też emocjonalnie, idę z nimi do łóżka. A one mi za to płacą, chwalą. Wściekam się, gdy ktoś nazywa mnie męską prostytutką. To krzywdzące. Żadna z moich klientek, by tak nie powiedziała – twierdzi Piotr, znany jako Blue Moon.
Piotr ma oszczędności. Odkłada na emeryturę, wykupił też dobie ubezpieczenie zdrowotne. Nigdy nie musiał się rejestrować w urzędzie pracy.
- Byłbym głupi, zachwalając takie życie. Mam świadomość, że nie będę wiecznie młody i źródło dochodów się wyczerpie. Po drugie nie mam własnej rodziny, nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał. Żadna żona nie zaakceptuje tego, co robię. Poza tym moja matka nie chce mnie znać. Kilka razy zostałem pobity przez zazdrosnych mężów moich klientek. To są minusy takiego życia – opowiada.
Joanna nigdy nie pracowała zarobkowo. Zaraz po podstawówce zaszła w ciążę. Jej chłopak zajął się nią, zamieszkali razem w Malborku. Nie mają ślubu. Żyją z pensji ojca jej dziecka, który pracuje w firmie produkującej meble okrętowe. Stać ich na skromne życie. Gdy kupowali pralkę, musieli się zapożyczyć. - Mamy jeden pokój z aneksem kuchennym. Jak dziecko podrośnie pewnie pójdę do pracy. Ma już trzy latka. Nie wiem gdzie mogłabym pracować, nie myślałam gdzie, może do sklepu albo jako kelnerka. Nie wiem jeszcze. Na pewno teraz nie będę szukać, dziecko jest jeszcze małe. CV? Nigdy nie wysyłałam, nie miałam czasu, pewnie kiedyś wyślę – twierdzi Joanna Klubowicz.
Inaczej jest u Patryka i jego żony – Joli. To on opiekuje się dzieckiem, a Jola zarabia. Prowadzi zakład fryzjerski. Patryk może kiedyś pójdzie do pracy. Na razie twierdzi, że jest potrzebny w domu. Zdecydował, że będzie lepiej, gdy to Jola będzie przynosić pieniądze. Gdy żona wraca do domu, Patryk ma wolne. Wtedy idzie na piwo.
- Nie wiem, czy on jest w ogóle zdolny do jakiejkolwiek pracy. Nigdy nie pracował, kilka razy może na jakieś zlecenie lub na czarno przy budowie. Obawiam się, że takie życie mu odpowiada, dobrze mu się żyje. Jest jak niebieski ptak, całkowicie nieodpowiedzialny i bezmyślny. Do tego martwię się, żeby nie wpadł w alkoholizm. Kilka razy w tygodniu spotyka się z kolegami pod budką z piwem. Nie wiem, czy długo tak wytrzymam – twierdzi Jola, prosi aby nie podawać nazwiska i miejscowości, w której mieszka.
Patryk pytany, czy myśli o pracy, twierdzi, że niespecjalnie. - Ktoś musi się opiekować dzieckiem. Teraz to modne, gdy ojciec jest w domu, a matka pracuje – mówi. Urzędy pracy nie dysponują statystykami, ile Polaków ucieka przed pracą. Jeśli osoba, nie przyjmuje oferty urzędu lub nie stawia się na szkolenia jest wykreślana z rejestru. Często pracuje na czarno lub wyjeżdża. Albo znajduje legalne zatrudnienie. Są też tacy, którzy znaleźli inny sposób na życie.
- Pasożytują na rodzinie lub na małżonku. Znajdują wiele powodów, by nie szukać pracy. Nie podoba im się praca fizyczna, chociaż nie mają innego wykształcenia. Twierdzą, że „za taką stawkę nie opłaca im się wstawać z łóżka”. Takich przykładów jest mnóstwo. Dobrze, jeśli z ich powodu nikt nie cierpi. Dlaczego nie pracują. Bo na przykład mają złe wykształcenie. Pochodzą z biednej rodziny, a ich rodzice wysłali ich do szkoły zasadniczej, chociaż mogli iść do liceum. Nie są w stanie pracować fizycznie, bo to ich nudzi, ale nie mają innego wykształcenia. Zabrakło im samozaparcia i wsparcia społecznego, by iść własną drogą, by próbować się dokształcać.
Jest dużo „niebieskich ptaków” wśród obecnych czterdziestolatków. Nie poradzili sobie z transformacją ustrojową. W poprzednim ustroju nie musieli się wysilać, by dostawać pensję. Teraz trudno im się dostosować, gdy szef chce, by byli wydajni. Nie mają pomysłu na siebie po bankructwie firmy. Uważają, że pracodawca powinien im zapewnić pracę do emerytury. Prawidła rynkowe ich nie obchodzą – twierdzi Alicja Wielicka, psycholog społeczny, współpracuje z urzędami pracy, jest trenerem, pomaga trwale bezrobotnym.
Tomasz Kowalczyk