"Mój szef to niedojrzały młokos"

Pracownicy, których cieszy awans młodszego kolegi, są rzadkością. Najczęściej czują zawiść do nowego przełożonego, a o wykonywaniu jego poleceń nie ma tu mowy.

"Mój szef to niedojrzały młokos"

25.09.2009 | aktual.: 08.10.2009 12:19

Awans to zwykle wyższa pensja, służbowy samochód i VIP-owski abonament medyczny. Ale coś za coś. 28-letni Dominik, który bardzo ceni dobre relacje z ludźmi, aż nadto przekonał się, że robienie kariery ma także gorsze strony. I nie chodzi mu tylko o nowe obowiązki i większą odpowiedzialność.

Gdy został kierownikiem działu, dotychczasowi współpracownicy zaczęli zachowywać się wobec niego dziwnie. Jedni ignorowali, inni podlizywali się. Jeszcze inni oczekiwali, że z powodu długiej znajomości przymknie oko na ich drobne potknięcia. Świeżo upieczony menedżer nie chciał tolerować ani lekceważenia, ani służalstwa i pochlebstw, ani tym bardziej tego, co nazywa towarzyskim skorumpowaniem. Tym bardziej że jego poprzednik stracił stanowisko właśnie ze względu na nieudolność i miękki charakter.

Między młotem a kowadłem

- Zależało mi na utrzymaniu dotychczasowych luźnych i spontanicznych kontaktów. Ale z drugiej strony, nie mogłem pozwolić, by pod pozorem przyjaźni ktoś mną bezczelnie manipulował - wspomina Dominik.

Pierwsza próba odnalezienia się w nowej sytuacji skończyła się dla niego fatalnie. Pewnego razu wytknął swojemu asystentowi, że notorycznie spóźnia się do pracy. Ten, zamiast przeprosić i obiecać poprawę, przypomniał mu, że jeszcze niedawno chodzili razem na piwo. A w pubie lubili wspólnie ponarzekać na zarząd.

- Reszta zespołu stanęła po stronie niesubordynowanego pracownika - opowiada Dominik. - Uważali, że uderzyła mi do głowy woda sodowa. Ktoś potem w firmowej toalecie napisał: "Przyjdzie kosa na młokosa".

Młody kierownik myślał o rezygnacji z awansu, a nawet o odejściu z firmy. Aż nastąpił przełom. Jednemu z dawnych współpracowników wypomniał mobbing. Najpierw w cztery oczy, a gdy to nie poskutkowało, także publicznie. Dominik oświadczył, że nie życzy sobie, by ktokolwiek znęcał się nad osobami stojącymi niżej w hierarchii służbowej. Tyran wykrzykiwał, że może robić co chce, bo ma za sobą samego prezesa. I że żaden żółtodziób nie będzie mu rozkazywał.

- Powiedziałem mu, że albo on odejdzie, albo ja. Bo dla nas obu w jednym dziale miejsca jest za mało – mówi menedżer.

Skutek był taki, że taką postawą zaimponował innym. Zdobył autorytet wśród pracowników. Jest teraz powszechnie szanowany. Już nikomu nie przeszkadza jego młody wiek. A mobber? Został wezwany do prezesa na dywanik. Dostał naganę, jedną, drugą, trzecią, następną. Przez pewien czas był pod parasolem ochronnym. Ze względu na osiągane wyniki. Ale z czasem miarka się przebrała. Za dręczenie słabszych i psucie atmosfery z wielkim hukiem wyleciał z firmy.

Mentor pomoże

Dominik odniósł podwójny sukces. Jest menedżerem wymagającym i skutecznym, a zarazem lubianym. Tymczasem wielu awansowanych menedżerów albo pozwala wejść sobie na głowę, albo traktuje swoich dawnych kolegów z góry. Zupełnie tak jakby nic ich przedtem nie łączyło. Ani nadmierna poufałość, ani zbytnia surowość nie jest dobra. A jak uniknąć obu skrajności?

- Niektórzy mają naturalną charyzmę i z łatwością wcielają się w nową rolę. A otoczenie akceptuje ich w tej kreacji – utrzymuje Andrzej Wojciechowski, psycholog biznesu. Jednak promowanych członków zespołu lepiej nie pozostawiać samym sobie. Potrzebują wsparcia ze strony zarządu. Do awansu muszą być przygotowane obie strony: kandydat na kierownika i jego aktualni współpracownicy. Zaś zmianę kadrową trzeba odpowiednio wcześnie i umiejętnie zakomunikować. Najlepiej, jeśli początkujący menedżer ma przy sobie mentora. Kogoś, kto mu podpowie, jak w konkretnych sytuacjach uniknąć zarówno zbyt dużego dystansu, jak i pobłażliwości.

Asertywność to jest to

Marek Prujszczyk, dyrektor personalny z wieloletnim doświadczeniem (ostatnio w GeoPost), nie pozostawia złudzeń: pracownicy, których cieszy awans kolegi zza sąsiedniego biurka, są rzadkością. Naprawdę mało kto chce słuchać osoby, która jeszcze niedawno zajmowała ten sam szczebel korporacyjnej drabiny. Z reguły zwyciężają kompleksy i zawiść.

- Podwładni, owszem, zachowują się poprawnie, są w miarę zdyscyplinowani, wykonują polecenia. Lecz po kątach szepczą, że ich dawny druh nosi wysoko głowę – zauważa HR-owiec.

Jego zdaniem, każdy kolejny szczebel w karierze opłacany jest odrobiną samotności. - Jeśli bardzo zależy nam na popularności i sympatii, stanowiska kierownicze omijajmy szerokim łukiem. Władza to gra dla ludzi niezależnych i o silnych nerwach – ostrzega Prujszczyk.

Innymi słowy, trzeba być asertywnym. Jedni mówią twardą miłością, inni o szorstkiej przyjaźni. Jeszcze inni o dojrzałym partnerstwie. Ale po czym poznać, że w asertywności nie posunęliśmy się za daleko?

- Dopóki nasze postępowanie nie godzi w niczyją godność, nie ma powodów do poczucia winy – uspokaja Prujszczyk.

Bez kolesiostwa

A co zrobić, gdy to nasz kolega poszedł w górę? Z tego powodu często dopada nas frustracja. Nie możemy znieść myśli, że jest od nas lepszy. Przynajmniej w oczach zarządu. Uważamy, że to my bardziej zasłużyliśmy na awans.

- Warto wtedy odwołać się do tego, co łączyło nas wcześniej – sugeruje psycholog biznesu Marek Matkowski. - A jeśli to nie poskutkuje, skoncentrujmy się na zadaniu, a nie na relacji. Oddzielmy pracę od emocji.

Pożądana jest również szczera rozmowa. Zapytajmy szefa, czego od nas oczekuje. Także w zakresie wzajemnych relacji. Razem wytyczmy granice.

- Nie dziwmy się, jeżeli kolega będzie wymagał od nas więcej niż od innych – mówi Matkowski. - W ten sposób pokaże innym pracownikom, że nie zamierza nikogo faworyzować. Że kryteria merytoryczne są dla niego najważniejsze. Że nie uznaje kolesiostwa. Że jest profesjonalistą.

Nie wolno mu wypominać, że przed awansem myślał jak my, a teraz zaprzedał się korporacji. Przełożony ma pomagać podwładnym w jak najlepszym wypełnianiu obowiązków. A niekiedy wiąże się to z koniecznością podejmowania niepopularnych decyzji.
(Janusz Sikorski)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (23)